sobota, 10 lutego 2018

zima w natarciu

Ubiegły tydzień stał pod znakiem białego. W piątek, późnym popołudniem, znienacka, siąpiący deszczyk zamienił się w toto białe. Niby zapowiadali magicy od satelitów, ale miałam nadzieję, że jednak im się nie sprawdzi, bo cały czas na plusie było. Niestety, toto białe nic z tego sobie nie robiło z plusowych temperatur i uparcie sypało. Aż nasypało.

Właśnie mi zasypuje ogródek. Te białe smugi, to nie roje meteorytów tylko tzw. śnieżynki w locie

No zasypało. Mokrym, ciężkim śniegiem. Nawet bezlistne gałęzie bzu gną się pod ciężarem, nie mówiąc już o krzakach iglastych, na których się więcej zatrzymuje. Moja śliczna "kulka" została mocno rozczochrana. Po pierwszym ataku śniegu, strząsnęłam z niej. Potem już nie miałam rozpędu. Ale muszę, bo ona się potem nie będzie chciała z powrotem "skulkać"


A niedzielny poranek rozbrzmiewał dźwiękami szur-szuru, szuru-szuru. To taki typowy dźwięk zimowy - gdy tylko odrobinę sypnie, kto żyw łapie za łopatę i odśnieża. Wszystko jedno, czy zmotoryzowany, czy nie - gumno musi być odśnieżone i już. Nawet, jak widać, słychać i czuć, że ten śnieg dłużej niż trzy dni nie poleży - łopaty w ruch i jazda! Sąsiadka Danusia skrzywiona już wypchnęła z obejścia tę przeistoczoną wodę i usypała górę na poboczu drogi. (Sąsiadka Danusia ma akwafobię, mieszka odrobinkę niżej, cały czas w strachu, że ją podtopi i zaleje, wszelkie z góry płynące wody skierowuje gdzie indziej - np. na środek drogi, zasypując spływ do przydrożnego rowu. Dzięki czemu rów się robi środkiem drogi, ale to akurat Danusi lotto, bo ona nie jeździ i wrogiem jej każdy, komu te luksusy w głowie i na gumnie). A ja leniem jezdem, zaczem odmiotłam tylko schody. Ścieżka do kóz wydeptała się sama, a psy i tak dowolnie po gumnie latają, więc im odśnieżać nie będę.
Latają, jak latają. A może kto lata -to lata . Czarna śniegiem się cieszy jak prehistoryczne dziecko (bo współczesnym dzieciom śnieg ogólnie lotto -do szkoły je zawożą, a do siedzenia przy komputerze -żadna różnica, co za oknem). Czarna w każdym razie cieszy się jak dzik -szaleje, tarza się w śniegu, ryje pycholem, naskakuje przednimi łapami i kopie. Natomiast Księżniczka jest cierpiąca - śnieg ją natychmiast atakuje i z każdej łapki robi osobnego bałwana wielokulistego, utrudniającego włóczenie, i tak słabiutkich już, łapecek. W dodatku ta wredna baba ma na klatce schodowej ukrytą szczotkę, nie wpuszcza biednego psa do domu, tylko torturuje go wyskrobując szczotką śnieg z łapek, a co gorsza -także z brody. No i w dodatku zero trawek, nawet jednej pojedynczej, wobec czego poszukiwania odpowiedniego miejsca na uskutecznienie większej potrzeby przedłużają się. Księżniczka lata jak przestawiona na umyśle, wącha, sznupie, kręci się w kółko a pani, zamiast czerpać przyjemność z wychodzenia z psami stara się usilnie, żeby jej nagły szlag nie trafił. No, bo czyż nie jest  różnica w spacerowaniu z psami, które tu podbiegną, tam podskoczą, tu posznupią a drepataniu w miejscu w oczekiwaniu aż pies natrafi na ten odpowiedni cm kwadratowy na który wreszcie będzie mógł strzelić klocka? W dodatku zaraz potem głuchnie absolutnie, obiera własny azymut, albo co gorsza, nie obiera żadnego azymutu, tylko staje i zaczyna przymarzać. Ubranie jej w kombinezon jest jeszcze bardziej traumatyczne -obustronnie - i dla psa i dla pańci. Pańcia mozoli sie, żeby ubrać w miarę sprawnie, co pies skutecznie utrudnia, a potem pies odmawia iścia.
Wobec czego został zastosowany ćwierćśrodek -mianowicie - skrócone mocno kłaki na łapach. Chwilę to trwało, bo pies stać nie chce a na siedząco nie bardzo się daje -zwłaszcza tylne.  W dodatku zachowuje się tak, jakby to łapy były obcinane, a nie kłaki na łapach. Ostrzyżona została też broda, bo rycie w śniegu skutkuje kołtunami w brodzie, a ich rozczesywanie grozi odgryzieniem ręki (właśnie mnie któregoś razu użarła, bez ostrzeżenia żadnego, co piszę na karb zniemczenia, bo przyzwoity pies ostrzega najpierw, a dopiero potem żre)
Czarna z zainteresowaniem obserwuje okolicę. Ona dostrzega każdy ruch, każda drobną zmianę, nawet dość daleko. Najbardziej mnie bawi jej zaskoczenie, gdy wychodzimy w pola tuz po kornflejksowych żniwach i nagle się robi tak dalekowidocznie.

I nieszczęśliwa Księżniczka w kombinezonie. Właśnie stoi i przymarza, uprzednio przyjąwszy azymut całkowicie przeciwny do ustalonego przez pańcię. Co oznacza, że reszta będzie musiała się dostosować do Księżniczki, o ile ta zdecyduje się nie przymarznąć i wreszcie ruszy w wybranym kierunku.

Zima niby trzyma, ale mówię Wam, że to są ostatnie podrygi. Co prawda Jasnowidz przepowiedział, że wiosna nadejdzie końcem marca (i mieliśmy być tym terminem zaskoczeni, jak sugerował pewien portal internetowy), ale ja wiem i bez Jasnowidza, że  idzie idzie. Bo moje kozy zaczynają wyglądać jak obraz nędzy i rozpaczy. Zwłaszcza Wanda. Co zresztą ma też jakiś plus: pokazuje bowiem, że nie do końca jest czarcim pomiotem. Co prawda z wierzchu czarna, ale podszerstek ma jasny, prawie biały. I, no właśnie...
Nie wierzycie, to popatrzcie:

Oto Wanda. Jest już "tej wiosny" szczotkowana po raz drug. To co widać na zdjęciu to urobek po trzech pociągnięciach szczotki od obroży do tego miejsca. I jest to tak jakby "drugi pokos", tzn, że tu już było raz czesane i zebrane. 
Jak widać Wandzi nie bardzo odpowiadają te zabiegi kosmetyczne i usiłuje popełnić samobójstwo z powodu naruszenia jej nietykalności osobistej tzn. udusić się, albo urwać sobie głowę. Albowiem została upięta, co jest niemożliwe do przyjęcia dla normalnej kozy, a zwłaszcza Wandala. No bo baba zrobiła się niemrawa taka jakaś, zaniechała fitnesów i aerobików ze szczotą po boksie i upina kozę. A koza musi uzewnętrznić swoje zdanie w temacie i daje do tyłu na całą długość linki z karabinkiem.
Mać owego diablęcia jest stateczną kozą, żadnych czarcich odchyleń nie miewa, do doja staje bez sznurka -wystarczy podejść z kubełkiem, a ona się już ustawia. Nie mniej jednak na widok grzebienia też szajby dostaje i pomyka w kółko po boksie. I czeszemy co dopadniemy. Co w jej przypadku nie ma aż tak dużego znaczenia, bo Andżelina jest bezpodszerstkowa i ku wiośnie w strąkach nie chadza - jedynie na karku, gdzie ma bezowa łatkę, coś jej się skudla. No tak, ale z tego cosia wyszła po wyczesaniu zbita kula wielkości dobrej garści.

Po drodze był Tłusty Czwartek i wypadało zjeść coś niezdrowego. 

Ale, żeby to niezdrowe nie zaszkodziło na nerwy i żołądek, to wolałam sama zrobić. I odbyła się taka współpraca ponadgraniczna. Ja smażyłam tu, Puma w Ardenach. Ona była bardziej zawzięta, bo zrobiła, oprócz tych ptysiowych oponek , jeszcze cudne pączki

Pączusie kolorowe i bynajmniej nie sztucznie. Nie wiem czym ten czerwony zrobiła, ale zielony herbatą.
U mnie był tylko cukier puder bo mojemu lukrowi listonosz zaszkodził. Potem Starszy wyskrobywał z rondelka i kulki sobie robił, twierdząc, że pyszne.







2 komentarze:

  1. Mnie też rozczochrało iglaki, dwa dni otrząsałam, potem dałam spokój, trzeba je będzie powiązać w jesieni.
    Zapachniało pączkami a tu już post ale wąchać chyba można.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy, jak kto do postu podchodzi. W dzisiejszym czasie już nie tak rygorystycznie, żeby np. przez te 40 dni mięsa nie oglądać nawet. A pączek chyba się z postem nie kłóci. Pod warunkiem, że się zobowiązań nie podejmowało - Najważniejsza np. wyłącza wszelkie słodkości.
      Powiązać powiązać, ale jak taką kulkę związać? Zresztą, też nie jestem przekonana, co do tego wiązania, bo tam się ciasnota wewnątrz robi, a w niej różne rzeczy się mogą dziać i różne cywilizacje rozwijać. Jakieś grzyby ostatnio iglaki atakują...

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..