piątek, 3 sierpnia 2018

za spokojnie

być nie może.
         Bo jak by tak w ogóle nie miało człeka co wqrzać, to zawsze pozostają smsy premium. Nie wiem jak Wy , ale ja się stałam ostatnio ulubionym obiektem różnych jasnowidzów, wróżów-maciejów, cyganek itp. Ślą te smsy do mnie namiętnie, koniecznie chcą mnie przed kimś/czymś ostrzegać, wciskać sposoby na miliony itp. Problem w tym, że tych numerów nie mogę blokować z poziomu telefonu - muszę zadzwonić do operatora i mu wszystkie wymienić. Do czego zabieram się , jak pies do jeża, bo jest ich chyba z 10. Niektóre są bardzo aktywne. I żeby było ciekawiej to nie są smsy wysyłane do losowo wybranego numeru, jak telefony z call-center, oferujące "całkiem za darmo" tablet, pod warunkiem, że przyjdę na jakiś pokaz (i zapewne koniecznie coś kupię oraz oczywiście zabiorę z sobą drugą połowę). Właściciele tych numerów premium mają moje pełne dane -imię, nazwisko, data urodzenia. Wygląda na to, że ktoś, tuż przed wejściem RODO postanowił zarobić trochę, sprzedając bazę danych - bo wczesniej jakoś nikt mi zupełnie wróżyć nie chciał. Oczywiście, korzystam ze sklepów internetowych, gdzie podaję się swoje dane adresowe, ale nie pamiętam, żeby wymagano też daty urodzenia.
Poza tym, niby jesteśmy racjonalistami i bzdetami się nie przejmujemy, ale zawsze jakieś ziarenko gdzieś tam kiełkuje, że może akurat coś w tym jest. (Kiedys moją Mamę dorwała na ulicy Cyganka: "Połóż pani piątkę, powiem imię męża."Mama dla świętego spokoju tę piątke położyła  i usłyszała "Pani mąż ma na imię tak jak wielki polski król". Królów mieliśmy wielu, ale wielki był tylko jeden - Kazimierz, a tak właśnie miał na imię ojciec. Dalszych piątek już Mama nie kładła, ale powstała opinia, że "coś w tym jest")
       Są rzeczy mianowicie, które sie jakoś racjonalnie wytłumaczyć nie dają.
       Dawno temu, mieszkalismy jeszcze u dziadków w drewnianej chatce, gdzie była kuchnia węglowa. Na przymurku tej kuchni stała szklanka. I w pewnym momencie ta szklanka zleciała sama z siebie na płytę kuchenną i robiła się w mak. Parę dni póżniej Mama dostała telegram, że jej siostra miała wypadek motocyklowy, właśnie tego dnia i jest w szpitalu.
      Nie miewam snów. No, może miewam, ale rano żadnych  nie pamiętam. Czasem Starszy opowiada, że śniła mu się Matka, to Dziadzio, to jacyś inni członkowie rodziny. A mi tak szkoda było, że nikt z moich zmarłych mi się nie śni, choć często o nich myślę. Dziadzio to była sama dobroć i wielka wrodzona kultura. Gocha, która odeszła zdecydownaie za szybko. Mama, z której CV mogłaby powstać ciekawa powieść. Czy nawet ojciec, który głupot narobił, ale parę fajnych wspomnień też pozostawił. Aż tu pewnego razu przyśnił mi się sen fabularny, wielowątkowy nawet. A w nim Gocha rozmawiająca z ojcem ("no, jak ty z nim będziesz rozmawiać, przeciez on nie żyje". W rzeczywistości ojciec zmarł 3 lata później niż Gocha)
No i chwilę później zmarła Lusi Pe, w rodzinnym narzeczu zwana Pelagią (Co potwierdziło stwierdzenie Brata, że bez względu na sądowe wyroki, jej noga w domu na Górce nie postanie.) 2 tygodnie później zmarła siostra Starszego zwana tutaj Najstarszą-ale nie-najważniejszą, a za kolejne 2 tygodnie, faktycznie najstarsza z żyjącego rodzeństwa Starszego - Tereska. Wczoraj dostałam wiadomość od mojej ciotecznej siostrzenicy, że zmarła jej babcia, a moja jedyna ciotka - Irena. Irena była starszą o 4 lata siostrą mojej mamy, przeżyła ja o 17 lat.  Po śmierci swojej córki, jedynej zresztą - Marty, która odeszła w listopadzie ub. roku, zamieszkała u swej wnuczki Kasi. na pogrzebie Marty ciotka była jeszcze w przyswoitej formie, jak na swój wiek - samodzielnie się poruszająca, jasno myśląca. Ale wszystkie te okoliczności - śmierć Marty, przeprowadzka, a teraz ta idiotyczna pogoda pomogły jej rozstać sie z tym łez padołem.

      A na padole jest nieciekawie poza tym. Nie pamietam takiego roku, zeby do tej pory żniwa były zaledwie liźnięte. Rzepaki jakoś ukradzione zostały, zreszta nie było ich wiele i głównei u eurorolników, a ci maja suszarnie i nie musza się zbytnio przejmować wilgotnością ziarna. Natomiast pszenice  w większości stoją, bardzo czarne już i paskudne. Pszenicy nie kosi się z rosą. W sytuacji gdy codziennie leje (tak około 14 -15 mamy burzę z mniej lub bardziej intensywnym deszczem - wczoraj zmyło nam drogę) na następny dzień kombajny mogą wyruszyć dopiero około południa. Pozostaje więc jakieś 2 godziny koszenia, czyli około 3,5 ha przy dobrych wiatrach (tzn. na dużym kawałku, bo przy małych poletkach ten czas sie wydłuża). Zamówiłam słome u sąsiada, ale mam obawy, czy ta słoma w ogóle będzie się na ściółke nadawała. Podobny problem z sianem - wygrali ci, co pierwszy pokos zebrali w czerwcu. W lipcu już nie bardzo były szanse na zbiór siana, a teraz o drugim pokosie mowy nawet być nie może - skoszona trawa zgnije na blichu.
Wczoraj wyrwałam cebulę, bo też zaczynała gnić. Ogórki co prawda nie chorują, ale krzaczki gniją od spodu. Chorują natomiast pomidory i to inaczej niż zwykle - czarnieją fragmenty pędów i to mimo kilkakrotnego oprysku. Szkoda trochę, bo w tym roku mam tylko 20 krzaków, a zanosi się na to, że niewiele z nich zbiorę.
      Owoców jest nadurodzaj. Gałezie drzew pozwieszane do ziemi pod ciężarem owoców. Dodatkowo ciagłę ulewy zwiększają ten ciężar i nasz bidny "cesarz" nie wytrzymał - ułamały się 2 potężne konary, jabłek leży mnóstwo na wyciagniecie ręki. Co z tego, skoro "cesarz Wilhelm" jest jabłkiem zimowym i w tej chwili trudno w nie nawet wbić zęby. Stanlejki dojrzewaja pomału, a ja wciąż się zastanwiam, czy zbiorę troche, zanim ta śliwka sie przewróci - na pewne to jest już ostatni rok jej żywota.Druga śliwka, wczesna też owocowała pięknie, zerwalismy łacznie kilka wiader, co stanowiło zaledwie mała cząstke tego co było na drzewie. Po kilku dniach deszcz juz nie było po co się zapedzac po owoce - wisiały na drzewie zgniłe i nadjedzone przez osy. Zrobiłam z tych sliwek prawie 40 słoków połówek zasypanych cukrem. I tu nastapił ewenement, który mi się nie przytrafił dotąd w mojej historii  przetwarzania -ponad połowę tych słoików wyrzuciłam, ponieważ zawartość sfermentowała. A słoiki przed wyniesieniem do spiżarki sprawdzane wizualnie i namacalnie (wieczko wklęsłe i sie "trzyma").
      Najbardziej mi szkoda wysiłku włożonego w zawekowanie tych owoców, bo wysiłek jest w dalszym ciagu "towarem" mocno deficytowym w moim wykonaniu. W każdym razie jest tak, jak głosi Pismo Święte: "nie znacie dnia, ani godziny" - jednego dnia do południa czuje sie OK, a potem przez resztę dnia zdycham. Kiedy indziej  - jest jak gdyby nigdy nic i mogę nawet lekko ciężkie prace wykonywać w postaci np. koszenia trawnika, czy zapełniania spiżarki przetworami. W sytucji, gdy Dziecko wciąż w terenie, a Starszy już dość wiekowy i schorowany, to moje zdychanie skutkuje różnie.Ominął np. mnie widok tego cudownego księżyca, bo akurat dogorywałam. Czasem objawia się sraczką u psów, wtedy gdy nie mogłam im ugotować jedzonka i zostały nakarmione puszką. Z powodu iż, spacery z psami są mocno ograniczone - na ogół obsrywają trawniki wokół domu, wobec czego Czarnej sie udalo przytyć. Księżniczka natomiast schudła nieco, ale to raczej efekt starości no i porcje dostaje mniejsze trochę. Wobec czego jest ciągle głodna (i tak zawsze była "ciagle głodna") więc chodzi i sznupie - czy przypadkiem jakiś okruch się nie zawieruszył na podłodze. Plus jest ten, że jak coś spadnie - zaraz jest sprzątnięte. Mleko się rozlało -wcale nie muszę natychmiast lecieć po mopa, bo Czarna  wysprzątała, nawet szafkę wylizała, po której pociekło - tak, że ja już potem tylko na czysto ciach -mach.

Właśnie pewna Pani Bankowiec stwierdziła, że "ten upał mózg wyżera" i coś w tym jest. U mnie oprócz upału jeszcze ta burzowa huśtawka.


2 komentarze:

  1. Jak jest duża rodzina to zawsze znajdzie się ktoś na kogo przyszedł jego czas.Trochę wierzę ,że sen może coś znaczyć ,tylko ,że uświadamiamy i kojarzymy fakty już po , może telepatycznie w czasie snu ktoś przekazuje nam wiadomości,żeby jeszcze znaleźć klucz do odczytania tych wiadomości przed faktem ich zaistnienia.
    Moja Klusia najstarsza zawsze miała apetyt , ale teraz mogła by jeść bez przerwy,a ponieważ jest już całkiem głucha więc większość dnia przesypia tzn. opróżnia miskę idzie spać jak trochę przetrawi jedzenie budzi się staje na środku podwórka i zaczyna szczekać- głodna już jestem a miska pusta,więc personel napełnia miskę ,bo od tego szczeku można oszaleć i tak z 5 może 6 razy dziennie,oczywiście porcje są trochę mniejsze , bo obojętnie ile nasypię zje od razu a potem jak większa porcja to rzyga.Taka starość mojej suni - jem,piję,śpię -szczekam. Życzę zdrowia dla wszystkich domowników. Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja z takich spsutych weków ocet robię... Bo mnie się niestety czasem psują mimo zachowania higieny. Przesąd się pałęta, że w burzową pogodę weki się psuja.A ocet owocowy świetny jest.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..