sobota, 25 stycznia 2014

Czytam

Clarke, aktualnie, na zmianę z Christie (ale jakoś okazało się, że na półce ma tylko dwie, a pewna byłam,że więcej, bo była jakaś taka gazetowa seria za grosze i kupowałam. Może się do KRK translokowały, bo od pewnego czasu książek ludziom nie pożyczam). Clarke czytam na kompie oczywiście. Pozyskałam z internetu, po czym okazało się, że to, na czym mi najbardziej zależało pozyskało się w postaci okładki i spisu treści. Lekko się zdenerwowałam. Ale będę szukać.
I takim sposobem, przy drugiej pozycji, wylądowałam w Paryżu. W związku z czym naszło mnie na wspomnienia.(Niewiele tego Paryża widziałam wtedy i oczywiście z takim skołowaceniem w głowie - bo to było latanie dla otumanienia duszy w oczekiwaniu na pogrzeb) Ale jak doszłam do opisu stacji metra, to wyjęłam mapy i zaczęłam sobie uświadamiać, którymi liniami wówczas jeździłam i na jakich stacjach wsiadałam/wysiadałam. Nie było to zbyt trudne. Stacje i wejścia do nich pamiętam jako tako. Nie wszystkie. Teraz się okazało, że wielkie gmaszysko, koło którego schodziło się do metra na Rivoli, to był budynek Luwru. Swoją drogą, zastanawiam się jak bardzo musiałam być wówczas przymulona, skoro w ogóle zeszłam do metra, jeździłam nim i nie umarłam na hertzszlag. Bo normalnie to nawet tłum w autobusie mnie o hertzszlag przyprawia prawie i o ile można, to na najbliższym przystanku wysiadam, nawet jak to jest szczyre pole. Będąc w KRK jeżdżę czasem 50-tką ze stacji pod dworcem. Ale tam jest jakoś wysoko i jasno i nawet mi się nic nie dzieje, a ten krótki odcinek w wąskim i ciemnym tunelu przejeżdżam jakoś, starając się myśleć o czymś innym, niż o tym, że właśnie jestem w takim wąskim i ciemnym tunelu i co by było, gdyby.
Wtedy do Francji jechałam autokarem, z Córką, po nocy, na prochach. Tunel przespałam i dopiero potem uświadomiłam sobie, że tam przecież gdzieś był. Wracaliśmy autem z Bratem. I ten tunel pokonywaliśmy za dnia. On sobie chyba nie zdawał sprawy z mojego fioła, bo zaczął opowiadać o pożarze w szwajcarskim tunelu. A ja patrzyłam na prędkościomierz (tam prędkość ograniczona mocno) i liczyłam ile minut zostało do wyjazdu z tego tunelu. No i jechałam z Bratem, a on za kierownica daje mi absolutne poczucie bezpieczeństwa w każdej sytuacji. Czy to w tunelu, czy we mgle, jak mleko, która zresztą działa na mnie podobnie jak tunel.
Wtedy obiecałam sobie, że jak pójdę na emeryturę, to część odprawy przeznaczę na to, by jeszcze raz pojechać, pospacerować, już na normalnie, tymi samymi ścieżkami i pozachwycać się. Ale ten tunel był tą kropką nad "i". która, oprócz wielu innych okoliczności spowodowała, że nie pojechałam i już nie pojadę nigdy. Za to jeżdżę po mapie, oglądam zdjęcia i korzystając ze Street View mogę stanąć nawet na ulicy przed domem, w którym mieszkała Gocha, pozaglądać w jej okna, a potem popatrzeć na to, co ona z okna widziała.
A, ostatnio, dzięki Street View mogę wyleźć na moja ukochana Górkę i stanąć na wprost bramy do posesji! Wielbię Google Maps! Żeby tylko jeszcze ładowały się szybciej!

"A  na działkach nic nowego się nie dzieje" Termometr uparcie stanął na -13, wiatr niesie jakieś drobne białe g..no i zdmuchuje z dachów,to, co na nich osiadło. Psy zaczynają się napraszać o dłuższe wyjście, bo wczorajszy wieczorny spacer był raczej bezowocny, a potem było jeszcze 155 razy szybkie sikanie, co godzinę mniej więcej (czy Księżniczka zaczyna mieć problemy z pęcherzem, czy upodobała sobie sznupanie w śniegu?) No to jeszcze szybka herbatka (kawa już była, nawiasem mówiąc się kończy - i co teraz-bo kasa już się skończyła. Trzeba na początku miesiąca kupować 5 paczek -tyle wychodzi, gdy pijemy po jednej kawie dziennie na twarz, z dwóch łyżeczek zaparzonej w kawiarce. Dwie już rzadko, bo już ani potrzeby takiej nie ma , ani ochoty, ani, z resztą, możliwości. A jak szwagierka usłyszała, że tyle kawy miesięcznie kupuję, to było OJOJ. No, a to jest najtańsza Prima w dodatku). I trzeba się zebrać w kupę i stawić czoło wiatrowi. Ale, jak się chciało Zosi jagódek, to ma...

Drzwi do pokoju zostały zamknięte na noc. Z Czarną, Księżniczką i Panem Kotem w środku. Psiury przespały na pańci, Pan Kot w koszyczku Kuleczki, a reszta licho wie gdzie. Ale spała, bo gonitw nie było. Na początku jakieś niesnaski tylko. Wszyscy przeżyliśmy te zamknięte drzwi. Drzwi też przeżyły bez obrażeń zewnętrznych (Szlag lekki by mnie trafił, bo przed świętami je wreszcie pomalowałam) Panna Kota została przypilnowana rano w kuwecie. Zobaczymy, jak dalej będzie.

1 komentarz:

  1. Wiesz, mam to samo z mapami :) zbierałam je namiętnie przez całe lata, a teraz mam w internecie te google maps i nie dalej jak wczoraj przesiedziałam ze 2 godz, "łażąc" po Irlandii street wiew. Też przypominałam sobie miejsca w których byłam...uwielbiam to. Jak synowie byli w Cardiff to często patrzyłam na dom w ktorym mieszkali i jakoś tak lepiej mi było tą tesknotę opanować...
    Co do pogody, mam identyczną. Godzinę temu zamiotłam werandę i znów zadęte, szlag! z domu nie chce się wychodzić. Dobrze, że jak mówią prognozy jeszcze tylko dwa dni trzeba zdzierżyć, to jakoś wytrzymamy :)
    pozdrawiam, Regina

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..