Na sobotę miałam plan delikatny, bez przepracowywania się. Niestety, zaplanowało się samo.
Najpierw Dziecko, wstawszy o zwykłej mu porze, ogłosiło, że sprząta w garażu/warsztacie i niezbędna mu pomoc. Dziecko tak ma, ze jak cokolwiek robi, lubi mieć kibica. Który choćby stoi i zagaduje zęby. Ma takich kolegów, którzy palcem nie tkną, żeby pomóc, ale stoją i zęby zagadują. Matka natomiast coś tam pomoże, choćby przy miotle. A w warsztacie stało truchło malczana i na sztorc postawiona stara wersalka. Która zresztą skutecznie blokowała dostęp do wyczystki w kominie od kotła C.O. Stwierdziliśmy, że jak sprzatać, to ostatecznie i tej wersalki należy się pozbyć definitywnie. Tak więc, przy pomocy bosza wierzch został odłączony od skrzyni. Skrzynia wyniesiona do stodoły, jako materiał dla mistrzów upcyklingu. Wierzch natomiast został zdegradowany.
Jak się dostęp zrobił do wyczystki, to należało z niego skorzystać. I została odkryta przyczyna ciągle zadymionej kotłowni i kiepskiej pracy pieca, mimo ciągłej pracy nad nim - odkryliśmy mianowicie dziurę, że ręka swobodnie wchodziła pomiędzy przyłączem pieca a ściana komina. Kolejny miszcz hydrauliki , podczas podłączania tego kotła, manianę odstawił cudną. Jak się poprzedni kocioł zbuntował, Starszego olśniła idea, zapodana w jedynie słusznym radyju, zamontowania kotła ekologicznego. A ten ci olbrzymi jest w sensie długości i szerokości, bo podobno kostkę słomy można mu w ryj wsadzić.( Nie próbowałam, ale nie wierzę.) Nie bardzo mieścił się na miejscu starego, więc miszcz wymyślił, żeby go ustawić na ukos. Nie wiem, czemu nie przyszła mu do głowy myśl, żeby go jednak równolegle do ściany ustawić i jakieś kolano zastosować, coby na dziurę w kominie trafić. Może dlatego, że wyjście z pieca ma przekrój kwadratowy, coby było oryginalniej i trzeba by szukać miszcza, żeby kolano sporządził, bo normalnie droga kupna takiego nie nabędzie. W każdym razie, kocioł włazi w komin ukośnie, pomiędzy kotłem a ścianami dojście prawie nie istnieje, chyba, że od góry. Oczywistą oczywistością, panowie stwierdzili, że ja tu najlepiej wykorzystam moje talenty plastyczne i w glinie porobię. Lepiłam większość od strony wyczystki, dokończyłam prace rzeźbiarskie leżąc na kotle i lepiąc z góry, metoda macajewa. Jak wyglądałam potem -szkoda gadać.
W dodatku, ledwie zdążyłam zrzucić na glebę kurtkę w sadzy, glinie i popiele, pojawił się wysłannik parafii z opłatkami i należało dać. Na ogrzewanie kościoła się daje. Mało chyba uzbierają, bo wiecznie zimno. W związku z czym zimowa pora wybieram kościół w sąsiedniej mieścinie, gdzie zawsze ciepło i nawet, jak się gapią z góry na dół, w poszukiwaniu tematów (A dlaczego pani ciągle w tej samej sukience do kościoła chodzi? - Bo mąż bardzo lubi tę sukienkę), to mi to lotto, bo mało kto mnie zna i nie musze specjalnie starac się o wystrój.
Potem sporządziłam obiad - z uczuciami mieszanymi, bo Starszy zażądał kopytek. Nawet ziemniaki ugotował w ilości jak dla plutonu strzelców, dzięki czemu kury będą miały radochę. Zresztą okazało się, że "wiedziałam, że tak będzie", bo poprzednim razem, pół roku temu, Dziecko odmówiło konsumpcji. Zrobiłam mu do tego jakiś sos mięsno-pieczarkowy, który tez okazał się niewypałem. Dziecko pogrzebało w talerzu i głodne wstało od stołu, po czym miało rozmowę z sedesem. Nie wiem co się z Dzieckiem dzieje, ale coś nie tak. Ta sytuacja, która powoduje, że głównie przed kompem siedzi, chyba negatywnie się na nim odbija.
W dodatku w trakcie przygotowywania obiadu nagle poszły korki, co poprzedzone zostało odgłosem. Po czy Dziecko wpadło blade i siadło, oznajmiając, że nie może wyjść z podziwu dla siebie. Okazało się bowiem, że, stwierdziwszy w kablu od przedłużacza otarcie izolacji, złapało nożyce do blachy i ten kabel przecięło. Nie wyłączając go uprzedni z prądu. Dobrze, że pod ręką były te nożyce z izolowanymi rączkami, a nie obcęgi, na przykład. Chyba działało pod wpływem pomroczności jasnej, bo normalnie mu się takie akcje nie zdarzają - nigdy pod prądem nic nie kombinuje, korki wykręca i jeszcze sprawdza probówką, czy skutecznie.
Potem był normalny harmonogram wieczorny. A po nim, na deser zostało dopiero sprzątanie ton błota, które nam , Dziecku głównie, z butów poodpadały, na całej klatce schodowej i w mieszkaniu tudzież, bo trudno bundeswery zdejmować, za każdym razem, wchodząc do mieszkania.
Oraz pieczarki, które należało wstępnie obrobić, pod kątem wigilijnych dań, a które już leżały czas jakiś w misce, umyte przez Starszego. (Starszy wybierał się do spowiedzi i miał dzień dobroci dla zwierząt)
Na koniec jeszcze wyniosłam tonę prania na strych i zawiesiłam, coby mi na głowie to już nie wisiało na rano. I tak mi na rano zostały wisieć rachunki do zapłacenia internetem. Zabieram się do tego, jak pies do jeża, więc zaczęłam dziś od nich , coby wreszcie mieć z głowy. Dzięki wspaniałej możliwości płatności on-line, można odchudzić radykalnie stan konta, nie ruszając się z domu.
Dziecko P. odezwało się na FB, przekazują telegraficzną relację z pobytu za granicą. Dziś już przylata. Z informacji, że ktoś tam ma je odebrać z lotniska autem, wnoszę, że będzie na miejscu dość późno. Tam miała latanie z przesiadką i przy tej przesiadce czekała prawie 2 h. Samego lotu było coś półtora godziny, ale podróż trwała ogólnie, od wyjścia z domu, godzin 7. Z powrotem pewnie też z przesiadką, a że wylata ok 17, to pewnie będzie na miejscu w środku nocy. Do tej pory Francję znała głownie od strony Paryża i okolic, oraz okolic Metz. Teraz poznała od strony małych alpejskich miasteczek. Harmonogram służbowy miała tak napięty, że wrażenia inne odbierała głównie z okna pociągu lub samochodu. Ale jednak.
Wciąż twierdzę, że podróże kształcą, w dodatku odbywa się ta edukacja tak jakby mimochodem. Tak, jak podczas czytania książek - wśród perypetii bohaterów, zawsze jakąś nową wiedzę wyłowimy. Co stwierdzam, konstatując ze smutkiem obrzydliwie nieznacząca ilość książek przeczytanych w tym roku. A głód się chyba odzywa, bo wczoraj do poduszki wzięłam, na 4 pewnie powtórkę, "Tajemnice pocztu Matejki".
No i pracowita sobota U Ciebie. U mnie spokój...
OdpowiedzUsuńDzięki za kolejny odcinek :) . Ja w szkole łykend spędziłam i prace semestralne po nocach pisząc, ale do Nowego Roku koniec. Potem zaraz cała sterta egzaminów...i wykoty.
OdpowiedzUsuńR.
Ja to nazywam "asysta", przy tych męskich robotach; bo ja też jestem wzywana, a to przytrzymać, podać, przynieść ... ja jakoś do niczego nie potrzebuję asysty, chociaż czasami mielę w zębach niecenzuralne słowa; a czasami udaję, że nie słyszę ... Maryś, przynieś mi ...; najchętniej chodzę do kościoła w Kalwarii Pacławskiej, na poranną mszę, tam nikogo nie dziwią trekkingowe buty, sportowa kurtka i bojówki, a i atmosfera zupełnie odmienna; składam w naszej parafii wszelkie datki na potrzeby wspólnoty, ale dobrodziej nas nie widzi w kościele; śmiejemy się z mężem, że pewnie nas nie pochowa; a, najwyżej skremują nas, a popiołek rozrzucą w naszym starym, ukochanym sadzie na Pogórzu; dużo czytam, bo odnowiłam kontakty z biblioteką, w tle szemrze tv, a ja wolę poczytać; kiedyś dziergałam, haftowałam, ale oczy już nie te, ręce coraz dłuższe potrzebne do odczytania czegokolwiek; wróciliśmy przed chwilą od babci, leci mżawka z nieba, nie bedzie wesoło na drogach, kiedy to przymarznie; dobrej nocy.
OdpowiedzUsuń