wtorek, 6 maja 2014

Jak nie, to nie

wcale, jak się rozpędzę -to hurtem. Piszę oczywiście.
Dziecko Miastowe pojechało wczoraj(w niedzielę) luksusem, czyli first class za całe 71 zeta. W sumie tylko dlatego, że matka se mów, a ja zdrów. W tym przypadku olewanie gderania matki "kup bilet, kup bilet" kosztowało ok 40zł. Kolej polska robi wszystko, by zyskać klientów. W ramach tych działań, w niedzielę kończącą długi łykend były tylko 2 bezpośrednie pociągi do KRK (o ludzkiej porze, później niż o 17-tej nie patrzyłam, bo przyjazd byłby tak późny, że właściwie można by tylko zmienić ciuchy i szykować się do pracy) Reszta to było regio połączone z regiobusem. Porażka. Za chwilę kolej będzie musiała zwinąć żagle i zniknąć nagle.

Pojechaliśmy we trójkę do bernardynów, z tym, że potem Dziecko M. na dworzec odstawimy. Po czym okazało się, że mamy prawie półtora godziny czasu do pociągu. Poszliśmy więc pieszkom na lody. Wracając niespiesznie, zaczęliśmy podziwiać ratusz, pięknie odrestaurowany. A jak podeszliśmy bliżej, by zobaczyć z czego są płyty, którymi wyłożono podmurówkę - rzucił nam się na oczy afisz, z którego wynikało, że  w ramach 10lecia bycia w UE zwiedzanie ratusza jest dostępne za free. No tośmy poleźli, bo nas widok z wieży nęcił bardzo. Miły pan oprowadził nas po salonach USC, zerknęliśmy do reprezentacyjnego biura pani burmistrz i polecieliśmy dalej, po drodze zaliczając wystawę prac malarskich absolwentów UR.
Widok z wieży imponujący - Pogórze na dłoni, a dzięki lunetom można nawet mieszczuchom w okna pozaglądać. Długo  widokami nie napawaliśmy się, bo przeraźliwie zimny wiatr wczorajszy, na wieży bardziej odczuwalny, zgonił nas, szczękających zębami. Podziemi już nie zwiedzaliśmy, bo godzina odjazdu pociągu się zbliżała. Potem się okazało, że jeszcze dalibyśmy radę.
Nie czekaliśmy na przyjazd/odjazd pociągu. Z telefonu okazało się, że Dziecko M. siedzi, owszem, bo rezerwacja to rezerwacja. Ale na korytarzach tłumy, a tabor stary i śmierdzący. Za tyle kasy, to już by, do cholery, mogły te wagony przyzwoite jakieś jeździć. Zwłaszcza, że ich tak mało w ruchu. Jakimiś pendolino straszą, a to co jest-dziadowskie jest i śmierdzące.

W dni robocze łykendu wykorzystałam trochę miastowe Dziecko do prac wiejskich. Posadziłyśmy fafustę, zakupioną 1maja. Oraz zapoczątkowałyśmy wreszcie ziołową rabatkę przed domem. Na tej rabatce były posiane ziółka na rozsadę, czasowo nakryte oknem.

O, tak to wyglądało po odsłonięciu okna. Zdjęłyśmy tę"ściankę" u góry zdjęcia. Oraz wyniosły doniczki i pierścienie. Byłam dumna i blada z tego, co jednak wyrosło. Brzeg betonu jest na zdjęciu u dołu. I tam,te pierońskie grzebiące, wykopały rów na 20cm głęboki i tyleż szeroki.

No to zlikwidowałyśmy to okno, żeby ładnie było. A w niedzielę mało mnie szlag nie trafił, jak mnie Córka do okna w pokoju przywołała: roślinek ani śladu, natomiast od brzegu betonu wykopany rów i gleba wymieszana na 20cm. Poszłam zobaczyć z bliska, czy coś się uratować jeszcze da. Na szczęście, rozsada nie była wygrzebana, tylko przysypana tą ziemią z powstałego rowu. Lekko zebrałam to z wierzchu, okazało się, że jeszcze coś tam zostało. Przywlekłam okno na powrót. Jak te kury (sąsiadkowe) będą taki sajgon robić, to chyba jednak zacznę psy wypuszczać luzem i udawać, że nie reagują na wołanie. Z drugiej strony szkoda mi baby, bo bidusia tam zapukała, po śmierci męża.
......................................................................

Aha, i wyszło jak zwykle. Czyli figa z makiem. Jakoś dziwnie, niektóre moje chłopstwo wstało wcześnie i zaczęło mi smędzić nad głową. Więc z dokończenia, co zaczęłam, wyszły nici. A wieczorem - jak zwykle - padłam na pysk. Chociaż właściwie poniedziałek był taki szewki raczej, na zasadzie, że w poniedziałek, to nawet krety nie ryją. Ale, tak, mimochodem, to i owo zrobiłam. A najgłówniejszym zajęciem było wyprowadzanie Księżniczki. Księżniczka chciała co chwilę, wychodziłyśmy bez skutku. Spuszczana ze smyczy nie bardzo interesowała się trawką. Teraz jest prawdopodobnie historia taka, że trawka jest za wysoka. Jej książęce fanaberie są wqrwiające czasami, ale staram się o cierpliwość - Księżniczka skończyła 9 lat, zestarzałyśmy się obie więc. Wczoraj coś odkryłam, o czym nie chcę mówić głośno, ale niepokoi mnie bardzo. Może to jest przyczyna takiego bezskutecznego łażenia Księżniczki. (A ja, qrwa, nie mam kasy na weta! Muszę więc wymyślić tę kasę na szybko.)


Sobotnie zdjęcie Księżniczki. Oczka już podleczone, nie łzawią, ale to zamglenie na źrenicy zostało. No i pewnie zostanie już tak. Księżniczka prosi się o strzyżenie, a moja maszynka tępa okropnie. 
Podcięłam tylko grzywkę i kłaczki na nosie, żeby jej do oczu nie właziły.
W trakcie tego wyprowadzania wyskubałam mimochodem chwasty w rzędach buraczków i groszku. Tępić wroga, póki mały! Dodam, że skubanie w rzędach to jest to, co uwielbiam najbardziej. Niestety, robię to gołymi ręcami, jestem antyrękawiczkowa, w rękawiczkach to mogę najwyżej widły trzymać, a nie chwasty iskać w rzędach. I ta ziemia za paznokciami - bezcenne! Debilny szpinak wzeszedł co 20cm, teraz mogę dosiać najwyżej w sierpniu.

Dziecko przygotowuje się do przejęcia gospodarstwa. Wczoraj testowało pług obrotowy -3skibowy -czy 60tka podniesie i uciągnie. Skutkiem tego kawałek sadu został zaorany, bo chciał sprawdzić na zadarnionej ziemi. No i pług stanął za stodołą.
Starszy ma zrobić dzierżawę na niego. Czemu nie darowiznę - jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. Jego Starszy darował mu gospodarstwo, gdy był w podobnym wieku, co Dziecko teraz. Dziecko nie jest szczególnym fanem rolnictwa. Zresztą na tym areale zaszaleć się nie da, a kupić/wydzierżawić już u nas nie ma czego. Ale, przy braku pracy i stanie fizycznym Starszego, jakieś wyjście to jest. Może Dziecku zmieni się podejście, jak będzie mogło samo zarządzać, a nie czekać na łąskę pana i jego decyzje.
Okazuje się, że to, że Starszy nie kupował ziemi, to wyłącznie moja wina. Jak zwykle. Wszystko jest moja wina i wszystko robię źle.
Wczoraj rozpaliłam w CO, bo chciał się wykąpać. A chory i w chałupie lodówka się zrobiła przez te zimne dni. I oczywiście "dziękuję" nie usłyszałam, tylko zjebkę, że popielnik otwarty na całą szerokość, co było nieprawdą. Potem zalał łazienkę, bo odpływ się zatkał. Kretyn miszczunio od płytek zrobił spadek posadzki w kierunku drzwi, zamiast w kierunku odpływu. ( W trakcie roboty obaj byli zajęci omawianiem mojej przeszłości, tak, że uwadze umknęło) Się nie ruszyłam, więc mopował tę wodę osobiście. Ale i tak grzebanie w odpływie zostało dla mnie na dzisiaj.  Prosiłam 150 razy, żeby szedł wreszcie do tej łazienki, ale nie  -wyczekał, aż ja skończę swoje zadania i wtedy dopiero poszedł. A z kolei ja wtedy siadłam czekać, aż wyjdzie. No i wiem, czym takie "usiąście" się kończy - zwykle próbą spadnięcia z krzesła i pójściem spać ze świniami.
Parę tematów ruszyłam, mianowicie umówiłam notariusza i odbyłam wstępna rozmowę w ODR w sprawie biznesplanu. Dziś muszę ruszyć osobiście słodki temat uzupełnienia braku kasy. Broniłam się przed nim ręcami i nogami, ale nie ma wyjścia. Czesne,OC za dzieckowe auto, kupa prądu, środki ochrony na posiana kukurydzę. ITD.ITP. A ZUS się nie spieszy, a do Emilki dodzwonić się nie mogę. Jednym słowem dupa blada.

Poza tym w nocy był jednak lekki przymrozek. Wieczorem sąsiadki pozapatulały pomidory. Ja swoje zostawiłam , bo nie bardzo było jak je zapatulać (nie mam wbitych palików) a po drugie - przed wieczorem wiatr ucichł zupełnie i zrobiło się o wiele cieplej niż za dnia. Za chwile pójdę z psami, to zobaczę te moje pomidory. Jest ich na razie tylko 10, więc nawet, jak zamarzły, to wielkiej tragedii nie będzie. A ciotczyne sadzonki dalej się wyciągają w bloku. Ostatecznie mogłaby je podać sąsiadem, pohartowałabym tutaj.

Truskawki przyjęły się pięknie, co do jednej, ponad 100sztuk. I kwitną. O dziwo -kwitną te zielone sadzonki, które dostałam gratis, a nie frigo. Ale mam nadzieję, że i frigo zakwitnie.
Natomiast maliny - niestety nie. I zastanawia mnie to, bo niby korzeni przesuszonych nie miały, chyba, że facet namoczył przed wysyłką. Te przyjęte wypuszczają liście na istniejącym kijku, a powinny od korzenia coś działać

Kozy siedziały u siebie 3 dni. Przez ten ziąb nie mogłam się przemóc fizycznie, żeby dodatkowo latać jeszcze z kozami. No i na mleczku widać od razu różnicę.


Czyli, moi drodzy Czytelnicy, nic ciekawego i nic pozytywnego dzisiaj do kawki nie dostaniecie. (Ja swoją już wypiłam, z kozowym mleczkiem. I zaraz sobie nastawię drugą. Moje psiury śpią w najlepsze, śniadanko na nie czeka, a one nic. Kociska szlajają się po chałupie, mała niedoróbka siedzi na oknie, wpatruje się w muszki po drugiej stronie szyby i wydaje z siebie śmieszne pomruki. Ta niedoróbka też mnie martwi, że niedorobiona taka jakaś -nie urosła prawie wcale od września - dziwny skarlały kot, sierść z niej wychodzi garściami, miękkie jedzenie liże, zamiast pochłaniać otwartą paszczą. Poza tym, nie pije wody z miski, tylko chłepce z kranu. Muszę jej zostawiać cieniusieńki ciureczek, żeby mogła się napić. Wczoraj urzędowała na strychu i wróciła szara. Dziecko dziwiło się, czemu kot taki brudny. Wykąpać? A może wypudrować wystawowym pudrem Księżniczki?)
No to, miłego dzionka!

3 komentarze:

  1. No, miłego i dla Ciebie Iwona :)
    U mnie na oknie, na wys. ponad 2 m rano było -2...moje biedne kozowe dynie :( , o nie najbardziej się boję...tez nie przykryte były...
    rena

    OdpowiedzUsuń
  2. Tobie kury, a mnie moje psy rozgrzebały grządkę w poszukiwaniu myszy; siałam jeszcze raz szpinak i szczaw; trzeba mi jechać na Pogórze, plewić, bo zielsko rośnie aż miło, może wysieję ogórki pod włókninę, i jeszcze fasolkę szparagową, a pod chatką posadzę pomidory, co to sobie miejsce pod dachem dla nich uszykowałam; a trawsko rośnie, już w kolano, gotowe od dawna do koszenia; trzeba kosę spalinową wyjąć i machać; jakoś siły nie mam dziś;

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja posiałam dzisiaj badylki w postaci kolorowego kwiecia. Miałam poczekać do Zośki, ale mnie kusiło;)) Warzywniaka nie posiadam, zawzięłam się od kilku lat, kiedy to mysiory zrobiły sobie ucztę ze wszystkich jarzynek i pasły się jak na swoim... Miłego życzę wszystkiego, mimo wszystko i na przekór i na pohybel :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..