piątek, 23 maja 2014

Wstalam!

O dziwo, nawet jakoś normalnie i żwawo. O 5.15, z uczuciem, że pooospałam.
Obawiałam się, że po wczorajszych akcjach będę się zwlekać dupą do góry i ręcznie zdejmować sobie kończyny pozostałe z łóżka.O ile ruszę rękoma!Ale nawet ruszam. Prawa trochę marna, ale ujdzie. Bywało gorzej.

Wczoraj Dziecko przypięło do traktora zabytkowy sprzęt, pamiętający czasy wczesnego peerelu, ale robiący swoją robotę lepiej niż jakiś inny.

Ten oto:

To jest konna przewracarka/przetrząsacz (?) do siana. Przerobiona do traktora. Rozbija pokosy cudownie. Trawa pirzga na wysokość kabiny.

I się poświęciło i przewróciło. Ale nie do końca. Bo między drzewami nie było jak. I w rezultacie pomiędzy sąsiadowymi orzechami, oraz pół naszego sadu zrobiłam ręcznie. Widłami, które mają "styl" dla masochisty -akurat tam gdzie trzymam jest potężny sęk. Rękawiczki uratowały mnie przed pęcherzami, bo, mimo napomnień Babci, żeby nie ściskać tych wideł tak, żeby soki puściły, ściskam nadal.
Pogoda była idealna na suszenie siana, bo z góry lampa a do tego cudny wiaterek.
Po obiedzie (który się sam nie zrobił) zabrałam się za strych nad obórką i garażem. Zostały tam resztki siana oraz kostki słomy, którymi ocieplałam na zimę strop nad kozami. No i wspomnienie po zbożu. Strych trzeba opryskać przed nowym zbożem i stwierdziłam, że najlepiej zrobić to teraz, póki jeszcze nie ma tam siana. Zgrabiłam, zamiotłam, wyrzuciłam. A wcześniej oczywiście spuściłam piętro niżej, czyli na klepisko stodoły, te 50 kostek słomy. Czekają tam na mnie. Jak zeszłam z tego strychu i zerknęłam do lustra, to zobaczyłam diabła.
Kozy się pasły przed domem i chwaliły sobie. Ja też, bo nie musiałam się z nimi naciągać do sadu. Tyle, że tu mogą się paść dopiero po południu, jak słońce schowa się za dachem i zrobi się trochę cienia. 
Starszy siedział na studni i podziwiał okolicę, więc dałam mu psy. Księżniczkę luzem, a Czarną na sznurku, bo ona jest nieprzewidywalna. No i zaczęła startować do kóz. Najpierw do Andzi, ale Andzia dotrzymała pola i ruszyła z dynią.  Czarna zrejterowała i zwróciła się do Wandy. Tu poszło jej lepiej, bo Wanda nie była taka odważna.  Czarna musiała dostać reprymendę, a ponieważ słowne reprymendy pamięta tylko następne pięć sekund, to jeszcze klapsa na dupę. Klaps symboliczny nader, ale jej wystarczy taki symbol.
Przy porannym wyprowadzaniu Księżniczki (ostatnio puszczam ją luzem wokół domu, połazi, posznupie i przy okazji załatwi dwie sprawy, co jej się wcześniej koło domu nie zdarzało. A i to, z ta grubszą sprawą, pędzi w najodleglejszy zakątek posesji.)

Dokumentacja porannego obchodu włości:

Rzeź bzów dokonana przez sąsiadkę. Na środku ta forsycja, którą małpa podkopała. Ciekawe, czy da radę, bo ja spionowałam i udeptałam wkoło.


Funkiowy ogródek i rzeź bzów.


Skalniaczek. Białe w natarciu.


Zaczątki ziołowego ogródka. Siewki bazylii nie przeżyły  kurzych akcji i będę zmuszona nabyć sadzonki.


Biedniutka, starutka Księżniczka, mokra cała, podziwia okolicę.


Trawy takiej wielkiej mi się ostał kawałek, bo nie byłam w stanie tam kosiarki upchać. I Niunia w tej trawie, między tujami, stwierdziła, ze zdziwieniem, że dalej pójść się nie da. Siatka.


Czarna sznupie przed domem, gdzie wczoraj pasły się kozy.

Moi panowie wybrali się popołudniem sprawdzać kukurydzę. Jechali przez miasteczko oczywiście, ale że nic nie rzekłam na odjezdnym, to zakupów żadnych nie zrobili. I tym sposobem chleba brak na śniadanie, bo wieczorem Dziecko w "sklepiku" już nie dostało. Może ten chleb, co go nie ma mnie zbudził właśnie. W każdym razie pierwszą rzeczą po wstaniu było nastawienie maszyny. I już mi mówi, że upiekła. Chleb z maszyny to niekoniecznie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, ale zawsze chleb.

Proszę bardzo. Właśnie stygnie.

Poza tym zrobili mi frajdę wielką, sprawiając, w ramach imieninowego prezentu, ręczny opryskiwacz z pompką (ciśnieniowy). Dotąd te pierwsze opryski, na małych roślinach, robiłam przy pomocy  spryskiwacza po płynie do szyb. No, trochę ręka bolała. Do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze torcika hiszpańskiego od Szelców z Leska. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..