sobota, 16 sierpnia 2014

Som rankingi

Trzynastego wywiesili w internecie, przed północą. Starszy czyhał jak debilny na te rankingi i latał , jak kot z pęcherzem. Potem prześledził ok 10 tys nazwisk, żeby stwierdzić, że Dziecko się nie załapało. Jeszcze mi wisiał nad głową: no, szukaj, szukaj, patrz, nie obchodzi cię... Po czym poszedł Dziecku obwieścić tę radosną nowinę. Skończyło się trzaskaniem drzwiami, lataniem, itp. W rezultacie nie spałam do czwartej.
Miałam ochotę Starszego skopać tu i ówdzie...
Dziecko się wqrwiło (zapewne bardziej na latanie Starszego i obwieszczanie oraz całą , przez niego utworzoną sytuację ogólną) i powiedziało, że "pi...doli, nie orze" No i przesiedziało cały następny dzionek w swojej jamie, nosa wyściubiając tylko na siusiu i papu. Powoli dochodzimy do tego, że chyba jednak zaorze i zasieje....
No, bo jak innego źródła dochodu brak, to przynajmniej z tego będzie na drobne wydatki.

Upał wreszcie zelżał nieco. Spadło trochę deszczu,  ze środy na czwartek nawet burza jakaś była, ale u nas na szczęście nic specjalnego się nie działo. Poza tym, że Ciota prądu nie miała i afery były straszne, bo "ma śliwki w zamrażalniku. I, ojej, co to będzie" Nosz, qrwa, co najmniej, jakby miała tam płetwy rekina i kilogram kawioru. A kilo śliwek można wypieprzyć, jak by się koniecznie zechciały w zamkniętym zamrażalniku, w ciągu paru godzin, rozpłynąć. Oczywiście lataliśmy ze Starszym, z korkami i probówką. Po czym okazało się, po przybyciu na miejsce, że dzwoniła do elektrowni i jest awaria, i mają do 14.00 usunąć.
Po czym zadzwoniła, że są i jest zwarcie i szukają i nie mogą znaleźć. (I, ojoj, co to będzie..)
Po czym zadzwoniła, że znaleźli - u sąsiadki wiatr wplątał gałąź pomiędzy przewody. Informacji o śliwkach nie podała...
Myślę, że kiedyś coś jej powiem, albo co...

Zawracała Dziecku de, że koniecznie, już, natychmiast prawie, trzeba jej trawnik wykosić. Telefony szły do Nienajstarszej-ale-najważniejszej, że w buszu żyje i chodzić się po ogrodzie nie da. W końcu, jak Dziecko zakończyło swoje tematy, nieco jednak ważniejsze, niż jej trawa, to się obraziła i wzięła kogoś z firmy ogrodniczej. I ścięli jej tę trawę "na pokos"", a ona teraz chodzi i to grabi. A podobno wcale chodzić nie może. A na wyjściu z chałupy ma rynnę w poprzek chodnika. I jeszcze na niej nie wydzwoniła? Bo ja już zdążyłam. Nosz, grwa, rynna pod nogami!? Poza tym stwierdziłam, że jej nawet bejsbolem nie dobije, natomiast ona dobije parę osób - bez bejsbola.

Znowu była afera z telefonem. Świtem bladym dziewczyna ze sklepiku zadzwoniła, że Franio L. na nią napadł, że Ciota ma problem z telefonem i że mąż tej dziewczyny (pracuje w Timobajlu) ma iść i się zająć(Franio L. Ciotę od lat nawiedza.On jest dla niej jakimś guru. I teraz chciał latać za obrońcę uciśnionych i opiekuna samotnej wdowy, przez wszystkich opuszczonej). A Ciota ma wiecznie problemy z tym telefonem. Załatwiłam jej taki z przenośna słuchawką, no, bo jakby chora, w łóżku, to koło łóżka sobie położy...Powklepywałam numery najważniejsze, pokazałam pięć razy co i jak. Ale ona i tak wie lepiej. A potem jest telefon: "Co to tam z tą naszą Nienajstarszą-najważniejszą się dzieje?! - A bo dlaczego?, -No, bo dzwonię i dzwonię, a tam ciągle poczta mi się zgłasza". No, jak się zgłasza poczta, jak Nienajstarsza, ma pocztę wyłączoną? Dzwonie do Nienajstarszej...Dowiaduję się, że żyje i ma się dobrze, telefon jej żadnego połączenia nieodebranego nie pokazał. Sprawdzam, że faktycznie pocztę ma wyłączoną.
Dzwonię do Cioty: " A ty, jak do tej Nienajstarszej dzwonisz? Z tego numeru co ja ci wklepałam? - Nie, bo ja to do niej numer na pamięć z nam. -Na pewno dobry kręcisz? - NA PEEEWNO!"
Po czym dzwoni do niej Nienajstarsza i okazuje się, po zapewnieniach, że numer zna na pamięć, że jednak nie.
Pozostałe ma zapisane na świstkach i trzyma w kopercie na stole. Chcę jeszcze raz pokazać, jak wybrać numer zapisany w kontaktach. Nie trzeba, bo ona wie, ale woli wklepać z paputka....
No i potem odbieram telefony, "że coś z tym telefonem jest nie tak, bo dzwoni do tego-a-tego, a tam zgłasza się ktoś inny, albo "nie ma takiego numeru" albo poczta. A ostatnio telefon co chwila woła papu. Nie wiem jak ona go ładuje i co z nim robi. Podejrzewam, że styk jest rozchwierutany, bo przez inna bazę ładował. Oddałam do naprawy i przyniosłam zastępczy. Zapodałam,że jak bateria nie będzie trzymać, to ma go wetknąć do gniazdka i niech tak stoi. To nie bojler, z torbami za prąd nie pójdzie.
Zobaczymy. Dzisiaj była cisza w eterze. Świętowała zapewne...
Znowu mam jakieś rachunki do zapłacenia. Nienawidzę stać w ogonkach, latać po okienkach.Płaciłam jej te rachunki przez jakiś czas przez internet, ze swojego konta. Ale wydruk potwierdzenia zapłaty jej nie wystarczał. Ona musi mieć na właściwym druczku właściwy stempelek. I nic to, że ja stoję po ogonkach, a ona do każdego rachunku dopłaca dwa pięćdziesiąt (Przez internet nie dopłacała nic, bo jej tych 70 groszy od przelewu nie doliczałam)
Zastanawiam się, czy jak dożyję starości to tez będę taka upierdliwa dla otoczenia.

Wychodzę na wredną mendę, bez serca.. Baba ma 86 lat, schorowana, samotna, a ja tu takie coś..
Ale... Pracowała na to przez cały czas trwania naszego ze Starszym małżeństwa, a jeszcze wcześniej nawet.. Ma na swoim koncie takie wyczyny w stosunku do  mojej Matki, do mnie i do mnie poprzez moje dzieci, że w zasadzie nie należy jej się ode mnie nawet "dzień dobry". I niech mi nikt nie plecie o wybaczaniu.. Ja jej być może wybaczyłam. Chyba tak.. Tyle, że nie zapomniałam. No, bo się nie da.

Koty mi zawzięcie zmniejszają populację insektów latających.Bardzo pięknie im wychodzi. Właśnie Panna Kotta zszamała kolejną ciemkę. Wcześniej Pan Kot załapał się na taką, która wstępnie Panna Kotta już uziemiła. Szkoda, że komarów nie eliminują, bo nalazło mi tego dziadostwa tyle, że mnie pewnie niebawem zeżre żywcem. Panna Kotta właśnie kręci bączki na stole, bo kolejna ciemka krąży pod abażurem lampy. (Ten abażur to ewenement wśród lamp kuchennych. Wygląda jak wielki plażowy kapelusz, z ogromnym rondem i maleńka główką. Był jednym, jedynym egzemplarzem w sklepie z lampami, nie kosztował kto-wie-ile, a wyróżniał się spośród innych lamp kuchennych tym, że jest SZKLANY! Uwielbiam go, chociaż jest upierdliwy strasznie, bo ma na sobie promieniste ryski, w związku z czym musi być myty szczotką, bo gąbka sprawy nie załatwi - kuchenny brud zalepia te ryski stanowczo. Przy każdym myciu trzęsę się, żeby nie rozbić. No i myję na wisząco, bo zdejmowanie jest niebezpieczne). Ciemka wylądowała na obrazie (który od zawsze wisi w tym samym miejscu. Tylko pewnego lata się zawzięłam i odczyściłam mu ramę z warstw idiotycznej farby i brudu nią zamalowanego. Po czym pomalowałam akrylem. Po czym okazało się, że ta rama jest nawet taka więcej ładna.) I tak patrzę, czy wariatka aby nie skoczy na ten obraz, bo ona ma pomysły różne. A Pan Kot posiedział sobie w charakterze sfinksa na środku podłogi, po czym zaczął właśnie zjadać własną łapę. Reszta skitrała się po kątach i nie istnieje.

Przez ostatnich parę dni, zamiast porannego pasjansa do porannej kawy i wieczornych paru pasjansów oddawałam się lekturze - kryminałków z komisarzem Montalbano. Przeczytałam z 6, bo tyle zdołałam nabyć w internecie. Czytało się fajnie, rozwiązania były czasem zaskakujące. Ciekawa byłaby seria z tym komisarzem na ekranie. Swoją drogą - wszyscy raczej powieściowi, czy serialowi komisarze/detektywi, to swego rodzaju dziwolągi. I większość jest raczej stanu wolnego. Czyżby pozostawanie w stanie "niewolnym" wpływało ujemnie na zdolności śledcze komisarzy?
A ten, poza tym, że tropi skutecznie, to pływa w morzu, spaceruje plażą. I konsumuje. jak nie w zaprzyjaźnionej knajpce, to we własnym domu, koniecznie na werandzie. Ogromne ilości konsumuje. A potem z pełnym żołądkiem idzie pływać. O tym konsumowaniu jest trochę, ale powiem, że Mayle jest lepszy w opisywaniu konsumowania. Podchodzi do jedzenia (w sensie potraw) z niejakim nabożeństwem i oddaje to tak malowniczo, że  się to widzi i prawie zapach czuje. I nie dziwota, jak od paskudnego brytyjskiego żarcia przeniósł się do możliwości kuchni francuskiej. To się zachwycił. I w tym zachwycie pozostał.
I właśnie, jak by mi internet chodził, a nie pełzał, to bym sobie jeszcze na dobranoc "Dobry Rok" pooglądała po raz kolejny.
A tak, z braku komisarza Montalbano wezmę do poduszki kolejne "Gówno", na papierze, nadesłane mi niedawno przez moje wielkomiejskie Dziecię, napisane przez kolejnego mieszkańca bladych wysp, który zachwycił się Francją.

(Koci się ciemka nie przyjęła i wróciła wraz z całą kolacją. Posprzątałam. Dziwne, ale mniej mi przeszkadza sprzątanie kociego pawia, niż wiecznie upaćkanej umywalki, czy olanej deski. Kocia się bardzo nie przejęła i poluje nadal. Cóż, kocia natura polowaca...A Kot zjada drugą łapę...)

Zrobiłam sobie właśnie herbatkę i chyba już
nadeszła pora dolać do niej mleczka. Niestety, mój żołądek nie przyswaja już herbatki bez mleczka. A psu uczucia się skropliły i krąży od drzwi do moich kolan. Popierniczyło się coś psiskom. Kto widział łazić w środku nocy na sikanie.
No, to poszłam, Czarna załatwiła co trzeba, a za powrotem u drzwi stała Księżniczka. Poszła dokładnie w to samo miejsce. A potem ja wzięło na łażenie i sznupanie, czemu kres została położony natychmiast. Wieczorny spacer zaliczyła z wielkimi oporami, co chwila dając tyły. Za to teraz nabrała ochoty. Ale dobrze, że poszłam, bo okazało się, że u kóz się świeci. A byłam pewna , że gasiłam, bo jeszcze się zastanawiałam, jak sobie dojedzą te cukinie po ciemku. Tam jest wyłącznik do wymiany. Już kiedyś świeciłam sobie idąc do środka i się nie zaświeciło. A potem nagle -stała się jasność, która mnie bardziej zdziwiła, niż to, że świeciłam przecież , a nie ma.

Alt mnie wqrza - zawodzi i co chwila muszę poprawiać, tam gdzie wypadają ogonki.
Mysz mnie wqrza jeszcze bardziej. Dotąd wqrzała mnie swoją bateriożernością -potrafiła wpierniczyć kilka baterii za miesiąc (Za te pieniądze już by pewnie pozłacana była dukatowym złotem) A ostatnio coś jej odpierniczyło i działa lustrzanie - kursor w lewo idzie myszą w prawo. No, ale się przyzwyczajam. Spróbuje na pasjansie, ale pewnie mnie wqrzy zaraz na starcie...

Tak się zbieram do tego zalegania i zebrać nie mogę. Ostatnio się tak porobiło, że noc to najgorsza pora dnia.. Ale, pewnie pójdę zmagać się z nocą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..