niedziela, 12 stycznia 2014

mysz is dead. a Xsawery semper vivens

no, tak. Zachciało mi się wolności. Co by nie być uwiązana do komputera. I kupiłam myszę bezprzewodową. Nie dość, że była cholernie droga, jak na myszę (W moim zaprzyjaźnionym sklepie komputerowym jest całkiem inny sklep, który prowadzi dwóch zmulonych informatyków i mają tam po jednym egzemplarzu różnych rzeczy, z tym, ze ta różnorodność jest nikła.), to teraz ciągle do niej dokładam, bo baterie pochłania w tempie szybszym niż jedna na miesiąc. No, cóż, wolność kosztuje.  W dodatku zdechł zasilacz. Zdechł już przed kolejną wizytą u zmulonych informatyków, u których już od pewnego czasu przebywał w celu zdiagnozowania pecet trafiony Xsawerym. Jakoś jeszcze nie udało im się zdiagnozować i znowu obiecali, że zadzwonią. Przy okazji zapytałam, o ten zasilacz. Zmulony informatyk odrzekł, że jakieś ma, ale nie wie co i musi przejrzeć. No, a potem zadzwonił i ja już wiedziałam jakie parametry ma ten zasilacz i się okazało natychmiast od ręki, że istnieje uniwersalny z takimi m.in parametrami. Więc Dziecko poleciało swoją zieloną strzałą, odebrało niezdiagnozowanego peceta i nabyło drogą kupna to cudo. Które to cudo, niechcący upuszczone z ręki rozsypało się natychmiast na dwie części. Ale działa. Więc skleję izolką, bo ma tendencję do rozwalania się nawet bez upuszczania. I nabyłam znowu badziew za 4 dychy. W dodatku zapewne chiński, który hurtownika kosztuje 40 groszy.
I to było w piątek wieczorem.
A wcześniej byliśmy załatwić doktora szwagierki najstarszej-ale-nie najważniejszej, czyli odebrać wyniki RTG płuc, oraz z doktórką skonsultować, czy z tymi wynikami RTG i badania krwi będzie jeszcze żyła czy już umrze pojutrze. Okazało si,że na darmo nasiedziałam się w kolejce 2 godziny (gdybym była ze sobą, to szlag by mnie trafił na dzieńdobry i zawinęłabym się stamtąd niczym trąba powietrzna, a tak siedziałam jak ta trąba. 2 godziny pod gabinetem! To jest rekord życiowy! Tyle czasu tylko siedziałam ze Starszym na izbie przyjęć, zanim go na oddział położyli!) Szwagierka była kosmicznie zawiedziona, gdy okazało się, że płuca ma w całości, agrafek nie stwierdzono, a pozostałe wyniki jak poborowy z kategorią A. Wcześniej naliczyła sobie 11 dziur w płucach. Ale szwagierka nawiasem mówiąc genialna jest, bo potrafi czytać zdjęcia rentgenowskie. Nawet zwykły lekarz się nie podejmuje, tylko chce opis od radiologa. I teraz będzie musiała umrzeć mniej chora, niż sobie wyobraziła. I nie będzie mogła zabłysnąć do sąsiadki " Zobacz, mam 11 dziur w płucu i daję radę. Kto inny by tak potrafił " Poza tym szwagierka nie je i nie śpi. I pewnie przez to jest tak potwornie gruba, bo wyczytałam, że jak się nie śpi, to się tyje. A jak się nie je, to się puchnie z głodu.
Prawdę mówiąc, to jakaś pomoc by jej się przydała, tyle, że ciężko o taką, która ją zadowoli. Bo wszystko, czego nie zrobi sama jest zrobione źle. I takim sposobem zasuwa na czworakach z wiaderkiem węgla po schodach, bo nawet węgiel musi być nabrany w ściśle określony sposób.
Raz próbowaliśmy jej pomóc ze śmieciami. Naskładane ma tam różnych różności, które już dawno powinny nie istnieć, bo same z siebie uległy częściowej biodegradacji. Część tych skarbów popakowaliśmy w wory i mieliśmy zamiar wystawić u bramy. Problem jest ten, że u nas śmiecie biorą w poniedziałek rankiem i trzeba wynieść do ulicy w niedzielę wieczorem lub zerwać się świtem  przed śmieciarką. Ponieważ nie ma chętnych do zrywania się, a worów zawsze było dużo, więc w niedzielny wieczór wynosiłam, z Dziecięciem czasem, do głównej wiejskiej drogi, dość spory kawałek od domu. U niej śmieciarka jeździ pod dom, tylko trzeba u płota postawić. Rzekła: Nie, bo będą szli z zabawy i  porozrywają worki. Nie, to nie. Świtem w poniedziałek nie polecę te półtora km, więc rób, co chcesz. I tym sposobem zaczęła się i natychmiast zakończyła nasza pomoc śmieciowa. Gdyby nie była taka upierdliwa, to Dziecko samo z siebie by jej kiedykolwiek podskoczyło pomóc. Ale Dziecko jest na upierdliwość odporne w stopniu znikomym i jedzie, jak go kolanem przygniotę. Załatwia sprawy lotem błyskawicy, (bo i tak zrobione będzie nie tak) i spiernicza czym prędzej, zanim ciotka zdąży dojść do willi w Krynicy, którą to mogła "posiadać i żyć jak pani". (I dotąd nie wiem, co jej w posiąściu przeszkodziło, bo zawsze wcześniej się wyłączam).

No i takim sposobem z myszy zeszło na ciotkę, której do myszy daleko.
A wracając do myszy: Robiłam wczoraj porządki kozulom i wzięłam te wiązki słomy usunęłam  spod drzwiczek, którymi się zużytą słomę wypirza, bo jakoś nie miałam weny latać z taczkami naokoło. I się okazało, że kicia wiedziała czego tam siedziała u tych wiązek - za wiązkami, na styku ściany z posadzką dziurki były dwie. No to rozrobiłam zaprawę klejącą do płytek i zalepiłam. Nie wiem, czy im ta zaprawa przeszkodzi. Jak nie, to następnym razem sięgnę po cement. Albowiem żadnych nadprogramowych futer sobie w obórce nie życzę.  A dla pozostałych futer muszę znów zakupić karmę i porozkładać.
Kicia była wczoraj na salonach.

Tosia na salonach, a właściwie u mnie w pokoju. To piękne coś, do czego się przykleiła, to osłona balona z winkiem z czerwonych winogron. Niezbyt estetyczne, ale stać gdzieś musi, póki się do cna nie wybulczy

W chałupie był w związku z powyższym sajgon, bo się ofukiwały wszystkie nawzajem, potem Czarna dołączyła do bandy i gonitwy odbywały się po całości. W końcu Tośka poszła do Stefana, a domowe porozkładały się, gdzie kto może i spały jak zabite. Myślałam,że jak się wyśpią w dzień, to znowu będą pół nocy tupać, ale nie. Noc wyglądała tak:

Tak sobie towarzystwo śpi. Oczywiście na moim łóżku. Tam pomiędzy Księżniczką a Czarną zmieściła się jedna moja noga.

I jeszcze z boczku...

Panna Kota już nie chciała ścisku robić i wyłożyła się na mojej kamizelce

A ten słodki pysio niech nikogo nie zwodzi. To jest Pan Kot.

A poza tym duje jak w kieleckim. I w dodatku pada. Księżniczce też coś padło, na móżdżek, bo nie bacząc na pogodę wyprowadza mnie. Potem się rozmyśla i nie ma ochoty  iść  ani  tam, ani z powrotem. Łapkę podnosi, jak dziecko i każe się brać na ręce. No, cóż, starość nie radość...


7 komentarzy:

  1. E, tam. Księżniczka tak leży, że wydaje się grubsza niż jest faktycznie. A jak się nie wydaje nawet, to i tak jest za gruba. I nie mam pojęcia jak ja odchudzić. A koniecznie trzeba by było. O siebie dbam, żeby się nie upaść na starość, a psa zapasłam.....

    OdpowiedzUsuń
  2. W takim razie gdzie Ty spisz ? Pogon to cale towarzycho ..co to jest ,ze kociarstwo tak sie rozpanoszylo ? jeszcze troche i to Ty bedziesz spac na podlodze ! Oj ludzie !Mozna kochac zwierzatka ,ale zeby az taaak ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest MOJE łóżko i MOJE zwierzaki i mnie z tym dobrze.

      Usuń
  3. Moja Miśka też sporo utyła, a wszystko przez brak ruchu, bo tylko boczki odleguje na fotelu; pewnie i trochę przez to, że jest wysterylizowana; wzruszające zdjęcie, jak cała trójka w wielkiej zgodzie śpi ... na Twoim łóżku; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje sa obie wysterylizowane, Pan Kot też. Kot chudy jak szczapa, chyba ta wieczna wsciekłośc tak działa. Natomiast mała sie upasła strasznie, choć na prawdę je niewiele.
      Najlepiej było, jak były na BARF-ie, ale po tym jak Czarna miała krwotoczne zapalenie jelit zrezygnowałam z surowizny. Daje gotowane -ryż, albo płatki, z otrębami, mięsem z ćwiartki kurzęcej i tartym jabłkiem oraz marchewką. Mała faktycznie ma mniej ruchu niz kiedyś, bo spacery krótsze z powodu jej fanaberii. Ale ostatnio ją przechytrzam - korzystam z tego, że saren brak w polu i puszczam ze smyczy. Zawsze wtedy poleci, nawet jak już mi się czterema łapami zapierała, że dalej ani kroku.

      Usuń
  4. Tak, mój Gutek też bezjajeczny, a Amika wzięliśmy z domu zastępczego też już po sterylizacji; mam święty spokój z amorami, bo to bardzo uciążliwe; kiedy Miśka pierwszy raz dostała cieczkę, to tak jej pilnowałam, że chwili wolnej nie miałam; a syna wysyłałam do ogrodu na spacer też ze smyczą; mówił wtedy, że dobrze, że krzaki rosną dookoła i nikt nie widzi, jak on z psem po ogrodzie chodzi, bo to śmieszne; a ja byłam w ciągłym strachu, że gdzieś mi się wymknie, bo suki są cwane; co zrobiłabym ze szczeniakami, znając siebie, nikomu bym nie oddała; a Gutek je bez przerwy, rośnie w siłę, choć latem wyschnie, jak zwykle, na szczapę; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..