czwartek, 3 kwietnia 2014

dzien sie skurczyl

Książę małżonek raczył był się wrócić na rodziny łono, znienacka, wczoraj późnym wieczorem, a raczej już nocą. I od razu zaczął zagęszczać atmosferę. Nie odzywa się właściwie oprócz wytykania, co źle i rozwijania gebelsowskich teorii. Pół dnia przesiedział przy kompie - drugie pół przespał/przeleżał. Na obiedzie obecnością nas zaszczycić nie raczył. Kolacje skonsumował po ciemku, zwracając uwagę na naszą prądową rozrzutność (pecet bierze tyle prądu co 6,5-9 żarówek zwykłych lub 35 oszczędnych lub 70 moich lampek, a pracował prawie cały dzień) Dopiero wieczorem odezwał się ludzkim głosem, proponując mi bułeczkę, która był wczoraj przywiózł. Bez zaproszenia jedną wzięłam i w nocy zeżarłam. Zbudziłam się jak przybył, potem zasnąć już nie mogłam, czytałam książkę do końca, a do godziny której -nie wiem, bo wolałam nie sprawdzać. Skończyłam, zgasiłam i powiedziałam -spać.

Jak się zbudzę w nocy i zasnąć nie mogę, to zaczynam penetrować lodówkę. Zwykle bez efektów, bo najczęściej mam ochotę na coś słodkiego, a słodycze raczej rzadko bywają.
Czasem tak coś za mną łazi, jak ostatnio czekolada. Stwierdziliśmy w poniedziałek z Dzieckiem, żeśmy sobie zasłużyli na dobrą czekoladę. I kupiłam Milkę karmelową, na Lindta poskąpiłam - jednak trochę drogi. No i wcale mi ta milka nie smakowała, żadne cudo. Zwykły magnetic nadziewany, krówkowy np, lepszy. Ja rozumiem, że sól podnosi smak słodkiego. Ale w milce sól przebija przez ten słodki smak. Aż taka perwersyjna nie jestem, żeby jeść solone czekolady. Niby Aztekowie wcinali z chili, nawet aktualnie można takiego lindta nabyć. Ale nie skusiłam się. Ogólnie rzecz biorąc, za czekolada nie szleję, ale dawniej czasem lubiłam. Zresztą dawniej czekolady były smaczniejsze. No i tańsze. Co prawda, tak dawniej - dawniej czekolada Jedyna kosztowała tyle co kostka masła, czyli 17,50. Teraz wedlowska kosztuje nieco mniej niż kostka masła.
Łazi za mną torcik hiszpański, najlepiej od Szelców.Właściwie, już mi depcze po piętach. Jak tak bardzo będzie łaził, to pewnie nabędę jakiś miejscowy, jeżeli tu trafię ( w co raczej wątpię) i znowu będę nieusatysfakcjonowana.
W dodatku Regina narobiła mi smaku tą Pavlową... Dlaczego ja nigdy nie robiłam bezy? Zresztą, paru innych wypieków też nie robiłam (i nie zrobię) np karpatki czy ciasta francuskiego  domowego. Co do karpatki nie mówię definitywnego nie, bo ona z ciasta ptysiowego, a takie wykonywałam już parę razy.
Ale francuskiego nie - za dużo zachodu, a efekt niezapewniony. Gotowe ze stonki też może być w razie "W".

W zakresie prac polowo - ogrodowych jestem na etapie zakładani grządki truskawkowej. Truskawki przybyły wczoraj, dziś doszły maliny. Starszy ocknął się, że należało dać obornik pod te truskawki. Szkoda, że dopiero teraz, kiedy jest zaorane i dwa razy przeagregatowane. Przecież nie będzie nikt odwracał tego powtórnie. Miałam zamiar zrobić rowki i dać gówno w rowki. Ale Dziecko kazało mi się palnąć pięścią w czoło, złapało 8zł i pojechało do ogrodniczego po nawóz truskawkowy. Potem rozciągnęliśmy, przyszpilili i obsypali włókninę. Sadzenie będzie jutro.
Prawdę mówiąc, to ja się już za to gówno złapałam, jedne taczki w pole wywiozłam, zmachawszy się okrutnie. Wróciłam wściekła, psiocząc w duchu na Dziecko, że się gdzieś skitrało i znowu coś dudra. I sycząca wewnętrznie jak szybkowar, polazłam do jego warsztatu. I zrobiło mi się głupio, łyso i nieprzyjemnie, bo Dziecko sobie w spokojności kończyło właśnie robienie dla matki znaków do wyznaczania rzędów. Zaskoczona byłam tak, że właściwie to miałam opad szczęki (psychiczny) - bo ja tylko raz wczoraj napomknęłam o tych znakach, wywlekłam starą planetkę i rzuciłam pomysła jak i z czego można by to zrobić. I zapodałam, że jestem w stanie zrobić to samodzielnie.
Nadmienię, że moje Dziecko, jak coś wykonuje, to stara się, żeby było to zrobione perfekcyjnie. Czasem staje się upierdliwy w związku z tym, bo np, przy małych ubytkach na suficie nie trzeba szpachlować całego sufitu. Po lekkiej awanturze daje się jednak przekonać.

A co z tym dniem? Po zmianie czasu dzień mi umyka jak zając. Dziś o 15 -tej spojrzałam na zegar i zaskoczyło mnie to, że już jest 15-ta. A potem zaraz był wieczór. I siedzę teraz przed kompem. W kurtce! Bo zimno jak licho. Wczoraj paliło się w CO, a rano już było zimno. A dzisiaj mi się palić nie chciało. Śpiącam, ale kłaść mi się nie chce, bo wiem, że jak się położę, to mi zaraz minie. A książki nie mam żadnej.
Miałam ochotę na gazetę, ale jak zobaczyłam temat przewodni na okładce ("dla odszkodowania spalił rodzinę'' oraz zdjęcie tej rodziny) to mi przeszło. Książki mam na maleństwie, ale maleństwo nie żyje chwilowo. Mam coś dobrego na pececie, ale tu w grę wchodzi tylko czytanie na siedząco. Nie będę. Chyba jednak spróbuje spać.

Koleżanka - pisarka pozbyła się złego z siebie w ub.tygodniu. I lekarz miał dla niej dobre wiadomości. I to jest pozytywne.
Tyle tych palców mam do trzymania ostatnio, ze już mi braknie....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..