piątek, 24 stycznia 2014

zima, zima

No, zima. Spadło troszkę śniegu, przykryło lód - żeby było zabawniej. Zawsze to jakieś urozmaicenie, jak ni stąd, ni z owąd pirueta strzelisz, bo okazało się, że lód był pod spodem. Tyle, że psiury już bardziej ochoczo chodzą na spacery, ja akurat mniej, bo zaczęło wiać ze wschodu i jak idziemy TAM, to wieje po oczach i kaptur z głowy zwiewa. Księżniczkę spuszczam, obadawszy uprzednio horyzont, w celu stwierdzenia braku saren w okolicy. No i leci sobie ze sto metrów, zanim kucnie. Wilk syty i owca cała, bo ze względu na to, co pod nogami oraz fanaberie mojej nogi - nie  leciałabym za nią, w związku z czym dystans byłby znacznie dłuższy.
Zaczęło wiać ze wschodu, co zwiastuje przymrożenie. Zawsze ze wschodu nam syberię przywlecze. Na razie, tyle co słońce zaszło, jest -12.

Fanaberie maja także kozunie - siano im się widać przejadło, bo zaczęło być be. Wyciągają z siatek i pod nogi. A może one wiedziały wcześniej, że zimno idzie i chciały sobie dosłać od spodu? Któż to wie, zwierzęta czasem wiedzą więcej niż my. W każdym razie, jak wczoraj wieczorem zobaczyłam u Andzi pustą siatkę, która jeszcze pusta być nie powinna, to mnie lekki szlag trafił i napchałam słomy do siatki. Czarna małpa, jak to zobaczyła, to zaczęła po płotku łazić i myślałam, że go rozbije, tak bardzo chciała się do tych wspaniałości dostać (nawiasem mówiąc, to ma całą ścianę tych wspaniałości, bo ułożyłam na żłobie wiązki, aż do sufitu prawie). Ale zwierzaki tak mają - zawsze lepsze jadło w cudzym karmidle, albo lepsze z wiadra, niż ze swojego karmidła, choć to samo dokładnie. Panna Kota też uważa, że to co Pan Kot ma w misce, jest lepsze od zawartości jej michy. Tylko obórkowa kuleczka je sobie spokojniutko i powoli, najdłużej ze wszystkich i najmniej zjada. W tej chwili śpi sobie w koszyczku pod kaloryferem, tuż koło mojej nogi. Pogłaskałam ją troszkę i wydała z siebie pomruk, ale bez gryzienia się nie obyło. Nie żre się z pozostałymi, tak jak Panna Kota z Panem Kotem, ale swego próbuje dochodzić. Kiedyś Pan Kot ułożył się w jej koszyczku (A kto Panu Kotu może zabronić), Panna Kota leżała w swojej misce, a mała kuleczka krążyła i nie mogła sobie znaleźć miejsca. W końcu przyszła pod ten koszyk, wsadziła ryjek i uszamała Pana Kota w dupsko. Bez wydania żadnego ostrzegawczego, czy wypraszającego odgłosu.
Pannie Kocie ruja minęła, ale lanie w łóżko jej nie przeszło. I nie kumam, co z tym jest, bo normalnie załatwia się pilnie do kuwety. A od czasu do czasu wlezie na moje łóżko i siknie zdrowo. Dobrze, że przykrywam się śpiworem - jak rano upiorę to szybko wyschnie i wieczorem jest gotowy do ponownego olania. No, nie, nie codziennie jednak w to łóżko leje. Zdarza mi się przespać do rana na sucho.
Nie bardzo mogę pójść w ślady panów moich i się zamknąć. Pan Starszy założył gałkę (czytaj. założyłam Panu Starszemu gałkę) - Czarna nie otworzy. Dziecko cieszy się takim respektem u zwierząt, że żadne nie próbuje otwierać drzwi do jego pokoju, no chyba, że ja tam jestem, a jego nie ma. Jak pokój stoi pusty - to nie. Natomiast u mnie drzwi stoją otworem i wszelki zwierz wchodzi dowolnie, czasem wlata lotem błyskawicy i zwala coś z komody. Ja po prostu nie lubię siedzieć w zamkniętym pokoju. Może to moja klaustrofobia, ale nie lubię i już.
Pan Starszy wymarzył sobie gołąbki. Tak się tych gołąbków uczepił, że jutro mam już zorganizowane od rana będę robić gołąbki. Ostatnio gotuję obiady typu 'dla każdego coś miłego" i szlag mnie trafia. Bo jeden chce to, a drugi tego jadł nie będzie absolutnie. A ten pierwszy nie będzie jadł teg, co znowu ten drugi by mógł zjeść. Kyrk na cółkach. Szkoda tylko, że żaden do tych garów nie stanie. Nawet jak robiłam przedwczoraj pierogi, to były "moje" i "wasze". Te "moje" są bez cebuli, za to, jak spróbował farszu, to pieprzu nawalił bez umiaru. No i te "moje" muszą być ugotowane przed "waszymi", bo by było cebulą czuć.
Szwagierka, jak gotuje, to cebulę przemyca w postaci przecieru, np, do pierogów, głąbków itp. Jak był u niej ostatnio i zrobiła mu gołąbki, to kubeł na śmiecie kontrolował, czy przypadkiem jednak tej cebuli nie wrzuciła. Ja nie kombinuję. Jak nie to nie. Tyle, że niektóre potrawy bez cebuli być nie mogą. No to te cebulowe i czosnkowe gotujemy sobie z Dzieckiem, jak Starszy Pan jest na wyjeździe, albo w szpitalu. Głupio to brzmi może, ale wtedy mamy kulinarne używanie.

Nie potrafię się skupić, jak ktoś mi wisi nad głową. Nawet mentalnie. A teraz Pan Starszy mi wisi, bo czeka, aż go do kompa dopuszczę. Więc chyba go dopuszczę, zrobię co mam do zrobienia, a potem dokończę.
Trzeba mu wreszcie ten jego komp naprawić, będzie siedział u siebie.

3 komentarze:

  1. Jejku, moja siostra tak ma z tą cebulą, ściera na drobniutkiej tarce, smaży i przemyca do potraw, bo szwagier w dzieciństwie był przez siostrę przyzwyczajany do cebuli i na siłę wciskała mu surową do buzi, od tej pory patrzeć na nią nie może, na cebulę chyba? no jak gołąbki mogą być bez cebuli; u nas w domu wszyscy lubią, spore ilości jej zużywam, i czosnku też; co też tej kocie lęgnie się w głowie, coś jej nie odpowiada i znaczy teren? ostra konkurencja o łóżko czy taka złośliwa? a ja będę znowu uskuteczniać wędzenie, wyjęłam boczki i od szynki z lodówki, niech rozmarznie, a potem w marynatę; spróbuję zrobić jeszcze odrobinę kiełbasy paprykowej, bo mąż prosił, a synowa pstrągi, ale to pod koniec tygodnia; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. W szynkowarze zrobiłam coś a la kiełbasa szynkowa z przedniej szynki, czyli łopatki. Częśc była grubo zmielona, część pokrojona wgruba kostkę i dalej jak na kiełbasę się wyrabia i przyprawia. Nie zauważyłam, że na wierzchu się zgromadził płyn i go nie odlałam i to tak w tym stało. Kolor miała nieszczególny, jakiś szarawy, dla mnie smak był nawet OK, z tym, że dałam za dużo pieprzu. No, ale moi panowie a priori stwierdzili, że oni tego jeść nie będą i nie jedli. Wędzić też będę -Starszy trafił szynke promocyjną, a ja miałam jeszcze 3kg w lodówce od świąt za późno kupione. Teraz się marynuje. Ja wędlin nie jadam w ogóle, a Dziecko mięsożerne tych sklepowych widzieć nie chce. Może jeszcze, zanim się to zamarynuje trafię jakieś mięcho na kiełbasę. Tylko jelita kupiłam fatalne, z Biowitanu w Brico. Rwały się tak, że nawet Starszy klął przy napychaniu kiełbasy.
    Jest jakiś błąd Java Scriptu na blogerze. Tez mam ten komunikat.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..