wtorek, 1 kwietnia 2014

Przestawiona

no, właśnie. Czas przestawiony i ja też. Ale jakoś dziwnie. Ja do tej pory wstawałam, sama z siebie o 6-tej, 7-ej, tak teraz 9-ta mnie budzi. Rozstroiła mnie jakoś ta zmiana czasu, bo zasnąć nie mogę zupełnie. Siedzę do 2-giej, 3-ciej, a jak już padnę, jak wczoraj, to znowu budzę się w środku nocy. I potem znowu zasnąć nie mogę. Ponieważ maleństwo martwe z powodu braku zasilacza, to biorę książkę na papierze. Dziecko mi przywiozło za ostatnią bytnością "Ości". Trochę niezachęcające, grube tomiszcze. I akcja taka jakaś. Ale ciekawy język, którego używa autor. Wgryzę się powoli. W ten język.
Wczoraj sezon wiosenny uprawowy śmy z Dzieckiem zaczęli. Od koszenia niedojadów na somsiadowej łączce. Kosiło Dziecię oczywiście, rotacyjną. A ja to potem zgrabiłam i spaliłam. Potem jeszcze nasypaliśmy nawozu do leja i Dziecko pojechało rozsypać. A potem pojechaliśmy zabezpieczyć zawartość lodówki, bo juz echo było. Dziecko rzekło:  - kupisz mi za to coś dobrego. Słodkiego.  - Na przykład?, - Na przykład, herbaty z normalnym cukrem bym się napił....
No, bo cukier tez wziął i wyszedł. Była resztka pudru i glukoza. Glukoza może wartość energetyczna ma, ale wartość słodzącą kiepską chyba. Dziecko lubi słodko. Sypie 3 łyżeczki na duży kubek. I co mu zrobić.
Ja nie słodzę wcale, drugie Dziecko też. Starszy łyżeczkę, a jak go najdzie fanaberia, to i bez cukru wypije.
Siedzi sobie u siostruni, a my mamy wczasy. Psychiatryczne sanatorium. Spokój święty. Nawet Dziecko milsze jakieś. I bardziej skłonne do współpracy.
Wczoraj zadzwoniłam do cioteczki, bo ktoś się do mnie dodzwaniał z jakiegoś dziwnego numeru. Oddzwaniać nie chciałam, bo to różnie bywa.Ona ma drugi numer, którego nie mam zapisanego i czasem z niego dzwoni. Cioteczka czym prędzej oddała telefon braciszkowi. A ten od razu zaczął coś bałakać. Stwierdziłam, że nie będę głupot słuchać za własne pieniądze i się rozłączyłam.

Kuryjer przywiózł truskawki. Trzeba będzie je dziś posadzić, bo jutro mogą przyjechać maliny i wszystkiego naraz nie dam rady.
Dziecko spawa u Malinowego Króla błotnik od renówki. Przeszukałam internet pod katem tworzywa, z jakiego jest zrobiony i nic. Tajemnica firmowa producenta, czy co? A może tam nikt tego nie naprawia, tylko kupuje nowy. A nowy kosztuje 400euro. Malinowy chce na nim zarobić, więc te 400 euro nijak się ma do 50zł, które może zapłacić Dziecku za spawanie. Koszt spawania plastiku jest taki łatwo obliczalny, bo płaci się od centymetra zużytej do tego "laseczki".
Jak wróci, musimy skoczyć po włókninę i brać się za sadzenie.
Wiosna nas goni. Ludziska wylegli już na grządki. Święty Franciszek nawet w sobotę ziemniaki wczesne posadził.
A mnie ciągle gnębi wyrzucenie zimowej ściółki od kóz. Ale zdaję sobie sprawę, że jednak cieplej trochę być musi. Trzeba skarszerować posadzkę i wybielić ściany. A to musi wyschnąć. A na to, żeby wyschło potrzebna temperatura. Więc na razie zbieram z wierzchu i nowego dokładam i patrzeć nie mogę na ścianę, po której suwa się kostka soli i robi swoje
Z jednej strony żałuję, że nie będzie w tym roku kozich malców. A z drugiej - nie żałuję tego stresu -co z nimi dalej.
No to chłopcy, dziewczęta -do roboty! Do roboty!

(Co by nie mówić o peerelu - piosenki wtedy fajne były. Takie np. "I znów zakwitły jabłonie.." - sama radość.... Mówię o tych, co chóralnie się śpiewało...)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..