środa, 12 czerwca 2013

bladym ranem

Zastanawiam się właśnie, co zrobię z tak pięknie rozpoczętym dzionkiem. O pół do trzeciej. Masakra. Zbudziło mnie coś. Jeszcze było ciemno. Chyba duszno w pokoju, mimo uchylonego okna i otwartych drzwi. Klaustrofobia. Nie znoszę zamkniętych pomieszczeń. Wszystkie drzwi w domu, z wyjątkiem tych na klatkę schodową, są zawsze pootwierane. Nawet do łazienki są lekko uchylone, wbrew zasadom, ale to ze względu na Arkadiusza, który ma tam kuwetę.
Psy mnie dzisiaj olały i tapczaniły się po kątach.(Chyba jednak duszno było) Lalka z Arkadiuszem na kanapie w salonie - po dwóch różnych końcach. Teraz Arkadiusz łazi i pomruki z siebie wydaje, a psy rozdarły ryje. Popatrzyłam odruchowo w okno. I.. O... q..wa, znowu kur nie zamknęłam. Są już wszystkie na podwórku, z ajencyjnym pietuchem na czele.

Wczoraj zaliczyłam Agencję w celu zalegalizowania drugiej kozy. Poszło gładko. Wystroiłam się , jak stróż na wesele. Łańcuch mafioza na szyję, dla dopełnienia. Chyba było OK, bo Dziecko spojrzało i nic nie rzekło, a jak coś nie tak, to zaraz krytykuje. Słucham go raczej. Ma wyczucie smaku, choć niby harpagon taki. W Agencji jest taki dziadek (pewnie w moim wieku, ale faceci jakoś szybciej dziadkowieją) i z nim się dobrze "współpracuje". A zawsze w takich razach lepiej dobrze wyglądać. No to teraz czekam na kolczyki i duplikaty. I już będzie wszystko OK.
Wczorajsza wyprawa była spowodowana koniecznością zakupu nowych pasków klinowych do rotacyjnej, w liczbie sztuk cztery, po 30 PLN sztuka (q..wa) i lancy do rozbryzgiwacza pt kwazar za 28zł sztuka (q..wa)
Wzięliśmy się niebawem, po przepięciu kóz, które się lekko podsmażyły na słońcu oraz zjedzeniu obiadu, za wymianę tych pasków. Po czym okazało się, że baran, nowy sprzedawca w starym sklepie, dał jeden pasek inny. Skończyło się prześciganiem samochodu w celu wymiany. Z uprzednim poszukiwaniem paragonu, który wcześniej został mi wręczony przez Pana Starszego po wyjściu ze sklepu. A który to paragon, zignorowałam i poskładałam w kosteczkę. Dobrze, że nie przeżułam, tylko zostawiłam na tylnym siedzeniu samochodu, bo by się nie tylko paliwo poszło j...ać ale i te 3 dychy za pasek.
Jak już złożyli (śmy) tę kosiarkę, ponalewali ropy i olejów, to zaczęło padać. Najpierw nieśmiało, robiąc nadzieję, że może jednak się rozmyśli. A potem lunęło z gruchaniem tak, że dawno już takiej ulewy nie było (może z miesiąc?)
Ponieważ kozy trzeba było sprzątnąć natychmiast zdecydowałam, że zrobię im manicure, bo i tak są na sznurkach, to będzie dobry punkt wyjścia. No, niestety, musiałam się spod okapu ewakuować do środka. Przypięłam Andżelinę na stanowisku do dojenia i nawet sprawnie mi poszło. Ale ona nie była systematycznie obcinana (zanim zjawiła się u mnie) i ma już jakieś zwyrodnienia w tych pazurkach. Wanda natomiast jest cięta systematycznie, ostatnio jakoś na miesiąc przed wykotem, a pazurki już miała dłuższe niż Andzia. Jednak z cięciem dwa razy do roku to legenda. Chyba, że po skałach chodzą.
Muszę jak najszybciej przerobić obórkę. Tylko nie wiem jeszcze skąd wziąć kasę. Sprzedałam Gosi pióro, ale wsiąkło natychmiast w dziurę budżetową wielkości kratera wulkanu.
Mam niewykorzystane moce przerobowe. Coś by można z tym zrobić. Szycie najlepiej, bo mam dużo różnych substratów. Co, jak poszewki, moim zdaniem ładne się nie sprzedały. No, ale muszę coś wymyślić, bo trzeba będzie ogłosić upadłość.
No, właśnie. Przydałyby się przyzwoite siatki do okien, bo Arkadiusz upodobał sobie wyłażenie na zewnętrzny parapet (o ile tylko okno jest otwarte) i niszczy te, klejone na rzepy. Właśnie menda u mnie , nie dość, że odkleił róg, to jeszcze zrobił dziurę. Witajcie krwiopijce!
Maka wzięła i wyszła. Trzeba przemłynkować ziarno i pojechać do młyna. Uprzednio woziliśmy jak leci, ale ub. roczne ziarno było bardzo nierówne i po wstępnym przewianiu w młynie połowę prawie przywoziliśmy z powrotem. Szkoda tak wozić w te i we wte. W dodatku wypada zrobić zapas w razie W, bo przy takim przekropnym roku, jak się zapowiada, nie wiadomo, jakie ziarno zbierze się w lecie, czy będzie się nadawało na mąkę. Na razie, chlebku - do widzenia, bo w tym tygodniu nie pojedziemy raczej na pewno. Dziś panowie jadą do Rzeszowa, bo Pan Starszy ma wezwanie do złożenia wyjaśnień, w związku z portretem jaki sobie sprawił za pomocą fotoradaru. Mandat wyniesie min 200zł + paliwo do Rzeszowa i z powrotem. A wymiana tego pieprzonego wskaźnika kosztowałaby 100. Przysłowia są mądrością narodu ( z wiekiem  się coraz bardziej o tym przekonuję) Chytry dwa razy traci. Nie daj Boże, żeby okazało się, że radar sfotografował jednak Dziecko i z tego powodu wzywają, bo im wygląd do daty urodzenia nie pasuje. Wtedy mandat może być wyższy i korowody za fałszywe zeznania oraz punkty dla Dziecka, a to by było niewskazane, bo Dziecko już coś zarobiło za piracka jazdę.
Jutro, jeżeli da sobie spokój z moczenie, trzeba będzie te łąkę w końcu wykosić, w piątek może raz przerzucić i tyle, bo Dziecku się semestr kończy, więc pouczyć się będzie trochę musiało.

Wczoraj po deszczu poszłam popatrzeć na moje roślinki. No... Przyklepało równo, tak, że z mojego motyczkowania śladu nie zostało. Błoto takie, że można utonąć, a miejscami bajoro. W dodatku, spod porzeczek wypełzło czerwone świństwo i szykuje się do wpierdzielania moich dyni. Jeszcze mam odrobinę sanacolu, to zrobię im niespodziankę.

A teraz lać zaczęło znowu.

Ruch się zaczął na mojej podokiennej autostradzie, a i Pan Starszy się wydziera, więc na razie na tyle.

PS. Nie wiem czemu ustawia mi tu strefę czasową na Południowy Pacyfik i w zw. z tym godzina/ data publikacji są fałszywe.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..