piątek, 5 września 2014

nowe cuda i dziwy

A propos imprezy-byłam, przeżyłam.(Mówiłam, że mam zaproszenie na oddanie hali sportowej w mojej byłej szkole? I że się czaję żeby nie iść? No, to ostatecznie dobre wychowanie zwyciężyło nad komfortem psychicznym..)  Choć tak zwaną część artystyczną i potem spicze dupotrujców przestałam na powietrzu, na papierosku i pogaduchach.Ubaw miałyśmy niejaki, bo w całym długim pierwszym rzędzie przeważały czarne długie kiecki. A na parkiecie szalała dziewczynka w tanecznych popisach, świetnych zresztą, i co i raz pojawiały się na widoku czarne majtki.Potem był obiadek, na który dałam się namówić. I zjadłam mięso, czego za moment żałowałam. W sumie tylko mięso z drugiego dania zjadłam. I źle zrobiłam. No i siedziałam jak na szpilkach, bo rozładował mi się telefon. A Dziecko miało jechać na 15-tą uczyć się na rolnika, a gość miał przyjść na 2-gą ratę do tych okuć, a Stary po drabinie z dachówkami łazić się nie nadaje. I ok. 14-tej zabrałam się z kolegą (byłym), co się jechał przebrać przed ciągiem dalszym imprezy, z garniaka. I już mi się wracać nie chciało. Poszłam szukać Klemurka. I tak mi zeszło do 18tej. I nic nie zrobiłam więcej bo się nie nadawałam.
 Z tymi okuciami, to było tak, że szpenie, którzy stawiali kominy nowe, spieszyli się bardzo, robotę skończyli już po ciemku i spieprzyli końcówkę. Okucia odstawały i w zimie odśnieżałam strych.
Nikt z nas nie był w stanie tam wejść i poprawić. A po sąsiedzku mieszka gość, który ma patenta na spawacza wysokościowego i akurat głównie chleje. W międzyczasie kosił łan ostów, co mu wyrosły w ziemniakach. I z lica bila mu niechęć okrutna do tej kośby. No to poszłam, zagaiłam, że rotacyjna by się przydała. -Ano, przydała by się, ale on nie ma pieniędzy, żeby nająć. No to mówię -Dziecko wykosi, a ty mi za to poprawisz okucia. Przystał na to, jak na lato i ochoczo spierniczył z kosą precz.
Potem Dziecko wykosiło, a on grzecznie przyszedł naprawiać.
I pierwszego dnia było latanie za sprzętem: góra-dół, kuchnia-garaż -piwnica, aż ktoś wypuścił Klemura.
Po czym Klemur nie wrócił, co mu się nie zdarzało. Chodziłam, wołałam, szukałam. Nie ma. Ciekawe, że akurat równiutko rok minął, odkąd Dziecko zgarnęło ją z ulicy. Pomyślałam,że ktoś ją przydomowił i dlatego nie wraca. Bo na szosie rozplackana nie leżała i w kojcu Imbira też jej nie było. Smutno w domu było bez Klemurka, chociaż Kot Arkaiusz chodził milusieńki, nie burczał i dawał się głaskać.
Już się PRAWIE pogodziłam z tym, że Panny Koty nie ma.
A dzisiaj przyszedł linoskoczek wysokościowy do drugiego komina (Miał przyjść wczoraj, ale miał "loty")
I w trakcie okazało się, że braknie dachówek (bo szpenie jakąś chałę tam odstawili, zamiast dachówek dali samo okucie, on teraz przesunął i braknie). No to poszłam do sąsiada za płot, co mu stodółka którejś nocy, z hukiem okropnym runęła częściowo, żeby z ocalałej części dachu parę sztuk pozyskać. I jak zaczęłam się tłuc tymi dachówkami, usłyszałam z wnętrza cichutkie, stłumione miauczenie. Zostawiłam dachówki i poleciałam do sąsiada, że tam kot mój w środku, uwiązł gdzieś, dwa dni bez jedzenia i żeby otworzył, bo trzeba ratować. I Klemurek sobie wylazł trochę, bo wcale uwięźnięty nie był. Zabrałam do domu, a ucieszyłam się tym odnalezieniem koty bardziej , niż gdybym 1000pln na trawniku znalazła. Pan Kot natychmiast się wqrwił i zaczął burczeć i warczeć.
 Następny cud, to szansa na naprawienie drogi. Droga, która dojeżdżamy do domu to tzw droga prywatna. Tych właścicieli ma 12 - wszyscy, którzy mają wzdłuż niej pola są właścicielami. A droga jest specyficzna bardzo, bo na jej środku, z 90 może lat temu, została wybudowana studnia. Wtedy wzdłuż tej drogi pola mieli tylko dwaj gospodarze.Potem się te gospodarstwa podzieliły i teraz jest 12 właścicieli pól. A do ostatniego domu za nami wprowadził się wnuk zmarłego dziadka, który chałupniczo, po godzinach, klepie samochody. Więc ruch się zrobił jak na Marszałkowskiej, bo klientów mu nie brakuje. Zawsze to o podatek mniej. W dodatku część tych pól przejął jeden z unijnych rolników, który jeździ traktorami  typu Jasio Jeleń i drogę morduje okrutnie. Raz po jednej stronie tej studni, drugi raz częściowo po moim podwórzu. Ubiegłej niedzieli przeszła burza straszna i resztki kamienia, z tej wspólnej części drogi spłynęły na asfalt, a na drodze pozostały dwa wyschnięte starorzercza, którymi można by przejechać jedynie ruska terenówką. Dziecko wzięło od kumpla pozyczyło coś w rodzaju spychacza, zapinanego na podnośnik traktora i nieco to wyrównało. I w tym momencie krew nagła mnie zalała, bo przypomniałam sobie niedawna parade maszyn drogowych i wywrotki z  kamieniem na drodze dojazdowej do miejscowego "sklepu monopolowego z wyszynkiem calodbowym alkoholi bezakcyzowych" Ruszyłam sołtysa, zmobilizowałam posiłki i nakazałam owego telefonami nękać. Zmolestowałam wójta. I przybył szef gospodarki komunalnej. I lada moment ma być kamień. Oraz powstało zapewnienie przywrócenia drogi w miejscu widocznym na mapach. Musimy tylko własnym sumptem wyciąć tujasa olbrzyma, który sąsiadka zasadziła, zasypać studnię i zmobilizować sąsiadów do usunięcia dachówek, które tam złożyli.
Pierwszym krokiem, na zasadzie kuj żelazo, póki gorące, było wycięcie tui. Tuja była ogromna, obawialiśmy się, że sięga przewodów elektrycznych. Do walki z tują stanął sąsiad od autek z żoną, sąsiedzi obok w liczbie dwóch sztuk i jedna sąsiadka. Obawiałam się, że nastąpi sodoma i gomora, która położy kres, jako tako poprawnym (jak psa z jeżem)m stosunkom z sąsiadami z drugiej strony studni. A tu nic! Główna bohaterka walk o "pas studzienny" nie pojawiła się na horyzoncie. Natomiast następnego dnia rozmawiała ze mną, jakby nigdy nic.((I to był cud kolejny, który poprawił mi samopoczucie) Myślę, że te parady aut i traktorów pod oknami, też już jej się znudziły. Tuja została Dzieckiem moim wycięta, pocięta i , na miejsce przez sąsiadów wskazane,odniesiona. Następnie Dziecko przemyślnym sposobem, używając podnośnika od traktora i 3 chłopa ze szpadlami, usunęło pozostały pień wraz z korzeniami.
 Na następny dzień sąsiadka rozpoczęła akcję usuwania dachówek. Pierwsze kroki do powstania autostrady zrobione.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..