poniedziałek, 15 września 2014

nadejszla wiekopomna chwila,

 Pawlakiem mówiąc: wreszcie zostały podjęte działania, do zlikwidowania "ronda waszyngtona" obok naszej posesji.
Wygrzebałam takie zimowe zdjęcie, które "upamiętnia" jak to wyglądało. Jak widać, droga się w pewnym momencie rozdwaja, jest twoja-moja. Potem, za ogonami psów, koło naszej lipy, te dwie nitki łączą się znów w jedną, polną drogę. A na "wysepce", jak widać: krzaczor-olbrzym, studnia, cembrowina do pojenia bydła,  sąsiada  skład dachówek oraz 3 pnie po ściętych śliwkach.

To "rondo" powstało w zamierzchłych czasach, kiedy to po dwóch stronach drogi mieszkali dwaj gospodarze, a ich pola ciągnęły się wzdłuż tej drogi, aż do granicy wsi.Jeden z nich chciał ułatwić życie swojej "babie", żeby nie musiała z koromysłem (sajdami) do stawu ganiać i wodę dla inwentarza nosić - postanowił wykopać studnię.
Ostatecznie, po pierwszym niepowodzeniu, najęty studniarz-różdżkach, znalazł wodę akurat na środku istniejącej drogi. Więc się sąsiedzi dogadali, że tam tę studnię, wspólnymi siłami wykopią, a jeździć sobie będą, każdy po swoim.
Studnia powstała, początkowo służyła dwóm gospodarstwom, potem zaczęli się do niej schodzić inni. Jeszcze potem każdy wykopał własną studnię -także i u nas znalazła się nowa, tuż pod domem, i ta na środku drogi zaczęła służyć juz tylko jednemu gospodarstwu.
A jeszcze potem powstał wodociąg wiejski i już prawie żadna studnia nie była używana -zwłaszcza ta, która była stara, zamulona i ocembrowana drewnem.
Z czasem też pola zostały podzielone i aktualnie droga polna ma 12 użytkowników.
Z czasem też sąsiedzi zaczęli traktować ten skrawek ze studnią jak fragment własnej posesji, składając tam rupiecie i sadząc krzaczory.
Zewnętrzna obudowa studni z czasem uległa samozagładzie i ziejąca na poziomie gruntu jama stanowiła zagrożenie dla dzieci i zwierząt.
W dodatku do ostatniego zabudowania wprowadził się warsztacik samochodowy, w związku z czym zaczęło droga jeździć mnóstwo aut. A zamiast kunia, pojawiły się kejsy, które drogi dość szerokiej wymagają. No to sobie zaczęły poszerzać -trochę pod nasz balkon, trochę pod drzwi sąsiada.
Od jakiegoś czasu zaczęliśmy z sąsiadem od autek poszeptywać o przywróceniu na tej drodze stanu zgodnego z mapami. Poszeptywaliśmy jedynie, bo ze względu na sąsiadów od dachówek, wydawało się, że głośne podjęcie tematu grozi wojną.
W końcu w akcję włączyła się natura i parę tygodni temu lunęło tak straszliwie, że na wspólnej części drogi, prowadzącej do wiejskiego asfaltu, powstały dwa kaniony. Dziecko pożyczyło "pseudo-spychacz" i wyrównało, coby można było przejechać i zawieszenia w aucie nie urwać. A ja zaczęłam molestować sołtysa, wezwawszy do pomocy jeszcze 2 sąsiadów, o jakieś akcje naprawcze. Tydzień później znowu lunęło, jeszcze bardziej, tak że podtopiło parę gospodarstw przy wsiowej asfaltówce, a na naszej drodze powstały kaniony jeszcze większe. Sołtys przyjechał, przywiózł szefa GK przy UG ( ja jeszcze w międzyczasie dopadłam wójta) i obiecali działania. Przy czym sołtys zadeklarował, że jak ten środek doprowadzimy do stanu zerowego, to oni się i tym zajmą.
No i środek został doprowadzony. Dzieckiem moim głównie, ale sąsiedzi się włączyli. I, o dziwo, żadnej wojny nie było, lecz zgodna współpraca. Byłam w szoku. Ale cieszę się, że tak to poszło, bo przykro mieć wroga za drogą. A potem przyjechał sprzęt z GK i na razie wykopali wzdłuż tego wspólnego kawałka, począwszy od naszego bzu, rów. A ciąg dalszy wyglądał tak:

Się zasypuje. Nie wiem, czy mądrze, ale się zasypuje.

Trochę łopatami...

Trochę spychem...

Udało mi się włączyć do współpracy jednego z użytkowników tej drogi, tego od kejsów. Przybył z synem oraz takim, zabytkowym, acz wielce użytecznym sprzętem, który został wykorzystany do nawiezienia i rozgarnięcia gruzu.

Żeby nikomu nie przyszło do głowy, że autostrada jest już czynna, należało opalikować i otaśmować..

A tak to wygląda ostatecznie z wysokości mojego strychu

W każdym razie pan sołtys przyjechał-swoim wspaniałym, nibyterenowym, wozem- zobaczyć cośmy wymodzili. Ludzisków niezainteresowanych bezpośrednio też się trochę naszło i  dziwowali się, że coś działamy i gminę udało nam się ruszyć. Prawdę mówiąc sama się dziwię, że tak to idzie. Węszę tu wędlinę, bo przecież wybory samorządowe niebawem. Ale... no, niech rzucają ta wędliną, niech rzucają, co mi tam, że wędlina. Byle wreszcie było "jak u ludzi".

1 komentarz:

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..