faceci zamówieni do ścinki drzew u szwagierki starszej przesunęli termin przybycia z wtorku na dziś. W zasadzie Dziecko mogło zostać w KRK do wtorku. Mogłoby było, gdyby Marysia była uprzejma donieść, że nie będzie zawoził Oli do lekarza, bo przeziębiona (Marysia to Dziecka siostra cioteczna, tyle, że w moim wieku i żeby było dziwniej, Dziecko mówi do niej per pani. A Ola to jej córka, która choruje na SM. I Marysia sobie przypomniała o istnieniu mojego Dziecka i jego zaletach gabarytowych i pałerowych w sytuacjach, gdy Olę trzeba na jakieś badania dostarczyć. Bo, mimo dotacji z pefronu, nie zrobiła podjazdu, coby jej frontu nie szpecił i za każdym razem Olę trzeba na ręcach w domu wytaszcyć i do auta włożyć. Podobno miała mieć schodołaz, ale pewnie gdzieś polazł. No, a temu mało kto daje radę. Bywają sytuacje, gdy pragna dalszego podwiezienia. I trudno im wtedy wytłumaczyć, że Żaba nie zmieści 3 osób i wózka inwalidzkiego)
A tak, Dziecko przyzwoicie wróciło w poniedziałek wieczorem. Po czym odbyło garażówkę z kolega i dziewczyna innego kolegi. Po czym wtorek wszyscyśmy spędzili na nicnierobieniu w stanie połowicznego uśpienia. To nicnierobienie nie dosłowne, bo zajęłam sie papierkoamnią agencyjna wypełniana za pomoca kompa. Bo pisać palcem nie lubię i krzywo mi wychodzi. Więc sobie parę IRZ-towych PDF-ów musiałam na Wordy przekonwertować. W dodatku dzieląc jeden dokument PDF, na kilka pojedynczostronicowych, bo darmowy program konwertuje tylko trzy pierwsze strony. Ale dało się. I podrukowałam piknie. Po czym poleciałam na ostatni moment do agencji, bo mi program do obsługi rejestracji zwierząt nie chciał współpracować. Za powrotem zwiedziliśmy z Dzieckiem Brico oraz Inter.
A na koniec w Centrum zakupiłam ćwiartkę pierwszej lepszej wódy (akurat to była ananasówka) bo zapałki mi z gał zaczęły wypadać, a jeszcze nie był wieczór. A nawet jak jest wieczór, to nie mogę mieć gała na zapałkach dopóki nie wypełnię harmonogramu.
Dziś natomiast o 8.00 zadzwoniła szwagierka najważniejsza, ze pilarze juz sa i cza przybyć, coby gałęzie odciągać. I że za 3 stówy tego nie zrobią i ostatecznie stanęło na 4 stówach. Co za ścięcie i pocięcie 3 niezbyt olbrzymich grusz wydaje mi się cena kosmiczną. W porównaniu w dodatku z ceną kubika drewna, które można mieć bez wysiłku żadnego. A tu poszła kasa, a dla mnie i Dziecka za....dol na 2 dni. Dziś dziecko porąbało klocki z jednej gruszy, ja to poznosiłam wszystko na przyczepę. Była pełna po burty. Następnie pożyczyliśmy od znajomego rębak podpinany do traktora. Zajechaliśmy tam dwoma traktorami. Ja znosiłam gałęzie ze wszystkich ściętych drzew, a Dziecko karmiło rębak. Żałowałam, że nie wzięliśmy siatki od kosy, bo przy tym twarz należało chronić, ponieważ zdarzało się, że kawałki drewna odskakiwały w drugą stronę, czyli w stronę podającego gałęzie. Gałęzie wycięliśmy wszystkie, jaeszcze jakieś miała w kącie zwalone z padniętej wiśni. I już się zrobiło ciemno. W domu byliśmy o 18.40.
Dziecko jeszcze pojechało oddać rębak, a ja nastawiłam kartofle, które zdążyłam obrac wcześniej, gdy pojechało po ON do 30-stki. Uklepałam kotlety i zrobiłam surówke z kiszonej kapuchy. W międzyczasie tez ugotowałam płatki dla psów, a nogi były wcześniej w szybkowarze i nastawiłam go zaraz po przekroczeniu progu.I było 10 po siódmej jak zjedli obiadokolację. A ja poszłam do koziów.
Akurat jak wróciłam to płatki wystygły, a nogi były ugotowane. Nakarmiłam psy. Potem je wyprowadziłam na trotuar. Potem się umyłam nieco, przebrałam, wrzuciłam do pralki brudne rzeczy. I wreszcie mogłam sobie zrobić coś do jedzenia i usiąść. Aaaa! W trakcie robienia różnych robót, typu mycie garów, cedzenie mleka, sprzątanie z lady, odbyłam rozmowę z Córunią. Córunia poopowiadała mi szczegółowo ile par butów zmierzyła i które, w jaki sposób były niedobre. Zadowolona bardzo, bo już nie rekrutuje, tylko bezpośrednio kontaktuje się z zagranicznymi klientami. Odpadło jej więc załatwianie papieru toaletowego i worków na śmiecie tumanom, którzy tam pojechali pracować. Oraz pilnowanie durniów, żeby do poniedziałku wytrzeźwieli i stawili się w pracy. W grudniu jedzie do Fr służbowo, z czego jest bardzo dumna. Ja też.
Dziecko mi zdaje się padło, bo po zjedzeniu kolacji nosa ze swego pokoju nie wyściubiło. Pójdę więc na paluchach, zgasić mu światło i sama w kimono także, bo jutro powtórka z rozrywki. Jeszcze to, wykiprowane pod oknem od kotłowni, drewno trzeba będzie zrzucić do kotłowni. A tam leżą jeszcze 2 tony węgla, które też czekają na dyslokację. I to tez zadanie dla mnie i dla Dziecka.
Miałam rację: Dziecko przycięło komara w pełnym rynsztunku, pozycji siedzącej, na fotelu, z nogami na brzegu łóżka. pomyziałam po łysinie i zaproponowałam zmianę pozycji na bardziej horyzontalną. Właśnie się zwlekło i dokonuje ablucji. A Klementyna skorzystała z okazji, że w łazience się świeci i zawzięcie gmyra w żwirku.
Dodam jeszcze, że piorą się ostatnio z Panem Kotem, a Czarna interweniuje i rozpędza towarzystwo, obserwując następnie, czy każde kotowate oddaliło się we wskazanym kierunku. Teraz psowate porozwalały się na moim wyrku i wydaje im się, że są na swoim, a ja tu jestem intruzem co się rozpycha. W każdym razie, żadna nie ma ochoty się posunąć. Odpycham Księżniczkę "na chama", ale jej to nie przeszkadza i natychmiast wraca na poprzednia pozycję.
I jak tu się wyspać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..