sobota, 17 sierpnia 2013

znowu ...

yAaaa, obiecanka cacanka. Obiecałam sobie, że będę częściej coś tu gryzmolić. Co z tego? Mam tyle różnych rzeczy do zrobienia, że wieczorem ostatnio padam, a i tak zaległości się piętrzą.
Grządki puszczone samopas. Prawdę mówiąc zniechęciły mnie mocno, bo mnóstwo pracy mnie kosztowały, a susza efekty tej pracy w niwecz obraca. Tylko chwast ma się dobrze. Całe szczęście, pojedynczo występuje i z powodu tej suszy zapewne usuwać daje się łatwo. Co z tego, skoro tylko z doskoku. Dziś trochę załatwiłam przy okazji zbierania pomidorów i cebuli. Ale tylko trochę. Kapusta żadna. Ta co urosła -gnije wewnątrz, pozostała nie zawiązała przyzwoitych główek. Z pierwszej zebrałam 10 kg (już po oczyszczeniu) wyszło tego niepełne wiadro - już ukiszona i zapasteryzowana w słoikach.
Zrezygnowałam z sierpniowego siania szpinaku, choć miałam wielką ochotę. Ale nie jestem w stanie nosić tam wody, a w tym popiele, jakim jest teraz gleba - nie skiełkuje nawet.
Środowa burza załatwiła za nas kwestię usunięcia jednej śliwki. Szkoda tylko, że walnęło nią w maliny i połowa malin, z tej reszty niezjedzonej przez kozy, legła nieodwracalnie. Maliny do zerwania (Pierwsze oberwałam i się nastawiła nalewka oraz "kiszony" babcinym sposobem sok, w gąsiorze, pod ścierką, na oknie) Burza otrzęsła mnóstwo jabłek, w tym antonówki. Musiałam je wyzbierać, coby się kozy nie przejadły i nie podławiły. I czekają na swoja kolej. Śliwki oberwane z tej rąbniętej zostały zdżemowane. Wyszło 13 słoiczków. I 11 słoików przecieru pomidorowego. To plon dnia dzisiejszego. Tudzież kozi twarożek, który wytrwale się odsącza na drągu w spiżarce i 5 kozich podpuszczkowych krążków.
W związku z padaką piekarnika, chleb mogę upiec tylko w maszynie. Jakoś, od momentu jak zaczęłam piec ten chleb "dla pracowitych inaczej"  sklepowy jem z niechęcią. Natomiast część męska wcina to świństwo z upodobaniem.(Dziecko przeszło ostatnio na płatki z jogurtem na śniadanie. Ono jest jakieś takie mimozowate -  bardziej skomplikowane kromki źle mu się przyjmują rano. Ostatnio spanie przy otwartym oknie w ub. niedzielę skończyło się, trwającym wciąż katarem, skutkującym obtartym nosem i setkami zużytych chusteczek)Chleb z maszyny robię w 60% z razowej mąki pszenej, ale oczywiście na suchych drożdżach, które mi właśnie wyszły. Ponieważ w dwóch sklepach nie dostałam suchych, zastanawiam się jak użyć zwykłych do tego celu. Psiakość. w domu jest piec chlebowy, a ja nie umiem go użyć! Wykorzystam go przynajmniej do wysuszenia pomidorów - może. Mam takie francuskie pomidory, małe dość, mięsiste. Zaplanowałam, że przeznaczę je do suszenia . Jednocześnie Dziecko zasugerowało: ""Mamo, a zrobiłabyś takie pomidory w oliwie". Akurat kupiłam w nowootwartym Inter Marche w najbliższej mieścinie fajną oliwę, z przeznaczeniem do "marynowania" w niej koziego sera. To jeszcze i do tych pomidorków dla Dzieciąt by starczyło (bo Dziecię Pierwsze tez zechce pewnie). No i dla całości czosnek by się tam znaleźć powinien i bazylia. Z tym czosnkiem to problem niejaki, bo Starszy zaraz pokrzywdzony będzie, ze tak specjalnie, żeby on nie jadł. Ale ogóreczki po meksykańsku, z dużą ilością czosneczku frygnął i przeżył. Intryguje mnie czosnek niedźwiedzi, jako dodatek do serków n.p.Intrygują mnie również francuskie konfitury do sera. Szukam przepisów na francuskich stronach, ale z tłumaczeniem wujka gugla idzie mi to niespecjalnie. Miałam prosić Dziecko Pierwsze, żeby mi poszukało, ale jakoś mi wyszło z harmonogramu. Zresztą Dziecko I zajęte dość. Ma cały tydzień gości i szczęśliwe takie chodzi, że nawet nie dzwoni za bardzo do matki, a już całkiem nie jojczy, Na razie mam recepture i potrzebne ingrediencje do zrobienia konfitury cebulowej. A że cebula już sprzątnięta, to trzeba ją umieścić  w grafiku. Ale najpierw pójdą antonówki w plasterkach do słoików, coby zimą na szarlotkę były.

Raciczki w dalszym ciągu nie obcięte, a miało to być już dzisiaj ostatecznie. Zamiast wypadło nieplanowane usuwanie gówienka, bo okazało się, że Wanda ma jakieś problemy trawienne i zapach był niespecjalny. Dostała Pectolit, który zresztą wylizuje do ostatniej kropelki, potem na wieczór po raz drugi. Powinno być dobrze. Natomiast z chłopakami zaczął się sajgon. Stefan tak jakoś od początku tygodnia zaczął się perfumować. Jeży grzbiet, robi lubieżne miny, prycha i buczy, ogólnie hormony mu padły na psychikę. Oraz tłuką się z Zenkiem do pierwszej krwi. Po południu wyprowadziłam dziewczyny na ogród, bo nie miałam czasu latać do sadu i bawić się we włączanie pastucha. Zresztą na ogrodzie jest trawa, a tam suche wiechcie. Patafiany zostały w obórce. Oba wystawiły łepetyny między sztachety bramki i beczały razem i na zmianę. A potem się pobiły. Jak poszłam do nich z gałązkami, to Zenek miał całą łepetynę, tudzież przenie nogi w plamach krwi Stefana. Stefan jest bojowy, ale Zenek ma te niewydarzone resztkowe różko-pryszcze i nimi rozkrwawia Stefana guzy na czole. Przecież nie będę ich wiązać! Chyba, że nie będzie innego wyjścia. I tak uwiązać musiałam, żeby przeprowadzić kozy do ich kojców. I w praniu wychodzi, że wygodniej byłoby, gdyby patafiany były na końcu obórki. Organizacyjnie. Ale wymagałoby to pewnych przeróbek, bo jakimś sposobem Zenek wyłazi tam na żłób i zasuwałby dowolnie po całości.

Stefana wystawiłam na Tablicy. W środę zgłosił się chętny, miał w czwartek zadzwonić i umówić się dokładnie na przyjazd w piątek. I się nie odezwał. Potem dzwonił ktoś z zastrzeżonego i miał zadzwonić dzisiaj. Zadzwonił akurat jak wyszłam z psami. A Pan Starszy stał koło telefonu jak słup i nie odebrał. Bo po co. Jakby cymbał dzwonił z normalnego, to bym mogła oddzwonić. A Stefan musi być sprzedany jak najprędzej, bo oprócz tego sajgonu, w obórce rozsiewa zapachy. I z pasieniem go problem, bo przełazi pod drutami. Bardzo bym nie chciała, żeby okazał się męsko skuteczny w stosunku do którejś z dziewczyn, a  szczególnie Zuzi, która sprawia wrażenie, jakby miała ochotę na te rzeczy. Szybko! Wanda dostała pierwszą ruję mając pół roku, co i tak było dla mnie zaskoczeniem.

W środę u pani Mili odbywało się "strojenie" wieńca dożynkowego. Przyszły tam takie dwie ekspertki od dekoracji, z tych, że jak one się o czymś dowiedzą, to cała wieś i pół powiatu wie o tym w ciągu niecałej doby. Poleciałam więc promocje sobie zrobić z serkami i mlekiem. Ser wchrzaniały aż mlaskały. Natomiast nad mlekiem było wydziwianie: "Jak mnie Danka kozim mlekiem poczęstowała, to zaraz zwymiotowałam" Nie wiem czym owa Danka swoją kozę karmi, ale nie wydaje mi się, że można aż tak spaprać kozie mleko, żeby doprowadzało do wymiotów. W każdym razie na mleko też nabywców na razie nie ma, mimo ogłoszeń porozwieszanych tu i ówdzie. Radzą ludziska, coby na ryneczek się udać. Teraz już takich upałów nie ma, więc można by spróbować. Parę złotych bardzo by sie przydało.

W tym roku za rzepak płacili takie psie pieniądze, że uzyskana kwota już prawie została rozdysponowana: akumulatory do małego ciągnika  -500zł!+ jakieś tam części+ drobna naprawka w samochodzie+ zaległy mandat Starszego za przekroczenie prędkości (przez Młodszego)+ ropa za 700zł+jakieś duperele konieczne + kreda nawozowa na 2,5 hektara. Z rzeczy trwałych zostały zakupione drzwi do domu. I to takie z najtańszych. Nastąpi wymiana. Te co wychodzą na podest pójdą od podwórza, a nowe na ich miejsce. Wymieni dziecko. Wymiana drzwi to ok. 300zł.
Dzięki zakupowi trochę droższej kredy granulowanej można będzie rozsiać ją istniejącym rozsiewaczem lejowym do nawozów. Dziecko rozsieje i znów zaoszczędzi się po 80 zł za godzinę pracy rozsiewacza z SKR-u.Na nawozy przedsiewnie pod rzepak i pszenicę już nie starczy. Zostało jeszcze na węgiel. I na buty dla Dziecka. Takiej tragedii już dawno nie było, żeby nie miał butów. Póki ciepło było bardzo - chodził w sandałach. teraz już raczej się nie da. Chodzi więc w badurach, które już swoje lata mają. Ale co porządny but - to porządny but. A nie to chińskie gówno, za ciężkie pieniądze w postaci reeboków czy pum, które wystarcza w zasadzie na jeden sezon.

Ostatnimi dniami padałam wieczorem (późnym). Potem budziłam się w nocy dziesiątki razy i rano wstawałam zbyt późno z okropnym bólem głowy. Dziś natomiast spać mi się nie chce, mimo tego całodziennego młyna i tych 1500set problemów na głowie.
Tak bym chciała trochę spokoju. Siąść sobie dowolnie na tyłku, bez pięciuset zadań w grafiku, które muszą być koniecznie wykonane. Ale tak się pieprzy wkoło, jakby się uwzięło. Takie niby duperele, za które się trzeba wziąć koniecznie, bo np. życie utrudniają - jak kilkakrotnie w ciągu dnia zatykająca się muszla. I jakiej cholery się zatyka? Podejrzewam nieśmiało, że Córusia musiała coś tam zutylizować, bo to zatykanie się jakoś czasowo z jej pobytem związane.

Minęła 2.00. Panowie śpią. Psice chrapią, jak stare chłopy na moim łóżku (będę je musiała za chwile brutalnie przemieścić, bo coś im się wydawać zaczyna, że one maja do tego łóżka większe prawa). Kot znów wybrał wolność. Zastanawiam się  - którędy? Zmienił M.P.- spod krzaczorów w ogródku przeniósł ię do stodoły. Ciekawe czy tam na coś poluje, czy tylko zwiedza.

Sprawdzam statystyki na moim blogu i widzę, że stosunkowo dużo (jak na brak reklamy) osób czyta, co napiszę. Miło mi bardzo z tego powodu. Ciekawi mnie bardzo, kto tu zagląda. Nie wszystkich jestem w stanie "wyśledzić". Zostawcie więc, mili Czytelnicy jakiś ślad swego tu pobytu. Nie mam zamiaru bawić się w kilometrowe komentarze i komentarze do komentarzy. I jak napisałam na samym początku, nie będę akceptować wpisów wynikających czyjegoś negatywnego nastawienia do wszystkiego i wszystkich. Jeżeli komuś przyszłoby coś takiego do głowy, to szkoda zachodu. Dość problemów niesie samo życie, żeby jeszcze stwarzać następne. Być może z tego co tu piszę jakaś radość życia nie bije, ale nie bije tez nienawiść do świata i otoczenia. I niech raczej tak zostanie.
Tymczasem pozdrawiam podkarpacką krajankę z Moich Marzeń i Panie z Kresowej Zagrody, których bloga czytam z zainteresowaniem od dawna, zazdroszcząc im po cichu różnorodności  doświadczeń.

A na deser  dwa moje maleństwa:




4 komentarze:

  1. Witaj:)
    zacznę od deseru;fajne Te dwa maleństwa;)
    pozdrawiam serdecznie z okolic Jarosławia,mieszkam na wsi i zamierzam mieszkać tylko na wsi..czytam Twoje opowieści o Twoim życiu z zapartym tchem;jak książkę...sama mam marzenie wielkie kupić ziemię i chatkę drewniana i hodować kozy(2 szt.nie dużo)..taki mam plan na życie..nie krytykuję Cię..bo i po co?piszesz o swoim życiu;troskach,planach...kto może to podważać..?i po co?jeśli komuś nie odpowiada to niech czyta co innego..proste...

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej.Znalazłam Twojego bloga kilka dni temu.Zaciekawił mnie i cofnęłam się do początku twojego pisania.Fajny. Od kilkunastu lat też mieszkam na wsi.Jest cudownie.Życzę Tobie dalej tak fajnego spojrzenia na otoczenie. Bloga nie piszę , ale bardzo lubię odwiedzać tych co to robią.Pozdrawiam Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  3. No, nareszcie mogę coś do Ciebie tu napisać ( włączyłaś dla anonimów). Codziennie zaglądam i czekam niecierpliwie na nowy wpis. Bardzo lubię Twojego bloga Iwona.Jest bardzo "życiowy",że tak powiem, o zwyczajnym życiu i problemach, ale bez zółci i pretensji. Zdjęcie rzeczywiście fajne. Mały i Duży :). Twój syn kojarzy mi się z Bochunem, sama nie wiem czemu, ale to fajne skojarzenie jest. (wolałam Buchuna od tego słodziutkiego Skrzetuskiego)
    pozdrawiam, Regina

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaglądam do Ciebie od paru tygodni- lubię czytać "wiejskie" blogi, choć życie na wsi pozostanie już moim raczej niespełnionym marzeniem :) Lubię Twoje wpisy za bezpretensjonalność, niekrygowanie się i opisywanie zwykłego, niesielankowego życia na wsi.
    Pozdrowienia spod zachodniej granicy (Lubuskie) .

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..