niedziela, 20 kwietnia 2014

Cud sie stal pewnego razu...

Tym razem, nie - dziad przemówił do obrazu - ale ja w Wielkom Sobotę byłam o 19.30 wyrobiona. Nawet już wykapana, wyprana i wywieszona. Tylko kubeł ścierek został do prania na poświętach. I tylko głowa została na rano, bo bez mycia wieczorem i tak rano wstaję z fryzurą jak Szopen po burzy (tyle, że mniej do kołtunienia niż u Szopena)
A dziś pobudka nastąpiła o 4.15. Za budzik robił paskudny Klemozaurus, którego (którą) zamknęłam u siebie w pokoju, żeby u Dziecka pod drzwiami nie darła paszczy i dała mu się wyspać. Dziecko, ze względu na swoją niewątpliwa prezencję dostąpiło wątpliwego zaszczytu noszenia turkowego sztandaru w święta. Obawiałam się zdzierania z wyra ze ściąganiem kołdry i pięciokrotnym lataniem. A tu, surprise! Dziecko wstało samo, równo o piątej i nastawiło sobie kawę. Po czym się wystroiło, po czym się okazało, że reprezentacyjna biała koszula nie dopina się w kołnierzyku - a przecież mi Dziecko nie przytyło! Jak wróci -guzik przesunę, bo druga biała koszula raczej się do garniaka nie nadaje. A nawet gdyby, to nieuprasowana jest, a prasuje się fatalnie. Córusia nabyła w HAEMie - przód z piki bawełnianej, a reszta z batystu. Bez krochmalu w spraju nie ma opcji jej uprasować. A potem jest wrzask - kto mi wykrochmalił koszulę. I pomyśleć, że kilkadziesiąt lat temu, Dziadek-imiennik mojego Dziecka koszulą w Babkę rzucał, jak nie dość wykrochmalona była (Swoja drogą, to rzucanie różnościami obustronnie dziedziczne - tatuś rzucał szynką chrzestną, bo za bardzo ugotowana była. Stąd "bita" szynka w przekazach powstała. Dziecko rzuca przedmiotami w przypadku wqrwu, nie zważając na ich wagę i twardość, spoistość, bądź jej brak. I twierdzi, że wqrw trzeba rozładować. Może ma rację. Ale rozładowany wqrw w postaci marchewki z groszkiem trochę trudny do ogarnięcia potem.
Swoją drogą, pewna muzyczno-artstyczna para posiadała siatkę z pig-pongami służącą do rozładowywania wqrwu. Ale co mi za rozładowywanie, jak w momencie wqrwu trzeba było powstać i pójść do tej siatki. Niby wqrw mógł po drodze minąć. Ale mijanie wqrwu po drodze nie jest obligatoryjne, nawet biorąc pod uwagę dłuższą drogę: Pewien pan, będąc na weselu z żoną, wqrwił się na oną, podejrzewając o czynienie poroża. Poszedł z tego wqrwu po spluwę do domu. Mimo dwóch km tam i tyle samo z powrotem wqrw mu nie minął. Na wesele wrócił i wystrzelał 5 chłopaków, boguduchawinnych, w tym jednego skutecznie, a paru zostało niektórych narządów wiekuiście pozbawione, bo nie odrastają.Ten skutecznie odstrzelony był najlepszym przyjacielem mojego Brata, a działo się to przez płot zaledwie i tylko cud kolejny jakiś sprawił, że Brata tam nie było, bo na pewno on byłby tym pierwszy, co się rzucił spluwę durniowi odbierać)

Na FB i wszędzie indziej życzenia świąteczne się pojawiły. No, i ja nie wiem, co wszyscy tak z tym "Wesołego Śmigusa-Dyngusa" wyskakują. Jaki wesoły śmigusdyngus?! Co jest wesołego w tym, że bez względu na pogodę i odległość od suchych ciuchów zleją cię bez pytania?
Za czasów mej młodości nie było tych kretyńskich obyczajów lania bez opamiętania kogo popadło. W domu polewało się symbolicznie, paroma kropelkami z garnuszka, albo przy użyciu "cytrynki", letnia wodą. Gorsze było to, że jak się, nie daj boże, na spacer wybrało, to można było zostać polanym "perfoną" o smrodzie przecudnym typu "duchy maskwy". A potem się porobiło -nawrót do wiejskiej tradycji, gdzie się na dziewki z wiaderek chlustało.
Z odraza i wqrwem wspominam takiego jednego dyngusa, kiedy do Mamy pojechałam do Ustrzyk. Wtedy jeszcze pociąg jeździł i jechało się nawet nie tragicznie długo. Z dzieciaków dwójką drobnych oraz bagażem ciężkim, jak cholera wysiadłam na dworcu. Pogoda się zrobiła fatalna, siekało gęstym kapuśniaczkiem, dzieciaki za łapki, marudzą, że zimno-mokro, bagaż na ramię. A tu za winklem horda gówniarzy, z butelkami PET i polewają kogo dopadną. Do Mamy dotarliśmy pieszkom, bo w święto taksówki nie uświadczył, przemoczeni dubletowo, zębami zgrzytający. I pierwszym punktem programu było organizowanie suszenia przemokniętych kapot oraz rozgrzewanie zziębniętych dzieciaków.
W najbliższej mieścinie też się dały zauważyć hordy debili, z wiadrami czyhające na ludzi z kościoła i lejące, jak leci, ludziska, samochody. I do tego wynalazek stulecia - woreczek plastykowy z wodą rzucany na przednią szybę auta. W końcu w dyngusa wkroczyła policja. I słusznie. Tylko, że nie zawsze są tam, gdzie być powinni. Też pewnie nie lubią moczenia.

A jeżeli o resztę chodzi, to nadmienię, że Dziecko otrzymało wczoraj delegację do wojewódzkiej metropolii, w celu dowiezienia na święta szwagierki nienajstarszej-ale -najważniejszej. Potem zawiozło ją i tatusia do kościoła. Z kościoła już podreptała samodzielnie do tej drugiej, a tatuś przybył autem z sąsiadką. Tak, że śniadanie świąteczne będzie w składzie tradycyjnym i z tematami tradycyjnymi. Ciekawe, czy tym razem dojdziemy do willi w Krynicy, którą to szwagierka najstarsza-ale-nienajważniejsza byłaby była nabyła, ale ustrój, albo mąż - safanduła na przeszkodzie stanęły. I mogła była być "paniom", a tak nie była.

Aha. Mam złote jaco. Kura nie zniesła, to se zrobiłam. Jakoś mnie tak naszło na kraszenie. Ale naturalne barwniki, w postaci soku bzowego i buraczanego nic nie dały. No to, w obliczu ostateczności, wzięłam i pomalowałam, palcem, 2 sztuki złotym akrylem, co beżowe wyszło, a jedno pozłotką sztukateryjną. Cudo! Niejadalne oczywiście. Ale pójdzie w łan.
No i niewiele brakowało, coby święconki nie było. Dziecko bowiem niezajarzyło przez 20 lat, że u Stacha święcenie do dziesiątej. Potem był mały teatrzyk, ze zwalaniem winy na wszystkich wokół oraz NIE, BO NIE i .uj!. A jak już pozwalało, to się dziecka zebrały i pojechały do Bernardynów, gdzie święcą do jakiejś rozsądniejszej godziny. Po czym odsiedziały w kościele 3 kwadranse, zanim zajarzyły, że pielgrzymki z koszykami odbywają się gdzieś wgłąb. Bernardyni święcą w zakrystii! A ja zapomniałam, że u nas Franciszkanie też święcili w zakrystii. U nich pewnie taki obyczaj.
W końcu Dziecko uzyskało stosowne informacje dzwoniąc do miastowego kolegi. Jajca poświęcili, wody święconej księdzu spod kropidła nieco skradli, bo w mieście nie rozdają, a prikaz był przywieźć. No i wrócili, już w dobrym nastroju, nie pozabijawszy się po drodze. Po czym, razem tez , pojechali po ciotkę.

Pan Pocerowany nabył plasterki w cielistym kolorze! Nawet mu podeszły do karnacji i z dalsza nie widać w ogóle.

Prognoza się sprawdziła! Długoterminowa! Pogoda jest do dupy, jak zapowiadali..

No to, Wesołych Świąt!

3 komentarze:

  1. No, Wesołych :) i dzięki :)
    Rena

    OdpowiedzUsuń
  2. Pofarbowałam swoje jajeczka w łupinach cebuli, zwykłej i czerwonej, wyszedł piękny kolor, głębokie prawie bordo, ach! jaka byłam dumna z siebie; radosnego świętowania, Iwono; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..