piątek, 26 lipca 2013

Modernizacja obórki - start up!

Urobiłam się wczoraj jak bury osioł.
Zaczęło się od dyskusji o tym co jest do zrobienia w najbliższym czasie. Najpilniejszy okazał sie porządek na strychu zbożowym. Ale ponieważ Starszy odstawił manianę z wydziedziczaniem nas, więc olaliśmy strych i zabraliśmy się za to, co w obecnej sytuacji bezgroszowej było możliwe do wykonania, czyli za modernizacje obórki do ostatniego gwoździa i wkręta..
Najpierw trzeba było częściowo rozebrać to, co już było wcześniej bezmyślnie zrobione. I tu okazała się wyższość montażu na wkręty nad montażem na gwoździe. Ciągle przekonuję Dziecko do łączenia na wkręty - nic się nie gnie, nie trzeba młotem nap...dalać, wkrętareczka pyk-pyk-pyk i gotowe. W razie demontażu -wkrętareczka w druga stronę, pyk-pyk-pyk, i rozebrane. A tak - wal czujniczkiem, i bez strat w materiale się nie obędzie. Po doświadczeniach demontażowych, i z czujniczkiem, i z wkrętareczką, Dziecko stwierdziło : "To już teraz wiem, czemu ty tak kochasz wkręty"
 Bez czujniczka się nie obeszło. Dziecko użyło go do ustawienia słupów. (Po czym okazało się, że istniejące się poluzowały, bo po zabiciu nowych trwerza poniosła się o milimetr). Robiliśmy oczywiście na zasadzie upcyklingu, czyli nadając nowe życie starym rzeczom. (przy czym okazało się, że futryna ze starego domu jest jedynym zdrowym CAŁKOWICIE kawałkiem drewna w naszej konstrukcji). Przerobiliśmy zagrodę Andzi i Wandzi. Nie zupełnie to będą ich zagrody docelowo. Do Andzi nie zrobiliśmy już bramki, bo późno się zrobiło i trzeba było zamknąć budowę, tak by kozy sprowadzić. Wymyłam karszerem karmidłą i je na nowo zamontowałam, do łaski wróciły siatki na siano i wreszcie zastosowania doczekała się uchwyt na wiadro z wodą dla Andzi zrobiony przez Dziecko (oczywiście też na zasadzie upcyklingu). Po sprowadzeniu kóz okazało się, że maluchom nie ma gdzie dać sianka - przedtem wyjadały starym przez deski- więc przy pomocy Zuzi usiłującej trzymać gwoździe, zamontowaliśmy odzyskana drabinkę. Aha, wkrętarka oddałą ducha, trzeba nabyć nową, ale jakąś mądrzejszą taką znaczy -mocniejszą...
Dojenie było żadne, bo capy obdoiły na pastwisku. Cholera, trzeba je tam oddzielić, bo mi 2,5 litra mleka przechodzi koło nosa.
Potem nakarmiłam domowe, pozmywałam gary, wykąpałam się dla usunięcia obórkowego zapaszku i na koniec upiekłam chleb. Chleb dokonał się o 22.40. Głodna byłam jak cholera, no ale gorącego jeść się nie da. Zbudziłam się o 0.30, akurat już był wystygnięty. Zrobiłam sobie 2 kromki z kozowym serem posmarowanym dżemem (fiź totalny, bo ser jest słony). Akurat Dziecko wróciło z Wiejskiego Ośrodka Kultury i Rozrywki, czyli spod sklepiku. Zrobiłam mu parę kromek i poszłam leżeć na drugim boku, co okazało się równie niewygodne, jak na pierwszym. Rano obudziłam się z bolącą, spuchnięta i sztywną prawą dłonią. Do teraz opuchlizna zeszłą, ale boli nadal. Myślę, że od grabi, a dzisiaj muszę nimi jeszcze popracować, bo ta odrobina siana z sadu czeka na zwiezienie.

Wybrałam się wczoraj robić zdjęcia moim oświęcimiakom i okazało się że bateria jest dead. Podłączyłam ładowarkę, cały dzień kwitła w kontakcie, aż zaświeciła na zielono. Może dzisiaj się uda. Lecę z psami, bo już się pod drzwiami ustawiły.

czwartek, 25 lipca 2013

Fizycznie nie wyrabiam

Obiecywałam sobie częściej tu bywać, ale ... niestety. Dzień mi się kończy (w sensie wykonania tego, co jest do zrobienia)czasem nawet o 23-ciej. Wtedy mogę co najwyżej poczytać cudze blogi, bo na pisanie już nie mam siły. Zresztą, biorę to małe gówienko do łóżka i zasypiam z nim na kolanach. Dobrze, że jeszcze gleby nie zaliczył, bo zostałabym odcięta: Dziecko ma swojego dużego lapka, którego nie pozwala dotykać, a pecet stoi w pokoju u Pana Starszego. Nie mogę się skupić jak mam kogoś za ręką, pod ręką, za plecami (zwłaszcza)

Żniwa rzepakowe zakończone, rzepak sprzedany (po bandyckiej cenie, która w dodatku leciała na zbity pysk z godziny na godzinę). Z przebojami niejakimi, bo Pan Starszy od ub.poniedziałku zaliczał kardiologię w miejscowym szpitalu. Ale dyrygował oczywiście. I gdyby nie jego dyrygowanie, to wykosilibyśmy ten rzepak w czwartek, sprzedali o stówę drożej i nie byłoby tej nerwówki sobotniej. Najęliśmy samochód, bo Dziecko nie ma papierów na traktor z przyczepą, zresztą byłą opcja jechać z tym do Jarosławia, a 60-tką, to jak przechodzenie przedsionka piekła. Facet od auta dał nam namiar na skup w Pełkiniach, gdzie dobra cena i bez cyrków i tam to auto pojechało, w sobotę. No, ale niestety, wszystko nie weszło, została odrobina na tej przyczepie "polowej" i trzeba było przerzucić na drugą. Dobrze, że Dziecko wpadło na pomysł zdjęcia "rurki" ze strychu, bo byśmy się łopatami trochę nawiosłowali. W sobotę już nie było opcji jechać z ta przyczepą, więc Dziecko pojechało na "ryzyk - fizyk"  (mandat 300, najęcie auta -300. Za auto trzeba zapłacić na pewno, a mandat dostać-można ewentualnie, przy pechu. Biorąc pod uwagę, że po zadupiach władza za bardzo się nie pałęta - pojechał zadupiami, nadkładając min 5km). Na miejscu się okazało, że rozładują go dopiero o 17-tej, więc pojechaliśmy ze Starszym zwinąć go - autem. W tzw. międzyczasie kontynuowaliśmy z Dzieckiem stawianie ogrodzenia dla kóz. Potem zawieźliśmy je z powrotem do traktora, na 15-tą jedna. O 16-tej był rozładowany i powrót. Ciąg dalszy ogrodzenia - skończyliśmy na słupkach i palach narożnych, których na 2 rogi nam brakło, bo nie wzięłam pod uwagę słupów bramowych. Na drugi dzień kontynuacja i po południu kozy poszły do Konzentrationslager. No, oczywiście braki wyszły natychmiast: okazało się że linki muszą być cztery, bo młódź przełazi. Po pociągnięciu tej czwartej linki zaczęły się beki i odskakiwania od sznurków. Zenek się wystraszył tego ogrodzenia do tego stopnia, że wyprowadzić go stamtąd nie mogłam za chiny. Stał na środku i darł ryj, podczas, gdy pozostałe rozłaziły mi sie po okolicy. W kocu wkurzona jak bombowiec, wzięłam durnia na ręce i wyniosłam. Wczoraj z wprowadzaniem do środka był ten sam cyrk, z wyprowadzaniem -takoż.

..................................................................................................................

No, to kontynuujmy dalej (jak mawia Pan Dyrektor)

Byłam u koziów, nakarmiłam, wydoiłam (3litry ponad, na wieczór nie będzie tyle, bo paskudne capy wydoją). Siano od Boksera się nie je, NIESTETY. O ile to z sadu znika natychmiast, to "bokserowe' stoi drugi dzien za drabinkami i lezy pod nogami (przynajmniej dościelać nie muszę) Coś mi sie tam jeszcze odrobina w sadzie suszy i kostrzewo-lucerno-porażka. Jakby dziś wytrzymało z deszczem, to po południu zbiorę.
Wyszły mi cztery serki, poszły sie moczyć w lodówce, a 2 z tych przedwczorajszych spróbuję przetrzymać. Zobaczymy co będzie.
Parzyłam rano kawę w kawiarce tureckiej, trochę mi się, jak zwykle, rozsypało na ladę. I potem, nie wiem jakim cudem, na każdym serku było po parę kropeczek kawy. No, ale sera z kawa raczej się nie robi, więc musiałam płukać.
Kawiarkę kapu-kapu trafia szlag - grzeje wodę w porywach. Inteligentnie umyłam ja pod prądem, uprzednio nalawszy wody na kawę. Oczywiście pstryknęło mi się przy tym myciu i woda poszła precz. Nie ma tego złego, przynajmniej sie przeczyściła od środka.Dzbanek zdążyłam podstawić.

Właśnie wstał Pan Starszy, to pewnie będzie koniec pisania.
Dziś Dziecko ma imieniny, a ja nie mam ani złotówki, nawet na głupią czekoladę. Masakra. Nie mogę tak sie dłużej bawić. Myślę, myślę i nic wymyślić nie mogę. Wysłałam CV. potrzebowali wykładowcy od obsługi komputera. Ale się nie odezwali.
Kasiunia dzwoniła, jak zwykle z rana, tylko trochę później. Jest na urlopie, na polowaniu. Udało jej sie kolejny raz załapać jako tłumacz do Francuzów i znowu jest pod Pińczowem. Nudzi się tam nieco, bo w przeciwieństwie do Pumy, nie chodzi z nimi na strzelanie (Krwawe jatki jej nie rajcują). tym razem polowace przyjechały na koziołki. Będzie tam do niedzieli, a potem zabierze się z nimi do Wrocławia na parę dni (bo wracają przez Wrocław)

Pan Starszy wykosił miedze i drogę. Psiury spacerują bardzo chętnie i daleko. Zadziwiają mnie. Gdy rosły po obu stronach drogi rzepaki, a środek drogi był zarośnięty, nie było opcji, żeby zaciągnąć je dalej niż do końca sadu. Lalka zapierała się wszystkimi czterema łapami i odmawiała dalszych marszów. teraz popiernicza naprzód ochoczo. Kusi mnie, żeby je puścić luzem, ale te łażące po polach koty. I zdechły chomik, którego widziałam na rzepakowym ściernisku - Leda uperfumowała by się natychmiast.

No, a teraz trzeba Starszego nakarmić. Zaczął już swoje zagadkowe wywody, pt. "A co planujecie dzisiaj robić?" Ja wiem, że roboty jest od cholery, ale niech spiernicza na drzewo. Jak sam w tych robotach nie uczestniczy, to może niech nie planuje kimś.
Najpilniejszy jest strych pod pszenicę i nowe kojce u kóz.

Aha, wczoraj stwierdził, że trzeba spokładać rzepaczysko. Dziecko miało to robić, ale jak zaczął kombinować, mierzyć krokami, do rozorywania na cztery i głosić przy tym swoje teorie, to Młody pierdyknął robotą i poszedł "pakować". Spokładał kawałeczek, po czym wróciła go końcówka ropy w baku, i stwierdził, że trzeba iść do szpitala. Mądre pomysły mądrze się kończą.

sobota, 13 lipca 2013

Trochę mnie nie było

Czas pędzi jak szalony. Ciągle jest coś do zrobienia: dom, grządki, kozy, a teraz jeszcze doszły przetwory, bo pojawiło się trochę owoców. W dodatku planowana, pilna przeróbka obórki. Robię swoje, często pomagam moim panom w ich pracach. Wiele muszę zainicjować -zacząć i dokończyć, bo zrobione by nie było. Tak było z przekopaniem się przez pięćdziesięcioletnie pokłady resztek po słomie i sianie w stodole. Zaczęła i prawie dokończyłam, 2/3 usunęłam sama, bo dziecko nie bardzo się kwapiło. Było tego 2 przyczepy, ni to palić, ni co z tym zrobić. Zostało w sadzie sypnięte na kupę, pewnie się przekompostuje.
Stodoła nigdy tak wewnątrz porządnie nie wyglądała, chociaż zostało jeszcze trochę resztek do usunięcia, takich z samego spodu, w zasadzie próchnica. Została, bo planuję w dawnym silosie przed domem zrobić ogródek zielarki. ale najpierw muszę nasypać tam trochę zwykłej ziemi, zmniejszając tym samym "alpy' z podwórka. Tyle, że teraz są pilniejsze prace.
Kupiłam stemple sosnowe z myślą o wykorzystaniu do przeróbki obórki. Okorowałam 12, jeszcze mi 10 zostało. Myślałam, że dziś namówię moich panów na przecięcie wzdłuż, ale pewnie nic z tego nie będzie. Obaj są obrażeni, każdy na co innego i na kogo innego i obaj na siebie. Młody na Kasię, że pojechała na Folkowisko i go nie wzięła. Stary jak zwykle na wszystkich i na wszystko. Sąsiad za płotem ma ustawioną cyrkularkę, może pójdę do niego po prośbie, żeby przeciął.
Młody 2 dni remontował ciągniki, właściwie 3, potem jeszcze zmieniał koło w przyczepie, a dziś robił światła w obu traktorach. Zrobił sprzęgło ( w tym celu należało rozpołowić traktor), a potem przednie zawieszenie. Robił to pierwszy raz w życiu i wyszło Ok. Ale tatuś , jak zwykle tylko minusy widzi, dobrego słowa nie rzeknie. Potem okazało się, że chłodnica ma padakę, więc jeszcze wymieniał chłodnicę.
O ten wyjazd wściekł się strasznie, poszedł gdzieś wieczorem i nie ma go do tej pory. Ciężko znoszę te ich fanaberie,zwłaszcza, że tatuś obrażony zabrał dupę w troki po południu, nie bacząc nawet, że Kasia ze znajomymi przyjedzie, i wrócił dopiero ok. 20-tej. Oczywiście rozmawiał tylko z psami, mimo obrazy zeżarł połowę sera, który zrobiłam rano i ostatnią drożdżówkę, z tych rano upieczonych, która zostawiłam dla siebie.
Na okoliczność przyjazdu Kasi ze znajomymi pomalowałam drzwi wejściowe od podwórza, które już parę razy miały być wymienione, stanowią ruinę drzwiową w zasadzie, a wyglądały gorzej niż te w obórce. Do wymiany dotąd nie doszło, gdyż każde drzwi u nas w domu maja inną szerokość (ponoć otwory sa jednakowe, o czym nie do końca jestem przekonana) i w danej szerokości istniały tylko drzwi pełne, Pan Starszy natomiast uparł się na szybkę, co podraża sprawę o ok 400zł i bie ma danej szerokości.
 Rozebrałam tez na elementy proste starą wersalkę, która stałą pod ścianą - masakra. Ale coś pod tą ścianą by się przydało, żeby przycupnąć - może ta drewniana łąwa, którą z kloców zrobiliśmy z Dzieckiem. Tyle, że jest akurat w sadzie i jest okropnie ciężka.

Pan Arkadiusz zasmakował w całonocnych imprezkach. Wieje oknem, nawet z Dziecka pokoju, gdzie jest wysoko i łaskawie wraca rano.Jak go przypilnowałam, żeby nie zwiał, to postanowił zamknąć się w sobie pod wanną. W tym celu wyciągnął zaślepkę rezerwy. Jak go tam pod spodem widzę - dostaje ataku klaustrofobii, jak gdybym ja sam tam była. Zastawiłam dziurę koszykiem, który zaklinowałam jeszcze pustą butelką plastikową.

Koźlęta rosna, już za parę dni skończą 3 miesiące i trzeba zdecydować się na rozstanie z jednym przynajmniej koziołkiem i na wykastrowanie drugiego. Wciąż biję się z myślami, czy to dobry pomysł, zostawianie kozła, nawet wykastrowanego - więcej paszy, więcej gnoju do usunięcia, a pożytek prawie żaden. Z drugiej strony nie potrafię się z nim rozstać. Kuba tak go radośnie przywitał na świecie i nadał mu imię. A on jest trochę jak małe dziecko, a nie dorosły facet (trochę to może dobrze, ale tylko trochę)
Stefan reaguje na swoje imię i jest przymilny jak kotopies.
W dodatku trzeba zakolczykować towarzystwo, i to już, a ja wciąż nie wiem, kto w okolicy kolczykuje.
Koźlaki rozzuchwalają się coraz bardziej i wybierają na dalsze wycieczki z sadu. Wycieczki sa wtedy, jak zobaczą człeka w pobliżu ( w zasięgu wzroku), już z podwórka sąsiadów je zbierałam. Dlatego biję się znów z myślami o zakupie pastucha. I jednak chyba kupię go na raty - można tak przez Allegro. Będę spokojna., że nigdzie nie pójda, ani żadne rozwydrzone gówniarze nie będą ich ganiać.

Boli mnie prawa ręka, dłoń właściwie. No ale nie ma pracy, która nie obciążałaby prawej dłoni. Dziś miałam problem z obieraniem starych ziemniaków, najgorzej przy dojeniu. W dodatku zaczyna puchnąć i sztywnieć.

Wciąż nie wymyśliłam, za co by się wziąć, żeby dorobić parę złotych do emerytury. W ub. miesiącu sprzedałam parę rzeczy z biżuterii. Zostało mi złoto po Gosi, którego nie sprzedam, oprócz jednych kolczyków. Sprzedałam swoje kolczyki i pierścionek. "Bułeczkę" dałam Kasi, jak była w tym miesiącu, żeby mnie nie skusiło, a obiecywałam sobie, że będzie dla niej. Nie dałam jej żadnego prezentu na 25-te urodziny, więc ten pierścionek, który ja dostałam od swojej Mamy. Okazało się, że on bardzo się Kasi podobał i zawsze chciała taki mieć. No i dobrze. I tak by kiedyś to po mnie zostało i jeszcze były by problemy co - komu. A tak - ponosi sobie póki młoda.