czwartek, 4 kwietnia 2013

Zima znowu...

Powiem krótko: niech to jasny szlag trafi (no, może nie jasny, bo jasny już trafił, biały nawet)
Wczoraj była wiosna. Wygoniło mnie z domu na cały dzień prawie, rżne robótki wykonywałam w obejściu. U kóz wyrzuciłam trochę ściółki, posypałam lubisanem i świeżą słoma, poodkręcałam, umyłam i przykręciłam na nowo karmidła, poprzykręcałam kozom szczoty-czochradła. Małej podcięłam rapetki.
Porozwalaliśmy trochę zbitego pługiem śniegu, żeby szybciej tajał, wyrównałam koleiny, które samochody jeżdżące do sąsiada, zaczęły robić już na podwórzu z powodu rozmiękłej drogi. Dziecko, gonione do tego rozbijania śniegu, wściekło się bardzo i rzekło, że jak teraz śnieg spadnie, to on już pługiem odśnieżał nie będzie. No i spadł bandyta w nocy i cicho legł. Napadało tego w cholerę i pada dalej. Co gorsza pługiem nie zepchnie, nawet jakby zmienił zdanie, bo pod spodem bryja i zrobił by się krajobraz księżycowy, któremu potem tylko walec drogowy dałby radę.
W dodatku Pan Starszy się wczoraj opierniczał, miał odebrać wyniki histopatologii i nie zebrał się w kupę, żeby jechać. Dzisiaj dzień do wyjazdu do miasta kiepski, bo ten śnieg, a w mieście dzień targowy. Normalnie zaparkować problem, co dopiero w taki dzień. A i jeszcze cioty rachunki nie zapłacone, a już termin minął wczoraj. No ale ja autobusem śmigać nie będę, żeby jej rachunki zapłacić, w końcu nie moja to ciota.
Andżelina zbliża się do wykotu, a u mnie cykor rośnie. W dodatku dowiedziałam się od Braciszka, że w ub. roku musiał pomóc jej się wykocić.
O siódmej budzik powiedział mi "Good Morning", się zerwałam, postawiłam kawiarkę, ubrałam wysokognojne i poleciałam do kóz. Ponieważ leżały sobie bykiem obojętnym, to im głowy nie zawracałam i wróciłam natychmiast, z tym jabłuszkiem w kieszeni. No i siedzę w tych wysokognojnych i kurtce. W chałupie zimno jak licho, węgiel się skończył, a my zawzięliśmy się już w tym sezonie nie kupować. 4,5 tony węgla, 660kg brykietu torfowego i półtora przyczepy drewna. Masakra. No i jeszcze te 5 taczek, które narżnęliśmy z Dzieckiem w W.Piątek. Jeszcze coś zostało, może na dwa dni. Potem pójdziemy rżnąć dalej. Przynajmniej porządek wkoło stodoły się zrobi - wszystkie stare dechy zostaną zamienione na energię cieplną.
Nie mogę się zebrać w kupę, żeby iść z psami. Mała się zalepi, znów będzie problem z wykupaniem się w tym śniegu (a już wczoraj pomykała radośnie po trawce). Śnieg sypie z ukosa i pcha się za kołnierz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..