wtorek, 23 września 2014

O szyby deszcz dzwoni....jesienny..

Mam gdzieś takie na ramię broń. Zrobiło się zimno, szro-buro i ponuro. Wczoraj psy siedziały na pęknięciu do 13-tej, aż się nieco na zewnątrz uspokoiło. Czarna, nogą zepchnięta ze schodów, wróciła natychmiast drugą stroną. Lało i duło. Lipą tarmosiło tak, że obawiałam się o pion staruszki. Ale dała radę. natomiast wiąz, co poprzerastał gałęziami przez druty, robił cudowne zwarcia, iskry się sypały na wszystkie strony. Dobrze, że nikogo nie było, bo to mokre wszystko, więc te prądy mogły i do gleby wędrować. Zadzwoniłam do prądowców, żeby wycięli (sąsiad miał to zrobić -niby wiąz mój, ale prądy jego- ale mu wyszło z grafika). Ciekawe kiedy przybędą. Po tej wczorajszej wichurze mieli trochę interwencji.

Siedziałam wczoraj jak kupa w swoim kącie, z zapałkami i nie miałam siły i mocy, żeby się dyslokować do wyrka i przyjąć pozycję horyzontalną.
(Klemurek przylazł na kojka i wydaje pomruk z siebie. A najpierw było aaa, mrał i hyc. Ale ona długo nie usiedzi, zaraz zacznie łazić po klawiaturze i po ladzie. Poszła. Klawiaturę ominęła, przelazła przez kuchenkę i siedzi w zlewie. Aha, już wiem po czemu przyszła -wodna micha pusta..Nalałam, hopnęła się napić. Jedyna micha, do której psy dopuszczają koty. I jak jest kolejka, to najpierw pije kot, a pies czeka grzecznie. Pod nadzorem, żeby mu co głupiego do łba nie strzeliło i nie próbował zębami wymusić.Przed innymi michami koty maja respekt. Zaraz na początku Klementynie się wydawało, ale Czarna zrobiła krótką akcję, w czasie której ratowałam kota w locie, i już wszystko jasne.Bywało, że psy usiłowały się pozagryzać z powodu okruszka, który spadł na podłogę. A teraz, jak spadnie kotlecik podpierniczony kotem, to siedzą grzecznie i paczą. Czyli  -koty rządzą jednak.)

A potem słoneczko wylazło, jak gdyby nigdy nic, tak około 16-tej. Poszłam z psami, ale Księżniczka miała dzikie fanaberie - mokra trawa jej przeszkadzała, ale do momentu zwietrzenia kota. Potem poszła w taką, że jej widać nie było. Jak się skończyło za kotem sznupanie, to i spacer się skończył, nawet potrzeb nie było.

Wichura i deszcz natłukły orzechów i poszliśmy z Dziecięciem zbierać. Dziecię nawet nie protestowało, pewnie tez miało już dość siedzenia i oglądania filmów.Tyle, że Dziecię ma do gleby bardzo daleko, więc go wykorzystałam przebiegle do śmigania z pełnymi wiadrami i wynoszenia na strych.Oraz rozsypywania w miejscu wskazanym. Nawet mu się udało rozsypać dokładnie. Tyle,że "podściółka" w postaci starej poszwy już więcej nie przyjęła, a męska inwencja w takie obszary nie sięga, więc kazałam ostanie 2 wiadra zanieść i zostawić. Wolałam sama, niż potem wybierać ze styropianu orzechy i śmiecie po nich. Albowiem na stropie styropian legł, mną i Dzieciem ułożony dwiema warstwami, ale wylewka się nie stała. I jest poprzyścielany czym można, żeby się nie zdegradował.(m.in. dywan, który jeszcze mógł był leżeć w miejscu odpowiedniejszym oraz chodniki, oraz olbrzymie, rozpłaszczone kartony, bardzo sztywne) Śmiecenie nie jest wskazane, bo sprzątanie potem utrudnione. A ja sprzątam na strychu. Dość systematycznie, tj. parę razy w roku. Pranie tam wieszam, zawsze, bez względu na pogodę. Nie będę się katować, wieszać na zewnątrz i latać, bo "chmara idzie" i ściagnąć trzeba niewyschnięte, oraz muchy osrają na słoneczku. ściągam, jak jest potrzeba, typu, że już większość zawartości szuflady znalazła się na strychu. Albo, że nie ma gdzie powiesić następnego prania. W związku z powyższym, oraz, że strych jest w pełni (prawie) dostępny warunkom atmosferycznym - musi być w miarę czysto. Co by kurz mi się nie unosił, jak podkoszulki strzepuję, oraz nie wibrował, jak go przez dach dogrzeje.
Wczoraj okazało się, że łażenie po dachu, w celu oczyszczenia rynien, nie było do końca mądrym pomysłem, bo 2 co najmniej dachówki przy tym pękły i się leje. Weź tu teraz wymień!

Taki sobie stołeczek, z Dziecka pomocą, do prac kuchennych niektórych, uczyniłam. (Klementyna spełnia rolę dzieweczki na pokazie nowych modeli aut.Nie ma bikini, za to prezentuje się w futrze naturalnym.)

Kwestia stołeczka obrotowego i wykręcanego na wysokość, i jeżdżącego, coby taszczyć nie trzeba było, podnoszona była wielokrotnie. Po piwnicy szwendała się część dziecięcego krzesła, która miała być substratem. Az w końcu, przy iskaniu pomidorów z pesteczek, które strasznie szło w nogi, musiało być przy zlewie i mogło być na siedząco, wrzasłam, że chyba sobie w końcu kupię, bo moje nogi maja dość. I w ten sposób wlazłam Dziecku na ambicję, któremu już filmy zaczęły włazić na psychikę. Nic nie rzekłszy polazło do warsztatu, warkot stamtąd się jakiś rozlegał, po czym przylazło z idealnie wyciętym kółkiem z paździerza, pozyskanego z jakiegoś zdegradowanego mebla. Wspólnymi siłami umieściliśmy ten paździerz na metalowej podstawie. I tu sprawę zmaściliśmy, ponieważ staraliśmy się blachę wpasować w kółko centralnie, nie zwróciwszy uwagi, że noga nie jest w tej blasze umieszczona centralnie. Więc blat stołka obraca sie mimośrodowo. Co mi w sumie nie przeszkadza, ciężka tez nie jestem aż tak, żeby się to miało wyłamywać, bo siły nierówno rozłożone. Dziecko deklaruje, że trzeba to poprawić, ale jak znam życie, poprawi za rok, albo nigdy. Wierzch zrobiłam, posługując się takerem, z czego miałam  czyli fragmentu dziecięcej kołderki oraz pozostałości podszewkowej pikówki. Dokupiłam tylko za 4 zł taśmę parcianą (ona jest parciana z nazwy bo jest to ful syntetyk) oraz 2 opakowania po 15 szt ozdobnych pinezek tapicerskich, za kolejne 4zł. Mogło być zrobione staranniej (co Dziecko stwierdziło: Matka, ale kunsztu sobie właściwego, to tu nie pokazałaś) i jak mi bardzo na uczucia estetyczne siądzie, to zdejmę i poprawię. A co tam.

Tam za Klementyną można dostrzec fragment wystroju ściennego mojej kuchni. Nie wiem, co mi przed laty na mózg padło, rozum i wyobraźnię przyćmiło, że kupę kasy i mnóstwo pracy utopiłam w te kretyńskie panele ścienne. Gdyby była normalna ściana, to, od tamtego czasu, byłaby już odświeżona ze 2 razy. A co z tym kretyństwem zrobić? Zdjęcie tego ze ścian, to jest rozpizd totalny. Pod spodem są listwy, które Starszy gwoździami do ściany prał! (I znowu mamy wyższość wkręta nad gwoździem!) Czekam, aż się Dziecko wqrwi ostatecznie i zacznie to zdzierać. Jak uczy historia nastąpi to najpewniej na tydzień lub 2, przed którymiś świętami. No i będzie wymagało najpierw naprawienia skopanego przymurka w piwnicznej kuchni, żeby się tam można przenieść z gotowaniem. Oraz zakupienia płytek podłogowych, bo podłoga drewniana, którą kocham, już przestałą kochać mnie. Zrzuciła miejscami, osobiście przeze mnie nałożony, do nabawienia się pęcherzy na kolanach, lakier. I w zasadzie, zamiast mopa wolałaby szczotkę ryżową. Niedoczekanie jej! W dodatku sufit był mi razu pewnego, podczas malowania, spadł. Złośliwie - nie całkiem. A to co nie spadło, nie dało się za cholerę, ani szpachlą, ani tasakiem, zeskrobać. I wygląda jak po ciężkiej ospie wietrznej, albo nawet czarnej...

Ja pierniczę! Wynoszę się. Na Madagaskar, albo do Prowansji lepiej...
Nie pada, jak wieścili, ale ziąb jest listopadowy co najmniej. Co prawda durny termometr pokazuje 10st, ale chyba jest optymistą. Przy 10st, nie grabieja ręce podczas płukania gąbki od karmideł pod wężem! I w ogóle - rękawiczki! Czapka! (czy ja mam jakąś czapkę? Ub. zimy chodziłam w dzieckowej, ale potem ja uprałam w 60-ciu i sie deko zniekształciła). Po tym wypłukaniu gąbki od czyszczenia karmideł, musiałam ręce rozgrzewać o portki, a i tak Andzia miała przykurcz, jak jej cycków dotknęłam.
Potem poszłam z psami, w "narciarskiej" kurtce z kapiszonem. Lewa ręka mi zesztywniała od sznurka. Duje z zachodu centralnie, więc czubek nosa miał zamiar odpaść.
Popierniczyłam system i poszłam po siano na strych w tej samej kurtce. I całe szczęście, bo na sianowym strychu wypizdów totalny. Mimo kaptura nawiało mi do uszu.. Ja się wypisuję, ja się nie zgadzam. Wrzesień ma być piękny, słoneczny, mają się w Bieszczadach buki czerwienić i w ogóle. A nie takie jakieś - śniegi w durnym Zakopanem, czy co? Niech oni sobie mają te śniegi, jak tak lubią. Ale czemu ja mam marznąć z powodu ich zachcianek?
(W dodatku mam jeszcze marchew i buraczki w polu, a księżyc mówi, że dopiero 2-3 października przeznaczony na te zbiory. Może by się dostosować, może dostosowanie do Księżyca pomoże im dłużej w piwnicy przetrwać. Na wszelki wypadek dzierżawię kawałek piwnicy u sąsiadki..)

Dziewczynki maszerowały dziś dzielnie, jakby trawa wcale mokra nie była. Na początek urżnęły boby dwudniowe, a potem Niunia coś zwęszyła i szła jak burza. Natomiast Czarna zobaczyła z odległości 150m  worek, który leży na czyimś polu już od soboty. I się zaczęła podniecać, pirzgając mi co kawałek w ogumienie darnią, błotem i co tam jeszcze na drodze było. W końcu Niunię wklinowało i był powrót. Na podwórzu znowu zwęszyła kota i ożyła.

A teraz muszę Dziecko przekonać, że jednak chce mu się wstawać i wysłać do sklepiku po chleb i taśmę.
Takie zakupowe fanaberie pod koniec miesiąca...

Nadal nie pada i słońce wygląda...

5 komentarzy:

  1. Bardzo fajny ten taborecik :) mi się podoba. Też wczoraj orzechy zbierałam, ale wieszałam małymi porcjami w workach po marchwi na strychu. Co parę dni będe je potrząsać i powinny wyschnąć. Też mam strych olinkowany na wieszanie prania, to duży komfort, prawda. A pogoda i u mnie okropna i "zimno jak psi"...rozpaliłam pod kuchnią. Dobrze, że ją mam, bo gotowanie, przeciery pomidorowe, jabłka i śliwki w marmoladkach i inne takie zuzyłyby mi za dużo pradu czy gazu, a tak to tylko parę kawałków drewna i już. Tanio i dobrze, a przy okazji ciepło i przytulnie :)
    pozdrawiam Cię Iwonko :) rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka kuchnia to fajna rzecz. U mnie, niestety, była taka wielka brązowa krowa na środku kuchni i jak dostaliśmy się do gazu -to została rozebrana. Mam na dole, ale nie bardzo mi się chce tam chodzić i działać. Dawniej uruchamiałam na przetwory właśnie, ale to było wtedy, gdy smażyłam miednice powideł, teraz robię dżemy "na szybkości"...

      Usuń
  2. Taborecik super, a i testy , jak widzę, przeszedł pomyślnie - kotu się podoba :) A tych paneli to nie da się przemalować ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi też się podoba taborecik,zmyślny. Że nie centralnie nasadzony to może być zaleta, jak ktoś ma za długie nogi do podwinięcia czy co. Jako czarnowidz, mam nadzieję, że koty nie będą ostrzyć na nim pazurów :)
    AS

    OdpowiedzUsuń
  4. taborecik barokowy wręcz, ma się te talenta. zdjęcie paneli to horror do ntej potęgi - przerobiłam. zwłaszcza te litewki gwożdziowane. Konstruktywnie - z powodów budowlanych nie mogłam na kuchennej podłodze położyć terakoty, poddałam się i nabyłam dobrej jakości tzw. niegdyś pcv, wyklęte i oplute. Czyli wykładzinę podłogową na podkładzie. Problem ogromny miałam z wyborem wzoru, taka rozmaitość panuje. Ostatecznie z uwagi na nietypowe wymiary nabyłam na aledrogo za cenę wielce promocyjną 1/3 sklepowej ( po porządne grube i na filcu wybrałam). I sprawdza mi się znakomicie! Przy cyzm podłoga względnie ciepła jest mimo że piwniczka pod spodem.Więc polecam. ps1. na ale- są do nabycia resztki (kawałki) z takich wielkich rozmiarów, więc taniocha. ps 2. do kończa życia musze patzreć na głupio wybraną terakotę w sąsiadującej jadalni, a wspomnianę wykładzinę mogę zmienić!.pozdro, ewa

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..