poniedziałek, 30 września 2013

o kotach, pogodzie i czasie co z......ala

no, "płynie", "umyka", "leci", "pędzi", jak tam sobie chcecie. Raczej nie płynie, tylko zasuwa jak sprinter. Ani się obejrzałam, a tydzień - myk. I go nie ma. Do tego stopnia, go nie było, ze nawet nie miałam czasu porozmawiać z Dzieckiem I. Zadzwoniła a to, jak właśnie z Dzieckiem II taszczyliśmy młynek (wialnię znaczy, która i tak użyta nie została, bo prądy gdzieś zaginęły, a potem, jak się znalazły, to wywaliły wszystkie kory), a to jak wisiałam Wandzie na cycku, i w ogóle w takich różnych ciekawych i ekscytujących momentach. Było, ze oddzwonię, a że odbiorę, jak jeszcze spać nie będę. A potem, jak już można było oddzwonić, po zakończeniu "szychty", to była taka godzina, że już mi Dziecka I było szkoda, a i siły rozmawiać nie miałam. Ale : posiane, z trudem, bo deszcz uparcie przeszkadzał i niweczył pracę. Oraz pracy dodawał. Bo Dziecko "poskrudliło" (czyli agregatem uprawowym pole piknie wyrównało), a deszcz przyklepał. Skutek był taki, że albo brony zapinać, albo obciążniki na leje siewnika zakładać. Wybraliśmy wariant II, bo tańszy. Oczywiście nigdy nie jest tak, żeby było łatwo, więc nie było. Obciążniki były, ale nie wszystkie, a zawleczek było o wiele za mało do tych nawet, które były. Więc obciążniki zabytkowe śmy wyszukali, a zawleczki Dziecko cięło z druta. Pan Starszy był metodycznie obrażony, więc żadnej pomocy z jego strony nie dało się uzyskać. Co skutkowało jak ten deszcz - przybywało pracy. Bo nagle nic nie wiedział. Ile siewników ziarna wysiewa za domem, ile razy trzeba przejechać pole, nic kompletnie. Było albo "nie wiem, licz", albo jego stała odpowiedź - "to zależy". Przestał być totalnie obrażony, dopiero jak Dziecko kończyło siewy. I z tego szczęścia wyjechał w pole autem, żebym mogła zapakować, co zebrałam w międzyczasie (Zebrałam między jednym, a drugim wpierniczaniem oczami, uszami, nosem i gardłem zaprawy nasiennej. bo wymyślił, że najlepiej będzie nasypać ziarno na przyczepę i tam zaprawiać, bo w siewniku, jak całe życie robił, to żadne zaprawianie. Efekt był taki, że zmieniliśmy kolor nieco, na taki lekko amarantowy, aha, fuksja sie to nazywa teraz.) Z rozpędu cofnął najpierw na pień po śliwce, a potem wpakował sie bokiem do bruzdy wyoranej przez sąsiada na pół metra. Na szczęście nic nie urwał. Chłop jest po prostu nieodporny na stres i jego stres odbija się na otoczeniu. Qrwa, a chłop duży mocno. Z własnym stresem sie radzi sobie samemu.
Było. Mamy nowy tydzień.
Poniedziałek powitał nas o 6.00 rano prawie mrozem. Termometr pokazał zero. Psy wyprowadzone na poranne sikanie szeleściły trawą. Wstaliśmy tak rano, bo Dziecko fuchę dorwało przy koszeniu lasu. Trzeba mu było jadło przygotować, coby nie osłabł.  Czekając na kolegę z samochodem, który tę fuchę organizował, w pełnym rynsztunku już (czytaj - bundeswerach na nogach, które miały świeżo w pamięci przedniedzielne prace polowe) zasuwał po mieszkaniu, obserwując koty. Szaro mi i buro na podłodze się zrobiło.

Mała pinda bojowa bardzo, Panu Kotu baty spuszcza, a ten przed nią wieje. Do miski jest pierwsza, Pan Kot się odsuwa szarmancko, z wqrwem jednak. Zresztą wqrwiony jest cały czas, czym zaczyna i mnie wqrwiać. Nie widziałam jeszcze kota, który byłby cały czas wqrwiony, jak on. Na ręce go wziąć nie można, bo warczy. Pogłaskać -uchyla się. Bywają tylko takie ułamki sekundy, gdy jest normalnym, przymilnym kotem - np. jak wróci z imprezki i jest zmarznięty i głodny, a ja mu otworzę drzwi. Pinda natomiast przymila się cały czas. Siedzi teraz obok mnie i pomruk z siebie wydaje bezpodstawny.  Wczoraj przylazła do łóżka, usadowiła się w zgięciu łokcia i tak jej było dobrze. Mnie trochę mniej, bo oprócz niej w łóżku była Księżniczka z prawej strony, głasków się domagająca i przeszkadzająca w operowaniu myszą. A z lewej strony pod kołdrę wlazła i rozpanoszyła się Czarna.

W tzw międzyczasie Księżniczka została doprowadzona do "ludzkiego" wyglądu, tzn. ostrzyżona i rozkołtuniona.  Kosztowało nas to trochę wysiłku. I tak grzywka jeszcze została do skrócenia.

Scen parę z życia mojego ZU:

Dzisiaj koty się piorą na podłodze. Mąt jeden, bezgłośny wprawdzie. Czarna przyszła, nad tym mątem stanęła, nos w kłębowisko wepchnęła i tym nosem przegoniła jednego kota w jedną stronę, drugiego - w drugą. Jeszcze chwilę stała i patrzyła, czy poszły, gdzie należy i czy spokój zapanował.

Wymyśliłam oswajać Stefana z Czarną (bo Księżniczka, to taki głupol raczej, więc niech siedzi na dupie). Czarna uchachana, bawić by się ze Stefkiem chciała, ale Stefek nieufny bardzo. Na odległość ją obchodzi, z grzbietem postawionym. W pewnym momencie na podwórzu pojawiło się 2 metry mojego Dziecka. Stefan skorzystał czym prędzej i za Dziecko się schował. Śmiechu to było warte, jak zza Dziecka wyglądał, raz z jednej, raz z drugiej strony, co też to dziwne czarne zwierzę tam wyrabia.

Wczoraj małą pinda ukradła kotlecika. Przygotowałam sobie na stolniczce, ściereczką przykryłam, coby nie korciło. Cały czas byłam w pobliżu. W pewnym momencie zauważyłam, że Czarna stoi między stołem a ławką i intensywnie w kąt popod ławką zagląda. Ciekawe: jak kotom uda się coś zwędzić i do parteru sprowadzić - psy stoją i obserwują. Nie próbują im odbierać. Podobnie chyba wygląda (nie widziałam, ale wnioskuję po braku obrażeń) jeżeli jeden pies , czytaj Księżniczka, coś zwędzi - drugi nie odbiera. Psy ostatnio wierzchem nie chodzą. I dobrze, bo w towarzystwie kotów psie kradzieże mogłyby się skończyć śmiercią albo kalectwem kota któregoś. Zwłaszcza, że pinda, durna jeszcze i miejsca swojego nie zna.

Przychodzę któregoś dnia do domu i wołam Pana Kota, bo nigdy nie wiadomo, czy jest, czy imprezkę zaplanował. Usłyszałam jakieś takie stłumione miauu. Czy mi się wydawało, czy faktycznie usłyszałam? Pana Kota, czy może pindy. A jak Pana Kota, to czemu takie stłumione? Pewnie gdzieś wlazł i się zaciął. No to panika. Bo gdzie mógł tak wleźć, że się zaciął? Pod wannę? Nie, zatkane. Szafy? Ganiam od jednej do drugiej, szuflady nawet wysuwam. Psy szukają ze mną. A to mi skarpetki zwinięte przyniosą z radością, a to papugę. Czarna dywan skołtuniła w ferworze poszukiwań. W końcu idziemy z powrotem do mojego pokoju. Księżniczka niucha pod łóżkiem. Wreszcie na łóżku. A na łóżku leży kołdra w kopercie. Zgarbiona nieco. Więc macam. Jest. Wlazł do koperty, wsunął się pod kołdrę i nie mógł znaleźć powrotnej drogi.Dawno już tej kopert nie używałam i chyba znowu poleży sobie w szafie. (Nawiasem mówiąc, przy ostatnim użyciu znalazła się para majtek, których brakowało mi do rachunku. No już co jak co, ale żeby majtki zginęły? W tym wieku? Nie opuszczając domu? A to zasługa pralki, która ma tę właściwość, że jak piorę poszwę, to wyciągając pranie mam wszystko w tę poszwę spakowane. Jak potem składam samodzielnie, to czasem się zdarzy, że nie wszystko wytrzepię ze środka)

Wczoraj wracamy z kościoła. Już ciemna noc. 19.15. Jojczę, że jeszcze do zwierzaków i psy wyprowadzić. Na co Dziecko: ""Mama, ty to masz takie dziwne hobby. Normalni ludzie, jak mają hobby, to się zajmują jak chcą, a jak nie chcą, to leży. A ty, to nawet jakby skały srały - musisz. Aleś sobie wymyśliła!"

Fajnie tak posiedzieć sobie z ciepłą kicią na kolanach (zwłaszcza, gdy bolą, cholera wie skąd i po co), ale trzeba by coś z tak pięknym dzionkiem począć.
Szewski poniedziałek się zanosi. Somsiad twierdzi, że w poniedziałek ani krety nie ryją, więc pracować nie wypada.Ale może jednak. Z drugiej strony, po ubiegłotygodniowym sajgonie trochę luzu nie zaszkodzi.

2 komentarze:

  1. Fajnie piszesz.Przeczytałam wczoraj rano od deski do deski.Samo życie .

    OdpowiedzUsuń
  2. łobsmiałamsię serdecznie. fotek mi troszkę brakuje żeby Twój inwentarz zwizualizować.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..