wtorek, 2 kwietnia 2013

Cos mi te nocne w poranne przechodza...

Właśnie wróciłam z porannego spaceru z psami. Śniegu w polach jeszcze mnóstwo, ale słychać skowronki. A one chyba wiedzą... Chodzi się fatalnie, na wierzchu zamarzło i psy maja luksus, nawet bardzo się nie ślizgają. A ja? Jedna noga tonie na 5cm, druga na 10, potem wcale. Od takiego łażenia boli kręgosłup. Miejscami odkryte pasy rzepaku. Ale nawet psy nie bardzo maja ochotę po tym rzepaku. A ja mam opór wewnętrzny, jeszcze przez Dziadka Janka wytworzony: "Nie depcze się po zbożu. Zboże to chleb" I ta zasada była u nas święcie przestrzegana, Choć Dziadek był raczej takim rolnikiem - hobbystą a biedy u nas nigdy nie było. Pamiętam jak bulwersowało mnie, podczas letnich wędrówek wąską ścieżyną między dojrzewającymi zbożami, bezmyślne chwytanie garściami kłosów po to, by je za chwilę porzucić.
Podobnie zakodowało mi się użycie wycieraczki pod drzwiami. Istnienie wycieraczki skłania mnie do szurnięcia kilkakrotnego podeszwami, i to bez względu na to czy wycieraczka jest PRZED drzwiami, czy ZA drzwiami. Czyli szuram także na wyjściu, co pewnie, u przypadkowego obserwatora, wywołuje odruch kręcenia kółka na czole.
Święta minęły beznamiętnie. Z wypiekami się nie popisałam. Sernik kajmakowy został przyjęty różnie, nie smakował Dziecku. Babka pancerna, Kasi marchwiowiec tez pancerny.Za to buła nad podziw sie udała, co przełożyło się na jej natychmiastowe zniknięcie. Sernik prawie wyszedł, resztę zjedzą kury. Trochę mnie ciotka udupiła, bo najpierw się deklarowała, że dla nas napiekła. Stąd mój pomysł na jedynie sernik, a potem stwierdziła, że nie ma wypieków dla nas, tylko dla drugiej ciotki. Zresztą w ostatniej chwili. Ale to zmienianie pomysłów co sekundę jest u niej normalne i z wiekiem jej nie zanikło.
Puma pojechała w niedzielę (poleciała) z Krakowa do Charleroi, bo stamtąd ma najbliżej do Piera. Brat zawiózł ja autem do Kraka. Tak, że niedzielę miał za kółkiem. Dalej problem z tym lizingiem i nie wiadomo jak się rozwiąże. U nas złodziejstwo odbywa się w majestacie prawa. Ten jest silniejszy i równiejszy wobec prawa, kto ma więcej pieniędzy.
W Święta i Palmową Niedzielę myślę zawsze o Gosi (ostatnio także o ojcu). 4 lata temu byłyśmy w Palmowa Niedzielę z Kasią w polskim kościele w Paryżu, przeczekując do pogrzebu Gochy na Père Lachaise (kremacja), potem, już w Wielkim Tygodniu pogrzeb i jazda z urną do Polski. Braciszek jechał non-stop i żenujący (od strony księdza i zachowania Ojca) pochówek urny w Mamy grobie w Wielki Piątek.
Wielki Piątek trzy lata później - dzieci pani Pe. wywiozły Ojca do domu opieki, wciskając mu kit, że na rehabilitacje do Iwonicza jedzie. I ten widok, gdy w drugi dzień świąt odwiedziłyśmy go z Kasią: mój, zawsze dbający o wygląd Ojciec, w jakimś dziadowskim podkoszulku, pampersie, pod gołą kołdrą."Bo podarł poszwę na strzępy." Po Kasi interwencji poszwa została zmieniona. Najgorsze było to, że jego demencja nie byłą na tyle permanentna i głęboka, żeby nie zdawał sobie sprawy, gdzie jest. "Dobrze było, szkoda, że tak się kończy" powiedział. W tym zakładzie, pod wezwaniem Św. Brata Alberta, za ciężkie pieniądze(2900/miesięcznie) dostawał pampersa, jak mu przemókł, brudnoburą papę do jedzenia, która wzbudzała odruch wymiotny. Leki, jak się skończyły, trzeba było wykupić samemu. Żadnej opieki, wywiezienia na wózku na słoneczko, nic. Nawet jak się poczuł na tyle źle, że konieczny był szpital, to nie poinformowali nikogo z rodziny -  ani naszej, ani pani Pe. Ani za pierwszym razem, ani za tym drugim, za dwa dni, kiedy zmarł. Puma dowiedziała się od sąsiadki, która pracuje w laboratorium i ma przegląd wszystkich nowo przyjętych. I poleciała wieczorem. Ale stwierdzili wcześniej, że nic mu nie jest i odesłali z powrotem. Jednak było, skoro za dwa dni była powtórka, i zanim ktoś zdążył się dowiedzieć, to w nocy zmarł. Mimo wszystko, nie zasłużył na to, żeby umierać w opuszczeniu.Ciągle wyrzucam sobie, że jednak trzeba było próbować wziąć go do siebie. Ale w sytuacji, gdy Pan Starszy ciągle niedomaga, trochę się tego bałam. Mówią tak: "Jakie życie, taka śmierć" i to się chyba sprawdza, wziąwszy pod uwagę mojego Dziadka, Mamę, która zmarła nagle i Ojca. Gocha jest tu wyjatkiem, bo dopadło ja coś, czego dotąd w naszej rodzinie nie było. Ale dzięki swojemu charakterowi, zjednującemu jej życzliwość innych, miała w ostatnich dniach opiekę taką, jakiej by w Polsce nie zaznała i cały czas mam nadzieję, że zmarłą bez bólu i strachu, że to już. Kocham moją małą siostrzyczkę nadal i bardzo mi jej brakuje. Była o dwa lata ode mnie młodsza i zawsze była takim wystraszonym dzieckiem (Mamo, bo kura się na mnie patrzy) i to jej jakoś wewnętrznie zostało. Budziła we mnie odruchy opiekuńcze. A potem wyjechała daleko i nasze kontakty były rzadkie.
A teraz zostaliśmy z Braciszkiem już tylko we dwoje. I z niezałatwionymi rodzinnymi sprawami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..