wtorek, 18 lipca 2017

do przodu

 choć trochę do tyłu.


Znów mnie nieco wcięło, ale teraz mam usprawiedliwienie: Od wtorku Starszy jest znowu w klinice w Rz. Na oddziale intensywnej terapii kardiologicznej. Znalazł się tam z nagła, po wykonaniu badania "echo" serca i konsultacji z prowadzącym go profesorem. Okazało się, że ilość płynu w osierdziu znowu wzrosła i najlepiej się położyć i najlepiej od razu. No to się położył z marszu. A ja miałam nieco latania  w celu zabezpieczenia podstawowego wyposażenia, resztę dowoziłam na następny dzień. Czwartek  odpuściłam, bo lało w ziąbie, a w piątek miał punkcję poślizgniętą z czwartku, no i leży sobie na "eRce". Nie wygląda najgorzej, tylko monitor ma podłączony i kawałek rurki mu z klatki wystaje. W sobotę odwiedzała go Najważniejsza, która wzięła  przepustkę na sobotę i niedzielę z onkologii  - miała wrócić na 14tą,a dziś ma mieć kolejną dawkę chemii. Coś napomykała, że sobie odpuści, ale jednak się zdecydowała, co jest zrozumiałe. Najbardziej martwiło ją to, że znowu wyłysieje, a już po poprzedniej sesji zdążyła obrosnąć na tyle, że może pokazywać się bez peruki.

.............................................................................

Zaliczyłam Rz. w celu nawiedzenia chorego. Starszy jeszcze na eRce się znajdował, ale w trakcie mojej wizyty został przeniesiony na zwykłą salę. Upolowałam jakiegoś doktóra, coby wypytać o leczenie i rokowania. Wnioskuję, że jeszcze jakieś 3 dni  go potrzymają. A co potem, to nie wiem, bo Starszy mi się nie bardzo podoba. Słaby, kiepski i wygląda ogólnie jak dupa na lewą stronę.
Wróciłam przez P. Z powodu iż wsiadłam do pierwszego lepszego busa, który jechał w tę stronę. Bilet na G. mi sprzedał, o czym okazał się bardzo mocno pospieszny i przystankami po drodze nie bardzo się przejmował. Czytałam książkę na wszelki wypadek, żeby nie widzieć co wyprawia na szosie. I jak podniosłam głowę znad tej książki to już był wypiek chleba w R. A chwile potem Orlen przed P. Dobrze, że w P. zapytałam, gdy stanął na światłach na głównym skrzyżowaniu, czy zajeżdża tam, gdzie wszystkie prywatne komunikacje, bo dojechałabym do J. A tak podreptałam na dworzec PKS i wróciłam wieśbusem. Tym razem "nie ma tego złego" się sprawdziło. Bo i chleb kupiłam i nóg oszczędziłam wysiadłszy pod domem prawie zamiast kilometrowego marszu od szosy.
Zmęczona byłam tą podróżą bardziej niż po sianokosach, ale przed padnięciem na pysk musiałam jeszcze parę rzeczy zrobić, działając bardziej siłą woli niż siłą fizyczną.

A poza tym jesteśmy trochę do przodu, bo w piątek po południu Dziecko się zawzięło i wykosiło busz w sadzie mulczerem. Nie obyło się bez wyrazów strasznych, bo manewrowanie traktorem między drzewami skutkuje ściągnięciem dachu tudzież urwaniem świateł. Dziecko stanowczo zagroziło, że ostatni raz traktorem kosi i "rób sobie co chcesz". Resztę wykosiło spalinówką w sobotę i w końcu "wygląda jak u ludzi" (U "ludzi" wygląda znacznie lepiej bo mają traktorkokosiarki i koszą co 3 centymetry). Oprócz tego dostałam ostry opeer za to, gdzie posadziłam śliwki. Przy czym, niestety, Dziecko miało świętą rację, bo zrobiliśmy to idiotycznie, co już się okazało, przy próbach  manewrów traktorem na grządkach. A jak te śliwy urosną, to dodatkowo będzie cień na warzywkach. Czyli trzeba przeflancować, póki młode.


No i mamy wreszcie luk na plantacje. Na pierwszym planie pies ogrodnika, na drugim sporne śliwy, na trzecim moje uprawy, a w tle kukurydza dzieckowa. Z której to kukurydzy wyłania się czasem jakieś płowe bydlątko i konsumuje zawartość moich plantacji. Pomidory rosną głównie TU, ale też i ÓWDZIE, a nawet "TAM I SIAM', ponieważ mam mnóstwo samosiewek. Zobaczymy co z nich wyrośnie.


A tak wygląda nasza "ścieżka spacerowa": po lewej ququ, po prawej ququ, aż po horyzont, który się jakoś podniósł nieco. A z brzegu moja kapucha, którą musiałam ograniczyć, bo płowym bydlątkom posmakowała. W tej chwili już częściowo usunięta, a dokładnie - przemieszczona z pola do domu.


I zmieniła stan skupienia, przy pomocy tej oto szatkowniczki, która ma wszystkie szatkowniczki pod sobą. Służy mi niezawodnie już kupę lat, noże są ostrzalne, bo nie ma to jak porządny polski produkt. Stan wizualny jest jak widać, ale po tej ilości pokrojonych warzyw wszelakich, w tym buraków dla kóz, trudno wymagać bielszego docienia bieli.  


Za oknem mam efekty akustyczne. Tym razem zróżnicowane nieco: zaczęło się od podkaszarki bladym świtem, a potem podkaszarka ustąpiła głosu bliźniakom, które babcia przywiozła (albo babci przywieziono) na wywczas. Bliźniaki nie mówią, potrafią natomiast wrzeszczeć, w dodatku cały czas w górnej oktawie, tak, że świdruje w uszach. Na tle innych sąsiedzkich dzieci są wyraźnym ewenementem. Jak dotąd jeden raz babcia powiedziała "nie wolno", a ani razu nie kazała im się zamknąć. Ciekawe, jak ona to znosi, zwłaszcza, że jest nauczycielką, bo dla mnie szkolny wrzask był tak jakoś jakby w tle i nie drażnił, natomiast poza szkołą miała być cisza. 
Zagłuszają nawet traktory, które nagle zaczęły być aktywne, bo rozpoczęły się żniwa rzepakowe. Na razie nieśmiało, bo pogoda durna, a rzepak musi być suchy bardzo do kombajnu. A potem będzie dłuuuga cisza w polach, aż do października-listopada, bo w tym roku mamy tu tylko rzepaki i kukurydze.

Słuchawki albo stopery.








8 komentarzy:

  1. cudo nie kapucha. i żywa i zmaltretowana perspektywicznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kapucha cudo o tyle, że jadalna. Kużden ma jakiegoś własnego świra, kilka może czasem, a jednym z moich jest to, że nie jadam kapusty "kupnej". Jako wieśniak od dziesięcioleci, mając przez lata za sąsiadów "badylarzy" nagapiłam się, jak jest ta kapusta "na sprzedaj" uprawiana. Ile nawozów pod nią idzie i oprysków na robala różnego. Moja niestety miała mszyce kapuścianą, pryskałam chemia 2 razy i niewiele to dało. Ta zwykła urosła jakoś, natomiast z włoskiej nie będzie nic, podobnie jak z czerwonej. Jarmuż rośnie pięknie, bo jakoś ta mszyca się go tak nie czepia. Więc te szańce zlikwiduję, niech się płowa zwierzyna pożywi.

      Usuń
  2. Czy mogę się uśmiechnąc o fotkę małego jarmuża, bo nie wiem czy to co wzeszło to jarmuż czy niewiemco, a to pierwszyzna moja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Małego jarmużka nie sfocę, bo moje już duże całkiem, takie do kolan mniej więcej. A mały-mały wygląda podobnie jak mała-mała kapustka włoska, tylko kolor listków bardziej w zieleń

      Usuń
  3. Jak dobrze ,że wróciłaś ! Dobrze się Ciebie czyta, a mój jarmuż też nieźle sobie radzi :) pozdrawiam -BDB

    OdpowiedzUsuń
  4. Kusi mnie dochowanie się własnej kapusty, kalarepki, kalafiora ale one podobno wymagają systematycznego podlewania a tego nie mogę im zapewnić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne systematyczne podlewanie nie jest konieczne. Jedynie tuż po posadzeniu rozsady (najlepiej w pochmurny dzień i najlepiej pod wieczór oraz dużo wody w dołek)Moje w tym roku tyle dostały: woda na start i raz podlane za dwa dni. Wożenie wody w pole zostało wykreślone z listy zadań koniecznych, w tym roku moje plantacje maja tylko tyle wody, ile spadnie z góry. I na razie nic nie schnie oraz kwitnie i owocuje.
      Dodam tylko, że kapustne są wymagające troski ze względu na liczne rzesze robali, które chcą sobie na nich poużywać. I te robale potrafią całkiem zniszczyć plon oraz w d...e maja ekologiczne zabiegi. Nawet chemia na nie nie bardzo działa, ze względu na to, że po woskowej powłoce kapuścianych liści sobie spływa, nawet mimo adiuwanta. Kalafiorów nie sadzę, bo mi nie wychodziły nigdy, więc się na nie obraziłam. Z tego powodu tez prawie nie jadam.

      Usuń
    2. To pamiętam, gąsienice obżerające wszystko co zielone. Zbieranie ich w rękawicach nie pomogło, kalafiory przestrzelone, kilka małych różyczek zamiast jednej dużej. A kalarepki twarde i włókniste.

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..