Niedzielę przespałam prawie. Wstałam na drugi budzik, choć Dziecko miało dziś zajęcia. W sumie bez sensu ten pierwszy, na 6.00 ustawiony, bo on i tak po siódmej wstaje. Jak wstanę o siódmej, to śniadanie zdążę mu zrobić. Dziecko pojechało, a ja poszłam z psami, nazbierała kwiatków i potem do kózek.
Andzia czuje się pokrzywdzona, że ja te kwiatki Wandzie pod nos podtykam. A podtykam, wiadomo, po to, żeby Zuzia mogła sobie zjeść śniadanko. Zastanawiam się czemu ten dzikus jej nie dopuszcza do cycka. Zenka dopuszcza, choć tez nie na każde zawołanie. Stefan natomiast ma dostęp do baru na okrągło. Stefcio robi się upierdliwy i podczas porannego dojenia dostaje eksmisje do boksu Wandy. łazi mi pod rękami, wskakuje na plecy, ""buca" w rękę z wiaderkiem. Jak go odganiam, to bodzie skubaniec.
Już bym chciała, jak najprędzej przerobić tę obórkę. Zastanawiam się, jak ja to urządziłam tak bez przemyślenia żadnego. Przecież to bez sensu było, żeby przechodzić z jednego boksu do drugiego. A teraz, jak są maluchy, jest to wręcz uciążliwe. Zastanawiam się, czy pomysł z wykorzystaniem żerdzi, to dobry pomysł. Muszę się doradzić. Może na forum.
Dziecko wróciło dość wcześnie, obiad zjadło u ciotki ("Zrobiłem ci prezent na Dzień Matki, żebyś nie musiała gotować), potem gdzieś pojechało, a ja się położyłam, bo strasznie senna się czułam. Wcześniej zadzwoniła Córunia, która właśnie wracała z wyjazdu integracyjnego w Ustroniu. I jak zwykle, podczas jazdy autobusem i robienia zakupów, musiała pogadać i zdać relację z imprezy. Jak zwykle, moja Córunia - malkontentka, zadowolona średnio.
Zbudziłam się prawie dokładnie o 19.00. I to była najwyższa pora, bo psy juz były na pęknięciu. No i kozy, do których idę o 20.00.
Pogoda dziś była idiotyczna, najpierw padało, potem świeciło słońce. Przez cały dzień był ziąb taki, ze w końcu rozpaliłam w centralnym. Trochę się dom ogrzał, ale znów jest zimno, tak, że w końcu ubrałam drugie skarpetki, bo marznę w nogi strasznie.
Wczoraj, pod nieobecność Dziecka, wzięłam kozy do sadu. One się pasły, a ja zabrałam się za oczyszczenie maliniaka. Narosło tam chwastów, przez tę spóźnioną wiosnę i spiętrzenie innych prac, tyle, że malin widać nie było. Zasuwałam więc na czworakach, z nożem w ręku i wycinałam cholerstwo. Jakiś tam się zagościł jeden rodzaj roślinki, która muszę dopiero rozpoznać, bo nie wiem co to jest. No, pokrzywy, jak zwykle i tzw. tatarczuch, czyli koński szczaw. Ten ostatni przetrzebiłam trochę, ale nie do końca, bo zależy mi na zebraniu nasion, które są dobrym środkiem przeciwbiegunkowym dla ludzi i zwierząt. Koźlęta miały radochę, bo wspinały sie po kopkach siana. Ja trochę mniejszą, bo rozpirzyły to siano dokładnie i musiałam składać ponownie.
W piątek Dziecko pojechało na rozmowę kwalifikacyjna w sprawie pracy. Oferta wydawała się dość atrakcyjna, możliwość dość dużego zarobku w czasie wakacji i liczyłam, że się na to załapie. Zastanawiało mnie, że ta oferta się systematycznie powtarza, ale myślałam,że maja takie duże wymagania w stosunku do kandydatów. Okazało się co innego: ponieważ oni juz od paru lat zatrudniają ludzi do tej pracy, to wieść sie rozeszła i nie ma chętnych. Praca polega na fotografowaniu i obmierzaniu pól. Ponieważ jest akordowa, to 12h latania po polach, a w nocy wypełnianie dokumentacji. Syn sąsiadów w ub. roku wykonywał tę pracę. Zarobił 5 tys, ale wypłacili mu dopiero w kwietniu tego roku, potrącając 1 tys, tytułem jakiejś kary. Kapitalizm mamy, qrwa, kolesiowski. Krewni i znajomi króliczka uwłaszczają się na państwowym. W innych województwach tę prace wykonuje ARiMR, który sam zatrudnia pracowników na umowę o dzieło. Tylko tutaj, PSL się tak rozpasał, że wszystko jest możliwe. I Agencja zleca zadanie firmie któregoś z krewnych i znajomych. A ta z kolei rzeźbi pracowników, jak może.
W sobotę Dziecko uzyskało jeszcze wykład polityczny od Pana Starszego, który zawzięcie wypoczywa u siostrzyczki, wróciło do domu przemięte dokładnie i oświadczyło, że rzuca wszystko i jedzie za granicę.
Bardzo bym chciała, żeby te studia skończył wreszcie. Jak wyjedzie, to diabli wezmą studiowanie. Ale zrobi jak zechce.
Nie widzę żadnych możliwości zarobkowych dla niego w obecnej sytuacji. A nie może tak egzystowac, jak do tej pory, bo to jest wegetacja a nie życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..