mniw dzisiaj wyrzuciło z piór ciemną nocą, czyli przed szóstą. Właściwie nie wyrzuciło - a wyrzuciła. Czarna gdzieś tam się wylegiwała, zmarzła i przylazła do pańci pod kołderkę. A że amatorów tej kołderki już było, oprócz pańci dwoje, to zaczęła się rozpychać i wylazłam. Czyli pies wywalił mnie z łóżka. Otworzywszy oczy, skonstatowałam ze zdziwieniem, że obok mojej głowy śpi, pomrukując, Pan Kot. Pan KOt chyba zaczyna się przygotowywać do przemawiania za tydzień ludzkim głosem, bo wczoraj miał normalne, kocie odruchy. Wlazł mianowicie na kolana Dziecku, z pomrukiem właściwym, potem przylazł do mnie, jak Dziecko zdecydowało się swoją jaskinie opuścić, no i spał na podusi. Właściwie na podusi zastępczej, bo właściwą oddałam Księżniczce i przebywa u mnie "w nogach". Księżniczka bowiem uparcie wykłada się na poduszce, żadne zwalanie w grą nie wchodzi, bo obrażona odsuwa się trzy centymetry, po czym wtranżala się na powrót, zanim ja zdążę. No, to niech ma. Należy się jej, bo ona tez już emerytka.
Wczorajszy dzień nerwowy był jakiś. Zaczęło się od śledzenia odlotów z Wiednia i przylotów do KRK, bo Dziecko P. mi tam niedzielnego wieczora, z powodu mgły, utknęło. I ta mgłą była tez z rana więc odloty pod znakiem zapytania. W końcu wyleciało z półgodzinnym opóźnieniem. I wylądowało. Po czym zadzwoniło, z pytaniem, co ono ma robić, bo się nie czuje na siłach. O urlopie zwykłym nie ma mowy, lekarz dopiero dziś od 14.00, a jest jeszcze urlop na żądanie. No, to mówię, bierz. I idź zrób badania, oraz do lekarza. Stwierdziła wkurzona, że jak zwykle jej nic nie doradzę. Niech tam.
A ja byłam już ze Starszym pod Brico (Dziecko odmówiło transportu, stwierdziło, że ma ciekawsze zajęcia, a Starszy chyba ma po to auto, żeby jeździć) i mój żołądek buntował się mocno.
Ten utajony wqrw wychodzi mi żołądkiem. Niestety. No i Dziecko P. ma to po mnie ("Czemu, ja nie mogłam nic dobrego po was odziedziczyć?"). Tyle, ze w jej wieku, ja potrafiłam sobie radzić ze stresem (a było go trochę: zawalone studia, ukochany Tatuś, który poszedł w siną dal z wywłoka o nikczemnym wyglądzie i charakterze itp). Miałam swoje sposoby i dawałam radę. Te sposoby opierały się właściwie na "Ja wam pokażę". Czyli nie skupiałam się na użalaniu, tylko dążyłam do "sukcesu" I na tym się skupiałam. A sukcesy były różne, czasem takie, O! Czasem tylko w moim pojęciu. Ale dałam radę.
W dzisiejszych czasach jest popularne korzystanie ze specjalistycznej pomocy, jeżeli się samemu nie daje rady. I sugeruję, żeby zamiast na kosmetyczkę wydać na taką pomoc. Może się to okazać inwestycją....
Wqrw jet utajony. Może lepiej by było, gdybym zaczęła drzeć mordę. Ale sądzę, że wtedy domek zamienił by się całkiem w domek wariatów, a i sąsiedzi mieliby rozrywkę, której nie mam ochoty im dostarczać.
Do Brico trafiłam z powodu iż widziałam tam kiedyś jelita. I wydawały mi się w bardziej cywilizowany sposób przygotowane i zapakowane, niż te, które ostatnio (czyt 2 lata temu) kupiłam w tzw "siódemce". Tamte były oblepione solą, tworzyły zamarzniętą kulę, splątana oczywiście, i było ich kilometr. Oblecieliśmy nimi jakieś 4 albo pięć świąt, a i tak w końcu resztkę wyrzuciłam, bo ileż można.
Ponieważ zdecydowałam robić zakupy ściśle w/g kartki, więc nabyłam poza tym tylko kij do szczotki oraz 2 ścierki spoza listy, bo akurat jestem na etapie posiadania ścier, a nie ścierek. (Kto może, wyciera ścierką co może, a proszki piorą, jak mogą, a mogłyby za te pieniądze lepiej.). Po czym Starszy stwierdził, że jak tu jesteśmy, to może wstąpmy do Inter Marche. No to wstąpmy. Jak już wstąpiliśmy, to stwierdziłam, że resztę listy załatwimy już tu, żeby nie pielgrzymować, za bardzo, bo nie znoszę latania od sklepu do sklepu.
Ze Starszym robienie zakupów w/g kartki jest jak robienie zakupów z dzieckiem nieletnim. Ale dałam radę.
Pozostał tylko żwirek u weta, bo te co mają w tych Marche, jakoś mi się nie spodobały -są mało chłonne i nie zbrylają się. No i tatuś, zamiast pod wetem, stanął pod Majstrem. Więc zwiedziliśmy. Nie lubię zwiedzać dla zwiedzania, w dodatku z kimś, co zwiedza na innych kierunkach i potem ganiam między regałami, szukając go. Ale nabyłam klej do styropianu, potrzebny Dziecku, aby sobie ociepliło skutecznie drzwi w warsztacie i wypalacz do sadzy, który tu sprzedawali na sztuki.
U weta nabyłam żwirek, leśny zresztą. Ciekawe, że tam za każdym razem maja inne ceny. W ub. miesiącu kupiłam dziesiątkę po 17, dwa tygodnie temu dwa wory po 23, a wczoraj jeden wór za 24.
W powrotnej drodze zwiedziliśmy jeszcze Pepco. Tak dla zwiedzenia li tylko. Ceny maja faktycznie niskie, ale jakość pewnie taka sama. Poza tym , szwarc, mydło i powidło. Ładnie wygląda, jak na półkach poustawiane kolorami. Pojedynczo już mniej. I jak wszędzie mnóstwo choinkowo - świątecznego badziewia. Swoją drogą - wszędzie są takie tego ilości, że zastanawiam się, co się z tym dzieje potem. W końcu chyba ludziska całego świątecznego wystroju nie kupują co roku. 3 dychy za 6 baniek choinkowych, to może nie jest tak strrasznie dużo. Ale biorąc pod uwagę, że sześcioma bańkami się choinki nie ubierze, robi się dużo.
Poza tym, menu wigilijne nadal nie ustalone. Zrobiło się pewne, że organizm Starszego grzybów nie toleruje. I znowu gimnastyka umysłowa, jak to rozwiązać, żeby był wilki syty i owca cała. I będzie jak zwykle - i wilk syty, i owca cała, tylko juhasa wioska nie widziała.
Dlaczego ja nie znoszę Świąt? I dlaczego ogłaszam wyższość Świat Wielkanocnych, nad Świętami Bożego Narodzenia? ( Z dwojga złego.I proszę mi tu nie wpadać w jakieś oburzenia itp)
A ja tam święta lubię tylko mnie to szaleństwo wkurza...
OdpowiedzUsuńhmm...tak czytam ,czytam ...Ja tam od kilku lat nie przesadzam ze swietami ..owszem uszykuje tradycyjnie rybke (filety )smazone ,i po grecku ,bo moj lubi...pierogi z kiszono kapusta i z grzybami obsmazone na masle (powinno byc na oleju,ale nie lubimy :(jakas salatke jarzynowo,barszczyk czerwony do popicia ,zupe z owocow suszonych z makaronem i makowiec z kawa przed pasterka ...na pierwsze swieto rano galaretka kiedys zimne nozi ,dzisiaj z kurczaka ,obiad pieke kaczke ,a potem pozostalosci z wigilii,sernik wiedenski ,kawa ...w drugie swieto dojadamy pozostalosci ,moze bigosik ...zarcie ,zarcie ,zarcie!!!ale juz teraz w mniejszych ilosciach ,bo potem wywalalam ..i to wszystko zamierzam zrobic ,przygotuje w niedziele po poludniu ,a dokoncze w poniedzialek i wtorek ...i jakos nie przezywam ,ze nie zdaze ...teraz staram sie do stolu siadac usmiechnieta i nie narobiona do granic wytrzymalosci ...i ciesza mnie takie swieta ..po co sie nakrecac ..nawet jak czegos nie zrobimy to przeciez glodni nie pojdziemy spac !Przypomniala mi sie wigilia w 1978 roku ..Bylam w 7 miesiacu ciazy i tak sie zlozylo ,ze w wigilie musielismy przeprowadzic sie do wynajetego mieszkanka...Jaka to byla wigilia ? Siedzialam w plaszczu i czapce na nierozpakowanych koldrach zmarznieta ,bo palacz w kotlowni zapil i w piecu wygaslo ,kaloryfery zimne ,a my jedlismy salatke jarzynowa ze sloika i chlebem zagryzalismy ,herbata ugrzana gralka elektryczna ,w rogu pokoju sliczna choinka ,ale gola ,bombek nie zdazylismy kupic ,ale bylismy z moim mezem szczesliwi ,mlodzi ,a ze kolacja uboga ? eee...pozniej juz bylo tylko lepiej :)
OdpowiedzUsuńŚwięta BN są piękne, tylko to szaleństwo jest chore.
OdpowiedzUsuńWyszłam dzisiaj tylko po kilka pierdółek i stałam jak głupia w długaśnej klejce. A wszyscy objuczeni jak muły, zastanawiam się jak ludzie to wszystko zjedzą w ciągu 3 dni.
pogoń Córkę na badania niech się upewni że wszystko ok.