czwartek, 7 czerwca 2018

szlachetne zdrowie

nikt się nie dowie
jako smakujesz
aż się zepsujesz

No i się zepsuło. Nosił wilk razy kilka - ponieśli i wilka. Akurat przemiła pani Małgosia na izbie przyjęć była i tako rzekła właśnie: "A co to pani Iwono, zawsze pani męża przywoziła, a dziś widzę odwrotnie." No bo w końcu przyszła pora i na wilka....
Tak mi podroby zaczęły życie uprzykrzać, że podjęły za mnie męską decyzję, by znaleźć przyczynę tego uprzykrzania i zacząć przeciwdziałać, bo tak dalej się nie da. Ponieważ zaczęłam się bać jeść w ogóle, przeszłam na dietę prawie ścisłą - jakieś sucharki, kaszki i inne tego typu specyjały. Co moich dolegliwości wcale nie zniwelowało. Jedyny efekt był taki, że spodnie, których już od jakiegoś czasu nie nosiłam, bo musiałam się kolanem dopychać, żeby zapiąć -  nagle stały się luźnawe. Inne natomiast mogłam zdjąć w zasadzie bez rozpinania. Jednym słowem - zaczynałam się zbliżać do wzorca "śmierć angielska na choręgwi". Przejście z psami do sadu wymagało wysiłku jak zdobycie Nanga Parbat. Po zmywaniu garów byłam wyczerpana jak po walce 10-rundowej. Mop był jakiś ołowiany, odkurzacz nie chciał się suwać, a o pójściu na grządki nawet nie próbowałam myśleć.
Moja pani doktór rodzinna podpowiedziała, żeby pójść prywatnie do ordynatora , to się bez problemów na oddział przyjmę i wybadają, co trzeba. No to zakopałam głęboko moje poglądy na funkcjonowanie systemu i poszłam. Ordynator nie wołał jakiś strasznych pieniędzy a szybki był i skuteczny. Bo jak mu się moje wnętrzności nie wykazały podczas wykonanych badań, to załatwił w trybie ekstra klinikę w najbliższej metropolii (która ponoć, mimo warunków lokalowych z peerelu, słynie z leczenia na europejskim poziomie: dziewczyna z KRK ze mną się tam wczasowała, co wywołało u mnie zdziwienie straszne, bo wiadomo: Kraków, łał, kliniki - łał, profesory - łał, itepe i tede. A właśnie, się okazuje, że przereklamowane to łał. O czym miałam możliwość przekonać się sama niewiele czasu temu.) Pobyłam sobie dni kilka. Bombardowali mnie promieniami X i polem elektromagnetycznym. Różne inne podglądactwo uskuteczniali. Trzymali mnie głównie o suchym pysku, więc przynajmniej na wyżywieniu moim zaoszczędzili, akonto tych drogich badań. Okazało się przy tym, że w obliczu wyższej konieczności nawet prywatna palma PT klaustrofobia idzie precz na chwilę. Żeby śmieszniej było, badania wykazały, że w zasadzie jestem zdrowa jak byk.
Szkoda tylko, że  po powrocie do domu zdarzyło mi się już kilka razy leżeć bykiem, nie do końca obojętnym. I jak powiedziałam panu vice-ordynatorowi w tej klinice - nie widzę związku pomiędzy moimi dolegliwościami a tym co jem (bo w końcu się wściekłam i stwierdziłam, że nie jem  a sensacje są, więc zacznę jeść), natomiast wyraźnie schylanie się mi nie służy. Na co pan doktór stwierdził, że nie zna takiej choroby.
Z czego wynika, że albo choroba ma jest nieznana, albo symulant jestem jakiś szwejkowaty, albo ostatecznie całokształt życiorysu na podrobach mi się odłożył w sposób nieuchwytny szkiełkiem, okiem i polem elektromagnetycznym. Wirtualnie mi się odłożył jakby, ten całokształt.
A to się raczej u psychiatry leczy...
Nadmienić muszę, że panowie moi stanęli na wysokości zadania i  ogarniali, dzieląc się obowiązkami. Starszy sobie dawne czasy starokawalerskiej młodości przypomniał i zajął się garowaniem, zbierając pochwały za smakowitość. Dziecko domowe nawet kfiatki w skrzynkach i donicach na zewnątrz podlewało pilnie co wieczór, bo prażyło lipcowo przez te dni. Dojenie kóz ogarniali we dwóch, bo szajbniętej Wandzi jeden nie dałby rady - ona jest  przyzwyczajona wyłącznie do mojej obsługi i nie ma opcji, żeby dała się komukolwiek wydoić, bez zastosowani trybu awaryjnego w postaci rękoczynu.(Pewnego razu Dziecko miastowe chciało się wykazać i zawołało, że dziś ona wydoi. Na co Wandziunia powiedziała "a właśnie, że wała!" po czym wzięła i usiadła na cyckach w psim stylu.) Rękoczyn sprowadzał się do trzymania kozie tylnej nogi w górze. Sukcesu to w zasadzie nie gwarantowało, bo przy obcinaniu rapetek szajba, trzymana za tylną nogę, potrafiła też drugą tylną podnieść i stać na przednich. Na szczęście tym razem chyba w zbyt dużym szoku była i zapomniała o ekwilibrystyce. Jednym słowem wszyscy przeżyli i wyszli z tych ćwiczeń bez szwanku. Psy tudzież i nawet koty się nie rozpierzchły po okolicy. Oczywiście, nie obyło się bez potknięć, jak to z facetami - kawę na ławę wykładać trzeba w słowach prostych i zdaniach niezłożonych. A ja wciąż zapominam, że to jednak są prototypy. Tym razem też: wydałam instrukcje odnośnie obsługi Wandala, nie mówiąc nic na temat obsługi Białej, bo ta jest prosta w obsłudze. No i wieczorem odbieram sprawozdanie. Starszy mówi o Wandalu, o Wandalu, a potem, że wszedł wieczorem do Andzi, a ona tak jak do dojenia się ustawiała.
-To ty jej nie doiłeś rano?
- A, bo nic nie mówiłaś, to myślałem, że jej się nie doi ...
I w tym momencie rozmowa została przerwana poleceniem, żeby łapał wiaderko i pomykał czym prędzej.

Dziecko domowe ściągnęło esemesami Dziecko miastowe: "No, bo ona debilem chyba jakimś jest" -  skwitowało. Mając na myśli to, że matka w szpitalu, a ona sama nie wymyśli, żeby przyjechać. I nawet nie o garowanie i kozo - zoo - obsługę mu chodziło. To zostało oczywiście bezet, bo Dziecko miastowe takie znowu wyrywne do odbierania komuś możliwości wykazania się nie jest. Zajęło się raczej robieniem "swoich" porządków, dzięki czemu kilka dni po powrocie zeszło mi na poszukiwaniach tego co TU stało a nie stoi i zgadywaniu, gdzie też może stać teraz.
Nawet udało się dzieckom nie pozabijać, głównie chyba dzięki temu, że Dziecko domowe opanowało wreszcie sztukę dyplomacji w obliczu wyższej konieczności. Nawet Starszy nie wychodził z podziwu, po pewnej akcji z babom gupiom i wrednom, stwierdziwszy "A ja myślałem, że on jest wariat większy ode mnie. Ja bym babę już sprzezywał, a on spoookooojnie: baba mówi, że drogę zagrodzi, a on mówi, że przyjdzie z policją i rozgrodzi. Baba mówi, że droga jej, bo ona płaci podatek, a on mówi, że też płaci podatek i jeszcze 6 osób tu płaci podatek i droga jest współwłasnością tych ośmiu osób, więc każda z nich ma prawo współużytkowania. Baba mówi, że pójdzie do sądu, a on mówi, że proszę bardzo, doświadczenie już ma, bo poszedłszy do sądu rozbudowę szkoły wstrzymała na parę lat, po czym sprawę przegrała. Po którym to dictum baba wzięła dupę w troki i znikła. A rozeszło się o to, że chłopaki siali kornflejksy wielkim traktorem i baba zapodała, że ich z powrotem tym traktorem tą drogą nie puści. Baba sobie wymyśliła, że droga ma 2 metry szerokości i po tych dwóch metrach powbijała kołki wzdłuż swoich "ekologicznych" porzeczek. Które to kołki traktor wielki nieco dyslokował. Czym babie naruszył jej mniemanie o maniu.
Akcja baby przypomniała mi inną akcje innej baby o cudnym imieniu Helena. Akcja również dotyczyła drogi i kwestii przejazdu traktora a miała miejsce kilkadziesiąt lat wstecz. Traktor również był zagramaniczny, mianowicie poniemiecki Lanz-bulldog, a jechał nim mój osobisty ojciec. Droga również była publiczna, nawet bardziej, bo nikt za nią podatków nie płacił, tyle,że zwyczajowo jedni  jeździli tą, a inni  jeździli drugą - równoległą.Ojciec należał do tych innych, ale wtedy mu tak jakoś było po drodze właśnie tą. No i ta piękna Helena powiedziała, że po jej trupie. I najpierw zaczęła tego lanca wrzątkiem polewać (on był na to, jak na lato, wigoru mu nawet dodawało, bo lanc palił na gruszkę żarową - lut-lampą się toto podgrzewało i kręciło kołem zamachowym). A potem legła w poprzek drogi. Ale długo nie poleżała, bo jak usłyszała, że ojciec daje w gary, to zebrała kiece i poleciała z własnej woli. Mając owe obrazy w pamięci obawiałam się, czy też tej babie nie przyjdzie do głowy legnąć w poprzek rejtanem. Ale ta pewnie na historii pilna była, albowiem historia uczyła, że Rejtanu z legania nic nie wyszło, bo wzięli i okrakiem przeszli i co zamierzali, to uczynili, a chłopisko tylko na odzieży szwanku doznał. Tu szwank na odzieży byłby większy, bo wszak droga polna, nie sejmowe sale. I w dodatku babsko świeżo gipsy z obu górnych kończynek zdjęło, więc z leganiem i wstawaniem problem niejaki mieć by mogło. (A swoją drogą, musiała sobie kobiecina nazbierać punkcików na górze, że jej tak obie górne łapki na raz w gips wpakowało....)
Zatem, uważajta, co czynita bliźniemu swemu, co by wam dwie łapki na raz w gips nie wpadły...
Ja, przynajmniej na razie łapki mam sprawne obie, choć niewiele brakowało, ale jeszcze pewnie punktów mam za mało. Otóż, zaraz po powrocie pies mi podstawił nogę: upały nadal były straszne, Czarna je źle znosi i szuka w domu chłodniejszych miejsc. Tam się wykłada, jak to Czarna, na boczku, a patyczane patyki mocno wyprostowane. Takim dobrym miejscem jest długi korytarzyk, gdzie słońce nie dochodzi. I ja sobie tym korytarzykiem pomykałam z naręczem poszpitalnego prania celem rozwieszenia na balkonie. Pod nogi nie patrzyłam, bo po co. Aż tu na coś nadepłam i zaliczyłam parkiet. Po czym się pozbierałam, zaświeciłam światło i zobaczyłam Czarną z łapką w górze "boli, oj boli". Łapka została wymacana i wygłaskana razem z głową, po czym przeszło. A ja mam obdarty łokieć .... Tylko...


3 komentarze:

  1. Ojojoj Iwonko, ojojane miejsca podobno mniej bolą i dokuczają. Ja to się boję zaczynać z doktorami, bo zawsze wynajdą chorobę nawet u zdrowego a u Ciebie jakby na odwrót, nie znaleźli nawet w Krakowie. Ale humor Cię nie opuszcza a to dobry znak, może choróbsko odpuści i opuści.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sto tysięcy Ci właśnie stuknęło na liczniku!

    OdpowiedzUsuń
  3. A może my już tak z racji peselu podatne na różne niedogodności zdrowotne? do mnie półpasiec zawitał:-) pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..