niedziela, 18 maja 2014

listopadowy maj

Mam nadzieję, że koniec tego listopada w maju. Prawie cały tydzień padało, mżyło, lało, siąpiło, a momentami nawet przechodziły nawałnice z gradem. I tak jestem w dobrej sytuacji, bo w zasadzie nic nie wyleje i nie podtopi. Najbliższy ciek wodny, to rów przydrożny, po drugiej stronie autostrady przez wieś. No, bywało, że i on wody nie pomieścił. Wiem, wiem, nie narzekać, bo inni maja gorzej. (Np. ci, którzy pobudowali się na obszarach starorzeczy. Pewnie, że pięknie, równo, plantować pod ogródek nie trzeba, a jak Pan Bóg da, to rzeka zapomni, że kiedyś tędy płynęła. A potem płacz i zgrzytanie zębów.)
Szkody mogło porobić natomiast innego rodzaju.
Starszy siał defetyzm, chodził i jojczał: jak wygląda aleksandrów. Tamto pole jest w obszarze specjalnym - tereny narażone na erozję, z górki i pod górkę. Orać w poprzek się nie da, bo i tak w każdą stronę jest z górki. Bywało, że przy takich nawalnych deszczach ściągnęło wierzchnią warstwę wraz z zasiewem i przeniosło w dół. (Ale o dopłacie z tytułu ONW nie ma mowy, bo w powiecie minister nie wyznaczył takich obszarów).
Dziecko, wróciwszy z zajęć, pojechało zobaczyć. Pomijam, że autem do pola nie dojedzie, bo droga masakra. Polazł na piechotę, obejrzeć włości. Kukurydza wzeszła, zasiewów nie zmiotło. Perz wzeszedł też. Ten tydzień będzie pryskany. Bo i pszenica na fuzariozę po tych deszczach koniecznie. No i trawa już się prosi, tzn..... kłosi i kosić trzeba by na siano. Żeby z 5 dni słońca..... Ostatecznie na 30tkę siądę i poprzewracam. Cholera. Kiedyś jeździłam. Trzeba sobie przypomnieć. 30tka  ma miękkie sprzęgło, powinnam dać radę.
Dziecko Miastowe wreszcie zadzwoniło wczoraj (po moim walnięciu słuchawką we środę i zawzięciu się, że nie zdzwonię) Humor się dziecięciu poprawił: firma wizytowana była przez zagraniczne naczalstwo, w połączeniu z naczalstwem krajowym (warsiawskim), odbyła się kolacja z naczalstwem, w której Dziecko M. uczestniczyło. A na następny dzień dostało pochwałę na forum publicum, za zaangażowanie w pracy, skutkujące bardzo pozytywną opinią zagranicznego klienta (mimo, że wstępnie zrekrutowani pracownicy dali ostatecznie tyły). Pracę ma trudną, bo rekrutuje wąską specjalizację, rzadką bardzo i tacy ludzie nie ogłaszają się na portalach "szukam pracy".
A poza tym, nic na działkach się nie dzieje. Pogoda wymusiła gnojstwo. Nawet prace, które mogły być częściowo pod dachem wykonane, legły odłogiem, bo ciężko się było zebrać w sobie.
Bzy najpierw oklapły pod ciężarem namokniętego kwiecie, a następnie nawałnica obiła z nich to przekwitające kwiecie. Liliowo jest pod bzami. Wczoraj ptaszyska się roświergotały z radości, że wreszcie lać przestało (bo ta nawałnica trochę ptasich malot z gniazd powyrzucała, takich ptasich noworodków). Świergotało powietrzem. Sójki się rozmnożyły w okolicy niemożebnie. Szpaki popierniczją pieszkom po trawnikach stadami. Bażanci kogut wrzeszczy pod brzozami (kiedyś mi spierniczał drogą na piechotę przed Księżniczką) Dziś ptasi wrzask w powietrzu zmusił mnie do zadarcia łba: i zaskoczenie - trzy kaczki, takie z obrączka białą i czarną na szyjkach wyczyniały jakieś dziwactwa w powietrzu. Skąd tu latające kaczki?! No to może jeszcze dudek się pojawi znowu.

Kocia banda byłą wypuszczana ostatnio na strych, dla rozrywki i zaznaczenia kociej obecności na włościach, coby myszom do głowy nie strzeliło zadomowić się. I się okazało, że Panna Kota, koci terminator, jakimsik sposobem znajduje się u somsiada w ogrodzie. Gdzie popiernicza jak wiewióra od drzewa do drzewa. Poszłam, obejrzałam, odkryłam dwa otwory, którymi toto wyleźć mogło. Zatkałam. Następnie spierniczyła Dziecku między nogami. Dziecko wylazło na zewnątrz po cóśtam i stwierdziło Pannę K. na dachu. Maszerowała rynną, potem na gzymsik na szczytowej ścianie, znów rynną, na gzymsik i na balkonik. No i olśniło mnie, że są jeszcze dwie dziury, takie jak tamte dwie zatkane.
Dawniej robiono dachy nie przejmując się zbytnio szczelnością poddasza (w końcu, w drewnianych chałupach strych był ogólniedostępny dla zwierza wszelakiego, a powietrze tez po nim hulało dowolnie) i w takim trybie nasz strych zaistniał. I istnieje do dziś. Jak to ziębiło chałupę, to inna bajka. Trochę zniwelowałam, pozatykawszy co się dało i ułożywszy na stropie 2 warstwy styropianu (z pomocą Dziecka, małoletniego jeszcze wtedy) Dziś koty maja areszt domowy. Panna K. drze twarz u Dziecka pod drzwiami. Ale trudno. Nie bardzo mam ochotę udostępniać jej park rozrywki u sąsiada - zbyt blisko do psiego kanibala i do szosy, a ona szalona jest. Jutro pozatykam pozostałe dziury i won na stryczek.
Księżniczka posuwa się w błyskawicznym tempie. Ale kot na horyzoncie sprawia, że spida z siebie wykrzesze. Coraz bardziej asertywna się robi - idzie tam gdzie ma ochotę, jak nie ma ochoty to nie idzie. Siądzie i przyrasta. Choć wczoraj przemyślała sprawę i w końcu poszła za mną i Czarną, jak opuściłyśmy ja w sąsiadowym sadzie. Oko wygląda baaardzo nieciekawie.... Daję, co mam od weta, ale to chyba nie to.

2 komentarze:

  1. U mnie też leje i chwasty rosną na potęgę...

    OdpowiedzUsuń
  2. u mnie dziś słonko zaświeciło to za plewienie się wzięłam..na szczęście u mnie bez powodzi

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..