Po południu mnie ścięło. Kimnęłam około czwartej i obudził mnie telefon od Dziecka pierworodnego ok. 19.30. Którego nie odebrałam, ale otworzyłam oko i zerknęłam za okno. A za tym oknem było tak jakoś ciemnawo, że zerwałam się natychmiast. Nie lubię kłaść się, gdy wiem, że jeszcze coś jest koniecznego do zrobienia. Ten obowiązek siedzi mi w mózgu i nie pozwala spokojnie odpocząć. Tak było i teraz. Zaraz poszłam z psami. W międzyczasie Dziecko1 zadzwoniło jeszcze raz i część drogi z psami gadałyśmy. Trochę mnie wkurza swoją inercja. Tym razem ma problem z programem do pisania. Nie ma Worda, więc poleciłam jej Open.orga. A ona ściągnęła sobie i zainstalowała demo. A demo, jak to demo - czasem robi cuda. Tylko nie wiem po co ściągać demo całkowicie bezpłatnego programu, jak można pełna wersję. Co jej zasugerowałam i do czego nie doszło. I dalej się buja z tym demem.
No, dobra, ale teraz już spania raczej nie będzie. Zwłaszcza, że Dziecko domowe gdzieś się wywlekło.Pojechało autem, więc alkoholizować się nie będzie, ale ja i tak będę czekać aż wróci. Starszy pomamrał, że wziął auto, porozwijał spiskowe teorie i stwierdził, że to sprzeda i kupi sobie cienko, wtedy mu nie będzie zabierał. Zasugerowałam, że jeszcze lepszym rozwiązaniem byłby taki pojazd akumulatorowy dla inwalidy.
Zaczęły mi się jakieś przemyślenia na temat nuworyszy (nie tylko nowobogackich, ale wszystkich tych, którzy zmienili swój status społeczny w jakiś sposób, między innymi zmieniając miejsce zamieszkania). W nawiązaniu do tego powiedzenie "Chłop ze wsi wyjdzie, ale wieś z chłopa-nigdy". I tu chodzi nie tyle o wieś, co o wieśniactwo. A to nie jest to samo. Tak jak "być prostym człowiekiem" to nie to samo, co być prostakiem. Mój Dziadek Janek był prostym człowiekiem, ale tyle wrodzonej kultury i taktu co on miał, trudno spotkać. I nie odziedziczył tego po nim jedyny syn, czyli mój Ojciec.
Te przemyślenia zaprowadziły mnie oczywiście na Górkę, gdzie upłynęło moje dzieciństwo i "pierwsza" młodość. W czasach mojego dzieciństwa, Górka była taka trochę wiejska. Zaraz za naszym płotem była droga, a za nią już pola. Dziadek miał taka piętrową stodołę, z jednej strony odkrytą, która nazywaliśmy brogiem. Większość mieszkańców coś hodowała: króliki, kury, świnki, a nawet krowy. Ale od tej wiejskości było 5 do 15 minut marszu do pełnej cywilizacji kina, szkoły, sztucznego lodowiska, domu kultury, gdzie ciągle były to koncert, to przedstawienia teatralne, to spektakle operowe. Jako maluchy byliśmy tam prowadzani przez Mamę. Niedzielny poranek w kinie był cotygodniowym rytuałem, Tak samo każdy przyjazd jakiegoś teatru. Jako całkiem mały szkrab byłam na przedstawieniu wystawianym przez rodziców. Ojciec grał tam "Leśnego Luda" i był tak fajnie ucharakteryzowany, że go nie poznałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..