sobota, 14 grudnia 2013

siedzem

iei siedzem i nie mogem się zdecydować,  żeby pójśc i zmienić pozycje na horyzontalną. A siadłam, bo narozrabiałam: mianowicie chleba. Przypomniałam sobie, że przecież resztka wyszła rano i na śniadanie nie będę miała. Rano nie upiekę sobie na śniadanie, bo ja śniadanie muszę zjeść zaraz jak wstanę. W przypadku odroczenia mój żołądek zje sam siebie. Perspektywa spożywania chleba sklepowego była trudniejsza do przyjęcia, niż perspektywa oczekiwania na upieczenie się chleba.
A najpierw to w ogóle siadłam, żeby poczekać aż ogrzany twaróg całkiem ostygnie, żeby go odcedzić. Bo sobie za późno przypomniałam, że mam już zsiadłe mleko. A mleko zsiadłe, na następny dzień jest zazwyczaj na twaróg za kwaśne. No to ogrzałam. I czekałam.

W trakcie czekania przegotowałam wieczorowe mleko. Nie robię tego nigdy. Koziego mleka się nie gotuje ani za bardzo nie podgrzewa. Tym razem była, powiedzmy, konieczność: mleko przyniosłam i zostawiłam nieprzecedzone w wiadereczku, a sama poszłam z psami. Starszy był w kuchni, więc byłam pewna, że przed kotami je uchroni. Starszy jednak wziął i się zabrał, a jak wrócił, Pan Kot urzędował nad wiaderkiem. Podobno miał mi nie mówić, ale powiedział. No to wzięłam i przegotowałam, bo nie miałabym na rano do kawy. Zostało sobie stygnąć w garnuszku. Jak już ostygło, na wierzchu pojawił się piękny, sztywny kożuszek. (Ja wiem, że większość ludzi, na sama myśl o kożuchu na  mleku dostaje odruchów wymiotnych. Ja natomiast zawsze byłam amatorem kożuszka. Z tym, że przez baardzo wiele lat nie miałam okazji się z nim spotkać. Jak była krowa, to mleka nigdy nie przegotowywałam, najwyżej dla dzieci, gdy były całkiem maleńkie. Ale wtedy to mleko było podstawą jakiejś kaszy, a nie samo dla siebie. Potem mleko się kupowało. Nigdy nie gotuję kupowanego w sklepie mleka ; ono i tak jest tak obrobione termicznie, ze właściwie, to nawet mlekiem już nie jest. Więc po co tę biała ciecz gotować. W dzieciństwie, gdy mieszkaliśmy u Dziadków, było na ogół mleko od własnej krowy. I też dziwacznie,  najbardziej lubiłam  mleko takie tyle co wydojone, jeszcze ciepłe i z pianką. Jak krowa była "na ocieleniu, to kupowało się mleko w mleczarni. Tak, właśnie w mleczarni, Była bardzo blisko, a przy mleczarni był taki kiosk, w którym sprzedawano mleko i śmietanę z konwi. Przychodziło się z puszką -jak się u nas nazywało bańkę,  kankę, na mleko - i pani sprzedająca taką śmieszną chochlą nabierała z konwi i wlewała do puszki. Ta "chochla" miała kształt walcowatego naczynka o pojemności litra, bądź kwaterki, wyposażonego w długi uchwyt. Litrówki służyły do mleka, kwaterki do śmietany. Ja już nic nie powiem o tym mleku i tej śmietanie, jakie były wtedy - tyle tylko, że tę śmietanę, kupioną w szklanej butelce, trzeba było z tej butelki wydobywać nożem, bo sama wyjść nie chciała. W każdym razie, czasem okoliczność zaistniała, że większa ilość mleka została zagotowana i odstawiona do wystygnięcia. Zawsze czatowałam na kożuszek, taki jeszcze ciepły najlepiej. Na koloniach letnich zawsze z politowaniem patrzyłam na współtowarzyszki kolonijnej doli, które na widok kożucha w mleku wpadały w histerię, jakby co najmniej pająka w tym kubku zobaczyły.)
No to ten kożuch z mleka oczywiście zeżarłam. I to był najwspanialszy ze wszystkich kożuchów.

W międzyczasie ze swego pokoju wynurzyło się Dziecko, w pełnym rynsztunku. Na pytanie dokąd tak nocą pomyka, oświadczyło, że naszła go ochota na czipsy. I pomknęło swoją złomboliczną strzałą do Wiejskiego Centrum Kultury i Rozrywki (domniemywam). Jak Dziecko nocą gdzieś pomyka, to matka tez nieskora do kładzenia się w pióra, bo na ogół matki tak mają, gdy dzieci pod swym dachem mają (chyba) Dziecku zeszło na tyle długo, bym zdążyła pomyśleć, że pewnie tam czipsów na wynos nie dają. Po czym wróciło, stwierdziło, że już mu ochota na czipsy przeszła, ale by coś zjadło i mogą to być kromki, z białym serkiem, ale lepiej jak nie z kozim. Niech ci, dawka chemii na dobranoc.

I takim sposobem mi przeszła ochota na przyjmowanie pozycji horyzontalnej i się właściwie w sobie wziąć nie mogę, żeby się przemieścić. Oczywiście, najpierw będę musiała strącić z łóżka część zalegającego tam zwierzyńca. Dokładnie: Czarna, jak się zbliżę zlezie sama, żeby zaraz po mym zalegnięciu wpychać się pod kołdrę. Natomiast Księżniczka śpi zapewne snem kamiennym na poduszkach i trzeba będzie ją przenieść. Być może zalegają tam także koty, bo Panny Koty nie ma w jej obgryzionym pudełku pod kaloryferem. Pan Kot również opuścił swą pozycję pod drzwiami i nie słychać jego warczenia.
Naprawdę dziwny jest ten kot. Nie widziałam dotąd kota, który by warczał w momencie próby pogłaskania go, warczał w ogóle przez większość czasu i prychał na wszystkich i wszystko, warczał w momencie brania go na ręce, był cały czas spięty i najeżony. Czasem jak śpi zwinięty w kłębek, można go pogłaskać i wtedy jakby się na to głaskanie nadstawiał i pomruki z siebie wydawał. Panna Kota też zbyt głaskliwa nie jest, nie bardzo ma ochotę na przebywanie na rękach, jak nie ma ochoty. Ale często zdarza jej się właśnie ochotę mieć i wtedy włazi na kolana sama i pomruk wydaje, jeszcze zanim dostanie głaski. Jak się Panu Kotu zdarzy coś podobnego, to jest to prawie święto. Obórkowa kota też taka naręczna za bardzo nie jest, ale daje się myziać i bardzo wdzięcznie i chętnie się bawi. Ale jej się z kolei nie dziwię, bo  większość czasu spędza ze Stefanem. Z nim się też bawi, paca go łapką po nosie, a Stefan podgryza ją za ogon. Robi to jednak delikatnie, bo wrzasków brak. W ogóle jakoś ją uwzględnia, bo dotąd jej nie rozdeptał, a usadawia mu się na ściółce, ostatnio już nie pod żłobem. Dołożyłam tam trochę słomy i widocznie jej to nie odpowiada.
Tak w ogóle, to dzisiejszy harmonogram się nieco przesunął, bo cała obórkowa hałastra domagała się karesów. Ale wcale mi to nie przeszkadza. Stwierdziłam, że to kozie towarzystwo bardzo dobrze mi robi.  Wieczorny spacer z psami też był dzisiaj przyjemny, pełnia się zbliża i pogoda zrobiła się sympatyczniejsza, błoto trochę obeschło, trawa tudzież i Księżniczka mniej dziwaczyła, chociaż ostatecznie nie znalazła odpowiedniej trawki na większa potrzebę.
Tylko Dziecko P. z tej zagranicy się nie odzywa wcale, chociaż ma wielki pakiet internetowy na komórkę wykupiony, który po tygodniu i tak jej przepadnie. A martwię się o nią, bo ekscesy zdrowotne tam miała.
Ale tak to z dzieckami bywa - dopóki nie będą miały własnych dziecek - nie zrozumieją.
Niedziela tuż tuż, a w niedziele wraca.

PS. Tak, jak myślałam: na poduszkach leżała Księżniczka, do niej przytulony, w kłębek zwinięty Pan Kot. A Czarna wyciągnięta po długości, nogami do nich. Na delikatne klepnięcie zareagowała przewróceniem się na grzbiet i przyjęciem pozycji "ręce do góry". Pana Kota delikatnie przeniosłam w nogi - na szczęście nie do końca się zbudził i nie spierniczył, mała polazła sama, a Czarna zlazła i wlazła pod kołdrę zaraz.
Nie muszę chyba dodawać, że przy tak licznym i intensywnym użytkowaniu mojego łóżka cotygodniowa wymiana pościeli to mus. Zastanawiam się czy Czarnej nie zimno na zimowym spacerze, skoro, jak żadne inne domowe zwierzę, noce spędza pod kołdra. A teraz Panna Kota wydaje pomiauk jakiś i pewnie tu zaraz przylezie udeptywać mi klatę i klawiaturę.

2 komentarze:

  1. U mnie też całe towarzystwo na pościeli wyleguje...

    OdpowiedzUsuń
  2. W zeszłym roku robiłam dużo twarogu i serków podpuszczkowych z mleka krowiego, zakupionego u gospodyni z górnej wsi, tam, na Pogórzu, ale zanim je przerobiłam, to schładzałam i zbierałam śmietankę do gliniaczka; o matko, to dopiero śmietana; zajadaliśmy się z mężem mizerią, twarogiem ze śmietną, a jeśli było jej za dużo, to wytrzęsłam w słoiku osełkę masła; a w tym roku już nie było czasu, trwał remont domu i tylko wspominaliśmy te smakołyki; moje zwierzaki też włażą mi na łóżko, Gucio przytula się, a Miśka śpi w zagłębieniu kolan, czasami ciężko rozprostować ścierpnięte nogi; a bo to mówią, że wszyscy właściciele śpią ze swymi pupilami, tylko nie wszyscy do tego przyznają się; z kolei moja mama była temu przeciwna, owszem, zwierzęta nie miały nigdy krzywdy, ale znały swoje miejsce, a na nas mówiła: Wy psie i kocie mamy! właśnie zmyłam podłogi, bo po wczorajszym bieganiu po mokrym podłoga cała w błocie, tylko nie wiem, na jak długo, nie zawsze zdążę powycierać im łapki; teraz towarzystwo zaległo fotele i przysypiają; dobrej soboty i niedzieli, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..