poniedziałek, 8 września 2014

niektorzy swientujom..

A świętowanie polega na tym, że np. pochowali się po swoich norach i wyłażą tylko na uzupełnienie braków energetycznych. Czyli żarcie. Ale, jak zwykle "ktoś musi czuwać, aby spać mógł ktoś". Czyli, żeby moje męskie pasożyty mogły jeść, ja muszą stać przy garach, a potem przy garów myciu. Niby Starszy się dzisiaj zadeklarował,że umyje. Jak zobaczyłam jego branie się do tego, to stwierdziłam,że wolę sama.
Wczoraj też tak świętowałam na pół gwizdka. Przede wszystkim musiałam spakować do słoików śliwkowy czatnej. Chciałam już, bo przyjechało Dziecko Miastowe i niechby sobie wzięło. Oraz te cholerne muszki octówki -tylko wyczują chociaż kawałek jakiegoś owoca, już chmarami się kotłują w kuchni.

Tak jakoś, pół garnka wyszło. Jak zwykle przepis potraktowany był jako baza do improwizacji. I tak zrobiłam po swojemu. Tzn. pominęłam ocet i większość przypraw. Nie lubię zbyt pikantnych tego typu dodatków.

Słoiki i słoiczki wyszły mi w tym roku (a raczej wyjechały do KRK i tam zagracają piwnicę). Musiałam kupić. Sezon na przetwory się już kończy, więc i słoiki słabo osiągalne. Te tutaj, Dziecko nabyło w Brico za jakieś chore pieniądze. Ale tego typu "przetwór" musi być w takie małe słoiczki pakowany, żeby to po otwarciu nie stał zbyt długo.

Miałam robić jeszcze czatnej z zielonych pomidorów. Ale, ze względu na te słoiki (a raczej ich brak) pewnie nie zrobię. Najwyżej uszczęśliwię sąsiadkę. Niech sobie zrobi jakąś octową sałatę. Chyba, że założę rentgena , powtórnie, w piwnicy szwagierki i jeszcze znajdę coś godnego uwagi.

Ususzyłam trochę śliwek. Ale te moje stanlejki średnio się do tego nadają. Lepsze byłyby zwykłe węgierki. U sąsiadki zmarnują się wszystkie. U drugiej sąsiadki już się zmarnowały, z dwóch drzew. Głupio się dziwię, jak można, mając dary boże, nie zrobić z nich użytku.No i tak sobie myślę: pracuje w sądzie jako goniec. Zarabia tam niewiele. Ten jej mąż pracuje albo nie pracuje. Też zarabia tyle co nic. Żadnych własnych jarzyn nie uprawia. Z istniejących owoców nic nie robi. No, można i tak. W końcu jest "biedronka".
Czaję się jeszcze na suszenie jabłek. Ale opór jest tu niejaki, bo do palenia w chlebowym musiałam Starszego wrzaskiem zagonić. Sama nie ogarnę całości: jabłka pozyskać, umyć, pokroić, poukładać i jeszcze napalić w piecu i tam je wetknąć na koniec. A Starszy snuje się od okna do komputera i od komputera do okna i glizdy mu się lęgną z bezczynności...
Orzechy zaczynaja spadać. Na tę okoliczność dziecko dostało zadanie wykoszenia pod orzechami. Zupełnie zapomniałam, że sa jeszcze te dwa w porzeczkach i tam tez by wypadało. I miałam opad szczęki, jk zobaczyłam, ż ebez moich szczegółowych wskazóek Dziecko wykosiło i tam. Tylko zapomniało,z emiało jeszcze pod antonówką. Trudno, skoszę kosom...
Mówiłam,że Dziecko Miastowe przybyło na łykend? No, było, a jakby Go i tak nie było. Przyjechała w piątek w nocy. Na sobotę była umówiona z fryzjerką. Tatuś ja zawiózł ochoczo. Potem zrobili jakieś zakupy. I po obiedzie Dziecko padło w stylu "bądź gotowy dziś do drogi" przykrywszy się "narzutą" z wersalki. Potem przyrzuciłam na to kołdrę i Dziecko spało tak do rana. W niedziele po śniadaniu zabrało się za pracę biurową i potem już był pociąg z powrotem. 
W międzyczasie zrobiłam jeszcze kozowy serek i twarożek, żeby sobie wzięła.
I z gotowego ciasta francuskiego upiekłam takie ciasteczka:

Oczywiście, jak to francuskie- niektóre się rozwaliły. I te ze śliwką okazały się lekkim niewypałem, bo trochę podmokły. W I.M. ciasto jest w  trochę większych płatach i wyszła z tego taka jedna taca. Musiałam schować, żeby na deser choć parę zostało. 

Pan Kot sobie w tym czasie podziwiał okolicę przez szparkę. Dobrze, że nie wpadł na pomysł, żeby tą szparką próbować wyjść. Ale siatki udawało mu się ściągać... U mnie okno wygląda jak wygląda. Myję co tydzień. Ale łapy, łapki, nosy i noski. Nie mogę być niewolnikiem czystej szyby. Choć podobno powinna być zawsze czysta. U mnie oznaczałoby to oddelegowanie jednej osoby do czuwania nad czystością szyb. Brak ludzi do roboty...

A dzisiaj, w ramach świętowania, zrobiłam tylko tyle co niezbędne. Plus kozy poszły precz do sadu. Oczywiście powrót to była masakra masakryczna: czarne lały się cała drogę, plątały sobie sznurki i nogi, bezjajeczny jełop próbował kryć Andzię, Andzia lała jełopa. Po drodze były gruszki i śliwki, więc cała banda poszła na szaber. I trudno było je oderwać od tych pyszności. W końcu Andzia, jako koza poważna i królowa matka, dała się namówić na opuszczenie popierniczonego towarzystwa. Poszła majestatycznie w kierunku obórki. A dwa czarne przypały za nią , w  podskokach i bęckach łbowych. W końcu Stefan dał tyły, pomknął do swojego boksu, który natychmiast zamknęłam, żeby mu tam co do głowy nie przylazło. Wanda też pomknęła do siebie. A na końcu królowa matka łaskawie raczyła wejść. Wanda się tak obżarła,że wyglądała jak w ostatnich dniach ciąży z bliźniakami po aenie. Jest okropnym żarłokiem, wiecznie głodnym. Ale podoba mi się to, że na trawie cały czas się pasie. Bardzo ją za to lubię. Natomiast królowa matka większość czasu spędza na podziwianiu okolicy. W sałatce jarzynowej przebiera, chlebek -nie każdy kawałek jest dla niej jadalny, owies -aktualny jest raczej be. A podobno koza zje wszystko... 

Podobno także jest aktualnie pełnia, albo coś w okolicy. W każdym razie, po sprowadzeniu tych dziwolągów z sadu, wzięłam psy i poszłam z nimi na spacer, póki jeszcze widno.  Za plecami miałam resztki słońca, a przed sobą takie cóś na niebie:
W rzeczywistości niebo było całkiem jasne jeszcze, a ten łysy - pomarańczowy. No, ale nie mam S. Alpha tylko zwykłego Izi Szera, który tylko odrobinę jest lepszy od takiego "dla mapy". Na lustrzankę cyfrową mnie już nigdy stać nie będzie. Zresztą, robienie zdjęć pewnie za małą chwilę się skończy, bo mi łapki latają jak po orce Ursusem i zdjęcia wychodzą poruszone. A przy dłuższym czasie naświetlania, to w ogóle nie ma o czym mówić.

No i w ramach świątecznego wypoczynku ostrzygłam jeszcze Księżniczkę. Sprawa nie do końca załatwiona, bo trzeba ją jeszcze wykąpać, spróbować usunąć kołtuny z łap i przystrzyc trochę tę watę na łapach. Ale strzyżenie Księżniczki (zresztą każdy zabieg kosmetyczno -higieniczny u niej) jest ciężkim przeżyciem dla nas obu. Brakuje mi cierpliwości, żeby walczyć o każdą łapę przy normalnym czesaniu.  A kołtuni się strasznie. Zbiera w łapy trawki, nasionka traw, itp ozdoby, a wokół każdego takiego ciała obcego robi się zaraz kołtun. Po powrocie z rannego i wieczornego spaceru, łapy trzeba wytrzeć. I powinno się to robić tylko w jedna stronę. No, ale tłumacz to komu. Bo czasem wpuszczam do kuchni, odpinam sznurek, zlecam wytarcie łap i lecę dalej. 
Muszę się sprężyć z tym salonem piękności Księżniczki. Zaplanowałam odrobaczanie kotów, tym razem przy pomocy spot-ona, ponieważ Pan Kot każdą tabletkę "na robaki" zwraca. Wypada to zrobić ze wszystkimi zwierzakami na raz. Więc dla psów mam tabletki i fipreks. Ta zaplanowana przyjemność kosztowała 75 zł na 5 sztuk. Niby wyszło po 15 na głowę statystycznie, ale  w rzeczywistości 2/3 poszło na koty. Ciekawe, że wszystko dla kotów jest dużo droższe niż to samo dla psów? Np. taka kocia Acana jest prawie 2 razy droższa niż psia. haha! Nie myślcie, że kupuję. Nici z Acany.Wcinają łyskasa. Zresztą Pan Kot nie tknie innej karmy. No i z głowy...

Klemurek przedefilował właśnie przez ladę kuchenną, przelazła nad monitorem, podeptała po klawiaturze i wlazła mi na kolana. Siedzi sobie i mruczy jak traktor. Przez te dwa dni, kiedy jej nie było, wydawało się, że  w domu nie ma żadnych zwierzaków -taka cisza panowała. Cieszę się jak głupia, że ją znalazłam. A jak pomyślę, co by było, gdyby nie brakło tych dachówek, to mnie taki jeden wielki ciarek przechodzi po grzbiecie. Najbardziej szalony i najprzymilniejszy ze wszystkich kotów. I już. Poleciała. Za chwilę pewnie będzie na szafie...


2 komentarze:

  1. Kot wygląda niesamowicie, jak baletmistrz,ciacha mają wygląd przesmaczny, żeby było bliżej wpadłabym na kawę.Pozdrawiam Krystyna

    OdpowiedzUsuń
  2. Toz takie zycie tam na tej zacisznej wsi.Niezle tetni, krew plynie z sila kosmicznych ruchow, a potrzeby rosna zgodnie z prawami natury.
    Przetwory... a jakze chcialoby sie posmakowac, ale to na pozniej, a ciasteczka z francuzkiego ciasta ? ho, ho delikatesy.Zwierzyna kochana, wymgajaca , a "dziecka" jak widac rowniez.Pozdrawiam serdecznie i czekam na wiecej nocnych duman.
    Bunia

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..