czwartek, 5 czerwca 2014

Padam, padam

Dzięki pogodzie - padam na twarz. I to niezależnie od tego, czy jest słonecznie, czy listopadowo.
Listopadowo kładzie mnie samo z siebie, wysysa ze mnie wszelką energię, chęć do życia i działania.
Natomiast, każdy normalny dzień goni do roboty, która się składa przez te deszczowe.
W niepadany wtorek były zakupy i załatwianie spraw po urzędach. Zeszło na tym 4 godziny, a po powrocie do domu byłam zmęczona, jak po przewracaniu siana. No i natychmiast musiałam się wziąć za ciąg dalszy, czyli obiad, gary itp. Potem trzeba było jeszcze ukosić trawy dla kóz. Starszy się deklarował. Ale jak powiedziałam, że "nie tam, tylko tu" kosić, to się obraził i musiałam sama. Bo tam była zwykła długa trawa, a tu pyszne chwaściska. Kozy wolom chwaściska niż trawę.
Wczoraj, obudziwszy się, doznałam wqrwu po zerknięciu w okno - znowu padało. Ale potem dało sobie spokój. Wywiozłam więc taczkami, na dwa podejścia kołki do pomidorów, zakupione poprzednio w tartaku. Kołki takie, że zabić by każdym można, ale może będą na parę lat i wreszcie skończy się problem palikowania pomidorów. Starszy zakonserwował od dołu. Kołki zostały "zabite", częściowo przy pomocy Dziecka, któremu ta praca się bardzo nie podobała, więc było kupę mamrania pod tytułem ""grządek jej się zachciało" oraz wydeptywania cebuli (bo, to widać pewnie, że tu jest cebula, jak wszystko zielone).

Starszy posiedział trochę pod krzem, a trochę ukosił trawy. A ja leciałam z motyczką po chwastach i ziemi, która była całkiem przyklepana i nabrała z wierzchu koloru zielonego od tych deszczów.  Tam gdzie szerzej, przeleciałam "nóż maszyną", ale to takie, o!, bo chwasty dość duże zostają przysypane ziemią i po jakimś czasie wyłażą sobie od nowa.
Po przerwie obiadowej znowu padało, na szczęście tylko chwileczkę, ale potem jeszcze straszyło czarną chmurą. Skutek był taki, że Dziecko na kukurydzę nie pojechało. Ja natomiast poszłam na drugą turę na grządki, wykonać zaplanowana palcówkę w drugich buraczkach i drugiej marchewce. Znowu poschodziło to tak se. Hasło jest takie, że ja siać nie potrafię. Nosz, qrwa, sieje już 25 lat i jakoś było. Szwagierce tez nie poschodziło równo, ale to dlatego, że oprysk p.grzybowy na pszenice tam sięgnął, bo ona potrafi wszystko bardzo dobrze.

Szwagierka dała się namówić na masaże u pana G. I zamierza ten tydzień jeździć cały, więc będzie mi na łbie wisiała. Wiszenie wiszeniem, pal licho. Tylko, ona ma na wszystko własny pogląd. Na wyprowadzanie psów między innymi. Uważa mianowicie, że Księżniczkę można brać w pole luzem. Tłumaczyłam wczoraj jak krowie na miedzy, że nie można i dlaczego nie można. Efekt był taki, że ja  sobie motyczkuję, a tu Księżniczka na mnie wpada. Cioteczka wzięła ją w pole. LUZEM oczywiście. I się pochwaliła, z oburzeniem w kierunku Księżniczki, że Księżniczka rzuciła się do Karolka. NOSZ QRWASZ, przecież gadałam, że nie luzem!
I głupia gadka szmatka, że Księżniczka powinna dostać po dupie. Mówię, że po dupie to powinna ona dostać, bo wszystko co złego zrobi zwierzak, to jest wina człowieka. A Księżniczka nie lubi dzieci. Nigdy nie lubiła i zawsze darła mordę na te najbardziej popierniczone okazy. Ugryźć, nie ugryzła, bo nie dałam jej nigdy takiej możliwości. Natomiast, puszczona luzem, możliwości ma nieograniczone. A Karolek boi sie psów. I taki drący mordę u nogi pies, może dzieciakowi niezłego stracha pogonić. I nigdy nie wiadomo, na co się taki strach może potem przełożyć. U mojej Kasi ciotczyne kretyńskie gadki o czarownicach, przełożyły się na to, że do dzisiaj śpi przy zaświeconym świetle, nie zejdzie do piwnicy w bloku i nie pójdzie sama na strych w domu wieczorem, chociaż tam jest światło. Należałoby małpę za to na pal wbić i jeszcze solić w międzyczasie. Ale ona niewinna, ona nic takiego.
Poza tym smędzi permanentnie, że kłaki, że koty, że Księżniczka na łóżko jej wlazła, że koty na dwór wypuścić trzeba, że koty biegają i tupią, że skrobią w kuwecie, że wlazły na pralkę, że szyba brudna, bo wynoskały i że srego dondiego. No to mówię: a ty masz parapet przez gołębie osrany, ja. Ja tam osobiście wolę kocie kłaki niż gołębie gówno na parapecie.
Ciota sama całe życie. I będąc sama nigdy nie miała w domu żadnego zwierzaka. To jest człowiek aspołeczny. Nie kumam człeka, który, będąc samotnym nawet zwierzaka sobie nie wziął do towarzystwa.
Że koty krzesła podrapały! - Krzesło, rzecz nabyta, a takie mruczenie kota na kolanach i udeptywanie łapkami - bezcenne!
Właśnie przylazł Pan Kot, popatrzył swoimi zielonymi ślepskami, oblizał się, powiedział mrauu i spierniczył. A dziewczynki się próbują lać.
Natomiast ciota zaczęła rozwijać teorię gebelsowką, że trzeba kupić ćwiartki. Ale czemu TRZEBA? Bo lepiej kotom dawać  ćwiartki niż kupować ta gotowa karmę. A jak kupowałam ćwiartki dla psów i kotów, to była gadka, że jak, że czemu, że to dla ludzi, nie dla kotów. Więc myślałam, że gadka jest skutkiem marudzenia biednego, niedożywionego Starszego, że "nogę by zjadł" Chyba tam jedną jeszcze mam, więc mu ugotuję biedakowi.
Tak trochę mam dość tego,że TRZEBA BY zrobić, kupić, posiać, iteqrwape!
No to idę z psami, bo ciotka zaczęła godzinki śpiewać, a to już przekracza moje możliwości percepcyjno - optyczne. Przy okazji załatwię mszyce.

1 komentarz:

  1. Masz rację, mruczenie kota i udeptywanie łapkami-bezcenne. Akurat Ignaś na mnie zawisnął i jedną ręką piszę, bo drugą podtrzymuję go za dupcię, żeby nie spadł i nie podrapał mnie hamując. Mruczy mi do ucha kochany koteczek :) jutro kupię mu za to coś dobrego :)
    pzdr, regina

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..