A ja się nadal zastanawiam, na co i po co te zakupy, przygotowania i wyciąganie się z portek.
Ogólnie, to szwagierki szaleństwa się zawiesiły. No, po prostu, nie ma amatorów u mnie na ciasta masowate. Cały placek tortowy, jak połozyłam na paterze, tak sie ostał nietknięty. Drugi taki, z kremem, po przeleżeniu na paterze został wyrzucony kurom, bo się porozwarstwiał, a sernik spastwiłam głównie ja. a resztę trzeba będzie wyrzucić, bo taki sernik po tygodniu już może być toksyczny. Natomiast cwibak, który upiekłam w ostatniej chwili w Wigilię,( jak Dziecko P. stwierdziło, że oprócz piernika, to świątecznego ciasta nie mamy_ poszedł już prawie cały. Takoż snickers i piernik wyszły znakomicie(wyszły znaczy, z patery). Nawet andrut leży sobie swobodnie na paterze. Andrut jest akceptowany tylko z masa kajmakową, a nie jakimiś wynalazkami. Ale co zrobić, jak szwagierka N. piecze sobie a muzom, co jej siostra Leonilla podpowie, a potem uszczęśliwia na siłę tymi wynalazkami. (Na same polewy zużyła 3 tabliczki czekolady, pół kostki masła, mleko. Do tego tortowego poszła masa maślano-jajeczna, kawa, spirytus i słoik konfitury wiśniowej. Szkoda mi tej konfitury, bo robiłam specjalnie dla Dziecka, tylko parę słoiczków, bo wiśni w tym roku nie było - a teraz kury zjedzą)
I tak się kończy kooperacja z cioteczką. Aha, rybne pulpeciki w galarecie bardzo smakowały psom w pierwszy dzień Świąt - nie ugotowałam im jadła i dostały rybkę. Nie mam pomysłu na drugie karpiowe truchło, które zagraca mi zamrażalnik.
W Boże Narodzenie miałam wizytę rzadką nader, bowiem Biały Brat zawitał z dzieckiem swym, zza granicy świeżo, na święta i polowanie potem przybyłym. Dziecię jest przemiłe i przesympatyczne, czasem ma swoje tralalala, ale na ogół uśmiech od ucha do ucha z lica jej nie schodzi. Dziecię przywiozło (a raczej - zostało przywiezione przez) swego zagranicznego narzeczonego, po naszemu nazwanego Pietrkiem. Pietrek polowacz jest zawzięty, przywiózł więc giwery, swoje i kumpla, żeby tamten mógł publiczną komunikacją jechać. Oraz psa. Przebojów mieli po drodze parę, bo im się podczas kontroli paczka nabojów z bagażnika wymskła, ale że papiery mieli na wszystko odpowiednie, to spokojnie. Tyle, że dłużej, bo już im wszystko przegrzebali. Przyjaciele gebelsy oczywiście. No i giepees poprowadził ich przez Pragę. Stwierdził pewnie, że co tam, taka mała przedświąteczna wycieczka. Miło było i międzynarodowo. Dziecko żałowało, że Puma nie znalazła sobie Francuza mówiącego po angielsku. Ponieważ ono po francusku potrafi "Un Sobieski s'il vous plaît", oraz parę takich innych utylitarnych zwrotów, więc komunikacja była pośrednia, a Pietrek mu do gustu przypadł. Stwierdził, że zaczyna się uczyć francuskiego, pokonuje lęk wysokości i jedzie z Pietrkiem kłaść dachy. Bo Pietrek jest dekarz i specjalizuje się w dachach z łupka. Biały Brat pojechał wcześniej, bo jeszcze planował znajomych odwiedzić za 250km. A dzieci zostały dłużej, po czym, włączywszy giepeesa pojechały do domku na Górce. Teraz już nie było opcji, że przez Pragę ich poprowadzi. Najwyżej mógł przez Rz., ale dużo by nie nadłozyli.
A to jest Lola de France. Krzyżówka Münsterländera i Braque d'Auvergne. Na polowaniu służy do "wystawiania" zwierzyny. Na razie ma 8 miesięcy i dopiero się uczy, ale jest świetnie zsocjalizowana i przemiła do tego. A głos ma jak całkiem wielki pies. Oczywiście, pies roboczy, też kanapą nie pogardzi.
Na drugie święto byliśmy proszeni do szwagierki starszej, a mniej ważnej. Ale Starszy w końcu pojechał sam. Wciąż te same, historyczne i z dupy wzięte (jak mawia Dziecko) tematy, są wqrwiające dla słuchaczy, zwłaszcza młodocianych. Dla mnie natomiast to, że ja tam muszę nakryć stół, potem biegać z herbatą, potem ze stołu sprzątnąć i najlepiej jeszcze pozmywać. Jak byłam młodsza, to bajka, jakoś to szło. A teraz już nie bardzo mam ochotę iść z wizytą, żeby iść i zachrzaniać, zamiast odpocząć. Dzieci nie miały ochoty. Młodemu skumulował się Ballantine's z francuskim winem i się wyłączył przy kompie. Córka stwierdziła, że woli posiedzieć w spokoju ze mną i pomamrać o różnościach. A ja miałam niechęć oraz potwornie bolące nogi. Nie wiem, skąd to się raptem wzięło. Czy stanie przy garach, czy stanie w kościele w butach na lekkim obcasie, których na co dzień nie noszę, w każdym razie nogi mnie tak bolały, że sama myśl o pójściu gdziekolwiek, była bolesna. Szwagierki się zapewne poobrażały (najważniejsza przebywa u tej starszej), ale lotto mi tto. Wobec numeru, jaki one mi w ub. roku wykręciły, jest to pestka. I tak robię dobrą minę do złej gry.
W przeddzień wigilii starsza upadła. Coś jej się porobiło z kolanem. Ta idiotka, zamiast smarować altacetem, smarowała maścią rozgrzewającą, bo ona wie najlepiej. A dziś Starszy mi zapodał, po powrocie z psami, że mam zadzwonić do przychodni i ciotce wizytę domowa załatwić. No to zadzwoniłam, załatwiłam, straciłam 15 minut na telefonie z mojej nikłej puli minut, po czym zadzwoniłam poinformować. I okazało się, że najważniejsza sama zadzwoniła, "już godzinę temu"(ciekawe!) i zamówiła. Następnie nie zadzwoniła po wizycie lekarza, a wiadomo było, że leki trzeba. No to znowu ja zadzwoniłam i okazało się, że leki trzeba. Akurat Dziecko odwiozło było Siostrę swą na stację, a tam obok, jest miejscowa apteka. Zadzwoniłam więc do Dziecka, żeby się udało do ciotek po recepty. Dziecko się udało, leki wykupiło, po czym się wqrwiło, bo wzięło tańszy zamiennik a ta zaczęła jojczeć, czy to będzie działało. W zasadzie, za przeproszeniem (sama już 25 lat dawno skończyłam, a jej wieku na pewno nie dożyję), ale w tym wieku, przyjmowanie pewnych leków jest równie skuteczne, jak smarowanie dupy masłem. Ale Ciotka jest lekomanka, ma torby leków, które sobie sama stosuje w/g uznania. Na noc bierze tabletki nasenne i to różnych dwie (a lekarka jak głupia zapisuje jej te mózgojeby) i na lekach się zna, jak lekarz prawie. Jak jest chora, to wie co jej pomoże a co nie. Na wszystko jest (niby) uczulona, oprócz tego co sobie wydumała. I jak zjadła sałatkę z bazylią, to ja ledwie odratowali.
Moja tesciowa jak zyla ,to tez miala pol reklamowki tabletek,a wciaz nowe kazala dokupywac ..stare ludzie tak majo;)Oj masz sie z tymi szwagierkami ,ale ja mam to samo ...Zawsze mowie ,ze moj chlop zlozyl by mnie i nasze dzieci na oltarzu i dal sie pokroic za swoja rodzinke :(
OdpowiedzUsuń