niedziela, 22 września 2013

szaro-buro-ponuro

Ostatnie dnie takie właśnie są. Najczęściej rano, na podpuchę, zaświeci słoneczko, a już do południa robi się  buro i nie wiadomo-będzie padać, czy nie. Kozy kiszą się w obórce. Psy śpią jak zabite, porozkładane po kanapach (Księżniczka) i gdzie bądź. Koty pochowane po kątach.

Stwierdzam po raz kolejny, ze ja to mam szczęście jak pijany w pokrzywach. (Na cholerę mi się przydał ten czepek, w którym się ponoć urodziłam?)
Nawet w kotach: Kiedyś miałam u szanownej szwagierki zamówione kocię. Ale zostały jej dwa i się uparła, że albo oba, albo żadne. No to wzięłam oba. Z tym, że to gratisowe było osrane. Jak już wyleczyłam, to wzięło i zginęło. A to pozostałe wyrosło na cherlawa kotkę, która na szczęście miała młode tylko 2 razy (To były czasy, gdy na wsi leczenie psów u weterynarza było ewenementem, o tabletkach dla kotek nawet nikt nie wspominał, a sterylizacja była dziką fanaberią). Potem była Masakra, już kot domowy, wykąpany, odpchlony, odrobaczony. Wyprysnęła między nogami moimi i psimi na dwór, gdy ciemnym rankiem Księżniczkę wyprowadzałam, przed wyjazdem na wykłady. I ślad po niej zaginął.
I teraz znowu: Pan Kot uratowany od utopienia w wiaderku przez szanowną szwagierkę. Pojechał do KRK, po czym zleciał z balkonu. A ponieważ nie był Wroną i lądować nie umiał, skończył ze złamana tylną łapą. No i nocnym pociągiem, na szybkości przybył do mnie. I zaczął się sajgon. Pani doktór tak pilnie go leczyła, że narkozę miał w ciągu półtora miesiąca 4 razy. Nie potrafiła biedna skutecznie kotu opatrunku założyć. I nie wiedziała, że kot wybudzony z narkozy może opatrunek ...jowo założony, zdjąć natychmiast, więc należałoby mu ubrać kołnierz. Skutek był w postaci natychmiastowej narkozy po raz drugi, ponownego opatrywania i komentarza z uśmiechem (zresztą za każdym razem, gdy opatrunek zniszczył) "Jeszcze takiego kota nie widziałam". Przez pierwsze noce było czuwanie, jak przy chorym dziecku, za zamkniętymi, ze względu na psy, drzwiami. Nie wiadomo było czy zaakceptują, więc wolałam, żeby na razie swobodnego dostępu nie miały. Co prawda Księżniczka, gdy jeszcze nie było Czarnej koegzystowała z Masakrą wspaniale. Czarna natomiast, na widok jakiegokolwiek kota na podwórku dostaje szajby kompletnej, Księżniczka zresztą też. I tak jest cały czas, mimo dwóch kotów w domu.
W końcu się oswoiły nawzajem i zaczęły się gonitwy połamańca z usztywniona łapa i w kołnierzu z Księżniczką. Czarna zachowywała dystans. Potem i ona się włączyła. Ale wolałam, żeby pojedynczo go ganiały, bo we dwie mogłyby mieć jakiś głupi pomysł stadny.
Pan Kot pozbył się opatrunku ostatecznie na tydzień przed terminem. Został dostarczony do Pani Doktór. Pani Doktór z rozbrajającym uśmieszkiem stwierdziła, że już opatrywać nie będziemy, bo i tak zrobił się staw rzekomy. Jak na jego wielkość, jst to staw rzekomy bardzo drogi, bo kosztował mnie min. 450zł. Myślę, że za te pieniądze mogłabym mieć staw rzekomy z ozdobnymi karasiami przed domem.
Zielony Kruk na kozim forum skomentował to: stwierdzić, że się zrobił staw rzekomy, to tak, jak po zawaleniu się ściany stwierdzić, że zrobiło się okno bezszybowe. I tralala. Panią Doktór spuściłam delikatnie po brzytwie i moja noga u niej nie postała, po tym jak przez cały dzień usiłowałam u niej uzyskać pomoc dla chorej kozy, tuż po zostawieniu u niej tych czterech i pół stówek za leczenie kota. Nie jedynych zresztą, bo przez 9 lat ładnie mi się tam nazbierało.
Trafiłam na nowo otwarty gabinet. Przyjmuje tam 3 sympatycznych chłopaków i jedna dziewczyna. Przyjeżdżają do zwierzaków gospodarskich bez łaski, nawet nie zawsze liczą za dojazd. Stawki maja umiarkowane, każdy lek mi sprowadzą na drugi dzień, jeżeli nie maja na stanie. Kastrowanie Stefana kosztowało mnie tyle samo co kastrowanie Pana Kota.
I parę dni temu trafiłam do nich znowu z Klementyną. Najpierw byłam sam po piguły dla robali i płyn dla pchlaków. Po czym stwierdziłam, że pinda nadal się drapie za uchem, a nie powinna, zwłaszcza, że środek przeciwpchłowy za uszami tez został zaaplikowany. Zajrzałam więc do tych uszu i zobaczyłam coś, czego nigdy w życiu, u żadnego zwierzaka nie widziałam. Wyglądało to tak, jakby ktoś nasypał jej w uszy wilgotnej czarnej ziemi a potem palcem ugniótł. Zaczęłam to czyścić, przy pomocy płynu do uszu i patyczków. Trochę się wyczyściło, ale wolałam, żeby ktoś to zobaczył. Akurat trafiło na dziewczynę. Stwierdziła przewlekły stan zapalny, trochę wyczyściła. Powiedziała, że potrzebna maść za 5 dych. Ponieważ aktualnie nie posiadam wolnych pięciu dych, niestety musi się sprowadzić do codziennego czyszczenia przy pomocy płynu i patyczków. Wieczorem pinda idzie do rękawa polarki (czyt. jest wrzucana głową na dół), który ma w mankiecie wciągniętą gumę. Lejemy i czyścimy. Uszy wyglądają już dużo lepiej, ale pinda za chwilę zacznie mnie omijać z daleka.

[Pinda się pięknie przyjęła. Na dzień dobry dała każdemu psu po pysku. Miały się więc na baczeniu i zachowywały dystans.Ale teraz stosunki już Ok. Nawet Czarna jej mordę liże, co jest objawem sztamy. (Przed chwilą wylizała mordę Stefanowi, pomiędzy sztachetkami bramki do obórki. Nie wiem, czy był szczęśliwy z tego powodu, ale nie protestował.). Gorzej wyglądają stosunki z Panem Kotem, ale widać, że też się poprawiają. Pan Kot jednak wciąż wydaje się być oburzony, że śmieliśmy sprowadzić inne kotowate na jego terytorium. Jeżeli pinda wsadzi mu nos do miski, w proteście odchodzi nadęty. Daję mu jedzenie u mnie na parapecie i zamykam drzwi, żeby pinda nie sprawdzała, czy przypadkiem on nie ma w misce czegoś lepszego]

Tak jak uniki robi Księżniczka, gdy widzi w mojej ręce waciki do czyszczenia oczu. Księżniczka jest ogólnie z tych co to "nie rusz mnie, nie dotykaj mnie". Przy jakimkolwiek zabiegu higieniczno-kosmetyczno-estetycznym są protesty. Ostatnio nawet coś jej się w główce pomieszało i ząbki wystawia. Skutek jest taki, ze czasem dla świętego spokoju (własnego) odpuszczam. Po czym trzeba 3 razy więcej czasu, żeby wyprowadzić, co się zaniedbało -np. kołtuny. Pazury miała ostatnio porządnie obcięte, jak miała narkozę na okoliczność operowania łapy, w którą wbiło się nasionko trawy i zrobił się ropień. A normalnie to cud, jak na raz obetnę po dwa pazury u dwóch łap.

No, i wiedziałam, że tak będzie. Broniłam się racami i nogami. Wystawiałam na tablicy i w anonsach czarnego i białego. Czarny ładniejszy mi się wydawał. Myślałam, czarny się sprzeda to biały zostanie. Potem się okazało, że biały dużo większy. Czarny został wykastrowany. Dwóch nie mogę trzymać, zwłaszcza w formie rozpłodnika, bo moich kóz kryć nie może , a zapach roztacza. Mnie nie przeszkadzał, ale wiem, że wszystkie ubrania nim przechodziły, mleko też. Dziecko miało odruch wymiotny w sąsiedztwie obórki. Kastrat co innego. Wystawiłam ponownie białego. Tydzień temu w piątek. Jak się do piątku nie sprzeda to, niestety. No i się nie sprzedał. Jest więc w zamrażalniku. A dziś zadzwonił facet. Wiedziałam, że tak będzie. Niech szlag trafi taki czepek!

Nie śpię nocami. Wstaje późno. W dzień jestem do niczego. Jesień? Starość? Życie?

Dziecko pojechało do Siostry do KRK. Z obietnicą, że w niedzielę wieczorem wróci. Wróci w poniedziałek. Jak dobrze pójdzie. Jak zwykle.

"Wyskubaliśmy" orzechów za 140 zł  (7 kg). Miał na podróż i do butów mu Córcia dołożyła. Dobrze, że w końcu kupił.

Reszta orzechów schnie na strychu. Zobaczymy jakie będą ruchy cenowe. Wydaje mi się,że w tym roku jest mało. Co nie oznacza jednak, że w skupie podrożeją. Sprowadzą z Chin. A podrożeją w detalu. I tak w ub. roku, gdy w skupie były po 14, to w detalu po 32! Paranoja.

Córka dostała z US zwrot nadpłaconego podatku. 2 miesiące po terminie. Odsetek zero. I co? Duży może więcej.

Dlatego, m.in. pisze tu głównie o moich zwierzętach. Przynajmniej (na ogół) sympatycznie jest. Wolę innych tematów nie poruszać, bo robi się od razu mniej sympatycznie. Zresztą, te inne tematy, można bez trudu spotkać wszędzie.To po co jeszcze tu?

Zapaliłam w kotle CO. Produkt sieczkarniany pali się nad podziw przyjemnie. Szkoda tylko, że worek wystarcza na pół dnia. Ale dobre i to. Szanowny małżonek, jeszcze ubiegłej zimy, postawił był na kotle świecę. Prawdopodobnie z powodu permanentnego braku zapałek i ciągłego poszukiwania zapalniczek. Ale po co mu była świeca bez zapałek pozostanie zagadką. Świeca przestała na kotle kawałek ubiegłego sezonu grzewczego i nic się jej nie stało. Trochę stearyny nakapało na kocioł i widniało w postaci zastygłego placka. Przy pierwszym rozpalaniu zeskrobałam ten placek, dla porządku, acz nie do końca sumiennie. Pozostała resztka, o dziwo, wzięła i się roztopiła, oblała kocioł od twarzowej strony i jak się już w nim dobrze rozpali, zatruwa atmosferę na klatce schodowej. Drzwi do piwnicy bowiem nie istnieją. Zresztą, gdyby nawet istniały, to ten smród i tak by się przedarł. Pytanie: kiedy  ta odrobina stearyny  przestanie  być aktywna?
Ewentualnie: czy jest jakiś sposób, żeby ja dezaktywować?

Szykuje się wycinka drzew u szanownej szwagierki. Ale pilotuje ją  szwagierka ważniejsza, więc może odbyć się w grudniu. Raczej się wypisuję.


3 komentarze:

  1. Ja też walczę z świerzbowcem w uszach moich kotów i niestety świerzbowiec wygrywa na razie...

    OdpowiedzUsuń
  2. zastanawiam się nad jaskółczym zielem. U mnie jeszcze rośnie.

    http://www.cheops.org.pl/viewtopic.php?f=17&t=127

    http://ziola.grema.info/glistnika/glistnika_slusznie_mozna_je_zwac.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię ten styl pióra, zwierzaczków nie mam , więc podczytuje u Ciebie chętnie :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..