sobota, 24 marca 2018

rehabilitacja (o leczeniu owszem, tez)

Spróbuję się trochę zrehabilitować. Bo, mimo wszelkich utrudnień, wszystko toczy się normalnie(?!), chociaż jakby na nieco zwolnionych obrotach. Odpuszczam co mogę. Czasem nawet - co nie mogę. Do niektórych tematów zabieram się jak pies do jeża, ale czasami udaje się jeża pokonać. Często - wygrywa jeż. Choć praktycznie - kolce miał nie tak znów wielkie.
(No, enpe, nie posiałam pomidorów. Perspektywa chronienia sadzonek przed kotowatymi przerosła mnie trochę. Zatem będę zdana na to, co mi zaoferują na zieleniaku. Mam nadzieje, że coś sensownego wybiorę. Tym samym ilość ograniczy się sama przez się, tym samym mus przerobienia wszystkiego, co urosło będzie jakby mniejszy.)
Niektórych tematów nie mogę pominąć, ze względu na domowników. Zarówno tych dwu- jak i czworo-nożnych. Przy czym wydaje się, że dwunożni, choć w mniejszości w stosunku do ilości czworonogów, są bardziej absorbujący.
Dziecko się pochorowało. W zasadzie choruje już od trzech miesięcy, pilnie biorąc co miesiąc antybiotyki oraz inne specyfiki, które żadnej poprawy nie przynoszą. Pilnie przy tym pracuje, czyli lata od klienta do klienta od rana do nocy. W końcu wlazło mu w zatoki. Rozsadzanie makówy musiało się już dobrze dać we znaki, skoro dało się w końcu upchnąć do laryngologa. A tu znów nienormalka. Pan doktór ma napisane na drzwiach "prywatny gabinet" Dzwonię, żeby zarejestrować na następny dzień. Pani proponuje godzinę 9.30, co akurat by było najbardziej OK, ale pyta
"- Skierowanie jest?"
 "- Ale ja chcę prywatnie. Czy pan doktor nie przyjmuje prywatnie?"
 "- Prywatnie można, ale po dwunastej".
Ostatecznie zarejestrowała go i na tę 9.30 i na 12.00. Potem miała jakieś ale, choć wyjaśniłyśmy sobie (podobno), że ma z 9.30 przepisać na 12.00. Pomijam, że ta 12ta okazała się czysto hipotetyczna. Dziecko dostało skierowanie do rentgena oraz info, że tego dnia nie zostanie już ponownie przyjęte. A ponieważ pan doktór następnego dnia odpoczywa, zatem temat zostanie przeciągnięty. Dodam, że na wstępie pan doktór zadał błyskotliwe pytanie "Dlaczego ma pan tak powiększone migdały". Jakby pacjent wiedział, dlaczego, to by nie musiał utrzymywać doktora. Wobec czego usłyszał "Bo mi takie urosły". Dziecko wyszło zdegustowane, a doktor otrzymał epitet "chamski", oczywiście w relacji z przebiegu wizyty. No i teraz mam dylemat, czy nie należało poszukać innego doktora.
Przy okazji nasunęło mi się na myśl, jak wygląda leczenie w Chinach. Tam zadaniem lekarza jest doglądać pacjentów i działać a priori, tak, by nie dopuścić do choroby. Lekarz, który ma więcej chorych pod opieką jest złym lekarzem i pacjenci omijają go szerokim łukiem. W dodatku za opiekę nad chorymi mu nie płacą, czyli idzie z torbami.
W naszym przepięknym kraiku uświadamia się wiernych, że stosowanie homeopatii jest grzechem. (Prawie parsknęłam w głos, jak usłyszałam to na kazaniu. Ciekawe przeciwko któremu przykazaniu. I dlaczego tylko homeopatia, a bioenergoterapia czy akupunktura już nie? Albo np stosowanie antybiotyków, które jedno lecza, ale inne psują?)
 W nawiązaniu do leczenia wyszła mi sprawa z dowodem osobistym. Otóż w styczniu usiłowałam zarejestrować Starszego do lekarza internetem. W tym celu należało założyć konto, z podaniem numeru PESEL i dowodu osobistego. Następnie dane te uwiarygodnić, np. w rejestracji szpitala rejonowego. Pomyślałam, że jak zakładam Starszemu, to od razu założę sobie. No i okazało się, że mój dowód stracił ważność w lipcu. Ciekawe, jak często posługujecie się swoimi dowodami? Bo mi ostatnio zdarzyło się to w 2015 roku, gdy byłam przesłuchiwana w sądzie. A tak poza tym, bez przyczyny, tego dowodu nie oglądałam. Myślę, że większość tak ma. Jak nie wchodzi w grę jakiś nowy lekarz, pogotowie czy bank, to dowód sobie leży szczęśliwie w portfelu. Tymczasem dowód nieważny to gorzej jakby go wcale nie było. To tak, jakby nas wcale nie było. I jakby co, może być ciężki problem. Na wszelki wypadek poleciałam natychmiast "wyrobić" nowy, bo wiadomo -licho nie śpi - przez 2 lata leżał odłogiem w czeluściach portfela, a teraz nagle może okazać się potrzebny, kiedy go jakby nie ma. Oczywiście fotkę musiałam szczelić aktualną. Wyszła jak do listu gończego, mimo, że miszcz fotografii cudnie mnie sfotoszopał, usuwając wszystkie zmarszczki. Ale niech tam, w końcu ja wiem jak wyglądam, a własnych fotek nie oglądam - lustro mam od czasu do czasu. "Wyrobienie" nowego trwa standardowo jakieś 2 tygodnie, co zależy najpewniej od PWPW. W nowym dowodzie nie ma miejsca zameldowania. A potwierdzenie meldunku czasem bywa potrzebne, więc sobie należy od razu w gminie takie wybrać, za opłatą 17 zeteł.  No i ten stary dowód należy też przy sobie nosić: Pojechałam do banku wyjąć Najstarszej-ale nie-najważniejszej resztki jej kapitału z konta. Pani zażądała dowodu. Podałam aktualny. Po czym pani zażądała starego. No i masz. Gdyby nie lenistwo, to ten stary leżałby gdzieś w jakiś zakamarkach. I nic bym nie załatwiła.

Jeszcze o leczeniu i anomaliach z tym związanych:
Najważniejsza-choć -nie-najstarsza leczy się onkologicznie. Po drugiej serii cudownych kolorowych specyfików zabijających wszystko, miała mieć za parę miesięcy zrobione badania TK. Ale tych badań jej nie zrobili, bo badania krwi wykazały problem z tarczycą. Ciotka została odesłana do rodzinnego po skierowanie do endokrynologa. Znając życie, przy dobrych wiatrach, dostanie termin wizyty na styczeń przyszłego roku. Zatem ciąg dalszy leczenia onko zostanie zawieszony do momentu uzyskania diagnozy od endokrynologa. I to jest totalna parodia! Na podobnej zasadzie druga ciotka leżąc na kardiologii poskarżywszy się doktorowi, że ma spuchnięte nogi usłyszała "My się tu nogami nie zajmujemy". Ja sama, co pół roku, odwiedzam doktora w przychodni chirurgii naczyniowej. Pan doktór ogląda mój odbezpieczony granacik, mierzy ile urósł. Wszystko to odbywa się w milczeniu, a co robi - widzę kątem oka na monitorze (Kątem - bo monitor jest ustawiony za głową delikwenta, żeby ten musiał łeb wykręcać chcąc coś zobaczyć. No, bo po co ma zobaczać? Przecież się nie zna! W innej przychodni, gdzie robiłam prywatnie USG, był drugi, wielki monitor ustawiony dla pacjenta. Oraz doktór komentował, co tam widać.) Pan doktor żadnych recept nie wydaje, żadnych zaleceń oprócz "zero stresu, zero fajek". Ostatnio zapytałam, czy jakiś cholesterol kontrolować np. "A, to to tak, ale to proszę iść do rodzinnego. I proszę się zgłosić za pół roku." BUA-HA-HA! Cholernie śmieszne by to było, gdyby to jednak nie był granacik....

No i ogólnie to tak: żeby się leczyć trzeba mieć siły i zdrowie....
Czego i Wam życzę. Siły i zdrowia dokładnie. Generalnie, raczej nie po to, żeby się móc leczyć...

1 komentarz:

  1. Pogodnych świąt i zdrowia dla Twoich bliskich i dla Ciebie.Krystyna

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..