czwartek, 9 października 2014

babie lato

Od kilku dni jest cudowne babie lato. Nitki zbieram na twarz łażąc z psami po polach. Tylko łażenie nieco problematyczne, bo Księżniczka coraz bardziej fanaberyjna. To nie jest starość, to nie jest  niemoc - to są fanaberie. Dolezie z trudem za róg sąsiada i chce wracać. Ale jak rzucę patyk, to leci jak strzała. No, i w drodze powrotnej, na trotuar ciągnie. Trotuar ciekawszy pewnie, wciąż nowe zapachy, a w polach nihil novi. Najwyżej gnój się komuś rozsypał, ale to jej akurat nie interesuje. Natomiast bardzo interesuje Czarną i trzeba na nią cały czas uważać.

Słoneczko świeci piknie, a moja szyba jeszcze brudniejsza od zewnątrz. Nie było mocy przerobowych.
Natomiast zakończona, na dwa podejścia, akcja GIE. Podejść było dwa, bo jak mówi przysłowie - "z cudzego konia, choć na środku drogi, zsiadaj". Pożyczoną dwukółkę trzeba było w międzyczasie zwrócić, na chwilę. Ale żeby ją zwrócić, to trzeba było ją najpierw umyć. Po czym została wzięta  ponownie, załadowana, rozładowana i znów umyta. Na środku podwórza, gdzie trawy niet i gdzie się nie stąpa ciągle.
Drugą przyczepkę Dziecko załadowało w większości, znalazłszy za małe ojcowe gumofilce i przełamawszy swój gównowstręt. Całe szczęście, bo takie piękne gówienko wyprowadziłam, że sama nie dałabym rady tego naładować. Udeptywanie, polewanie i mikroby zrobiły robotę i się pięknie przekompostowało. Niestety, dwie trzecie zostało i szuka ujścia. Wczoraj dogadałam się z somsiadem Staszkiem, że weźmie, samym sobom. W jakieś inne miejsce trzeba by załadować i zawieźć. A rąsie mnie bolą do dzisiaj. Więc odpada. Potem Dziecko jeszcze przypięło pług i zaorało. A potem musiałam ten pług i traktor umyć z ziemi i gówna ulepionego do kół. Karszer to jest super sprawa!
 Wczoraj mieliśmy jechać do młyna. Ale Dziecko zostało wezwane do cioty, bo przyjechała ekipa prądy u niej robić, więc Dziecko musiało być obecne. Po co? Na co? Nie wiadomo. Goście mają zmienić przyłącz oraz przenieść bezpieczniki i licznik na zewnętrzną ścianę.Stała tam cały dzień i patrzyła jak wiercą i przymocowują rurki do ściany i pierniczyła głupoty, że nie tak to miało być. I na co jej to, a po co jej to.I że na strych nie mieli wchodzić, a wejdą, a tam nie posprzątane. Puściłam mimo uszu (bo w końcu i ja się tam znalazłam, ponieważ Dziecko samo z siebie już tego pierniczenia znieść nie mogło i chciało trochę na mnie zrzucić) Jak tak się przyglądała, to znalazła złamaną dachówkę na gzymsie. Gzyms jest zrobiony z deski. I zapragnęła tę dachówkę mieć tam z powrotem, sugerując cementowanie. Stanęło jednak na kawałku blachy i Dziecko chciało mnie zabić, że to niby ja tę blachę wymyśliłam. No i Dziecko znowu musiało pokonać swoje fobie i wylazło strasznie wysoko na chwierutającą się drabinę i założyło ten kawałek blachy.

Ponieważ z mąki wyszły nici, więc wykorzystałam czas i zdecydowałam zapełnić powstałą dziurę z tyłu obórki. Na okoliczność sprzątania kozy poszły luzem precz. Najpierw tylko dwie dziewczyny. Tumana pci niby męskiej zostawiłam sobie do towarzystwa. I dla większej pewności, że się nie pozabijają i na trotuar mi nie spierniczą. Potem i Stefan musiał być wydalony z boksu, bo inaczej się nie dało. Na podwórku zrobił się tumult, jak na rykowisku. A pańcia, zamiast porządku w tłumie pilnować, latała z aparatem. Potem jeszcze malinowe patyki od sąsiadki im doniosłam, ale zainteresowanie było krótkotrwałe. Chwilę
zgodnie skubały, potem znów przeszły do napierniczania się. Wandzi spodobała się dynia, i to ta największa, około 30-to kilowa. Nawet jej się udało  się zrzucić ją z palety, po czym wyżarła dziurę, wsadziła łeb do środka i wyjadała pesteczki z miękkim miąższem.

Rodzinna dyskusja przy stole

I koniec dyskusji.. Zupa była za słona, albo widelec źle odłożony...

Młodzież załatwia swoje porachunki, a matka usiłuje przemówić im do rozsądku..

Leci Wanda, rozjuszona jak byk na corridzie..

I Królowej Matce się dostało.. Zero szacunku..

I Stefanowi....

To nie są przytulanki. Wanda w natarciu..

A Księżniczka przygląda się temu z politowaniem.

Kozy szaleją jak dzikusy, ale mimo to przyjemnie na nie patrzeć. Dla sąsiadów wciąż stanowią małą sensację - każdy, kto przechodzi drogą, zatrzymuje się na chwilę i je podziwia. Choć kozy, jak kozy, zwykłe kundle. Andzia ostatnio w dodatku brudna jak świnia. Zastanawiałam się, jak to się dzieje, że ona tak wygląda, skoro ja się staram mocno, żeby było czysto. Dziś się wreszcie wydało - Andżelina odgarnia słomę i kładzie się na samej posadzce. No, a posadzka, jak posadzka - nawet umyta, jest umyta tylko na chwilę. 
Wykorzystałam tę piękna pogodę i zrobiłam manikiur zwierzynie. Poszło błyskawicznie. Tyle, że miejsce takie wybrałam (zresztą, to co zwykle - pod ścianą obórki, bo łatwiej kozę "przyprzeć do muru"), że przygrzało mnie ładnie. Jednak dobry sprzęt, to połowa sukcesu. Po długich poszukiwaniach, nie tam gdzie trzeba, udało mi się nabyć sekatorek taki, jak ten zaginiony. A w czasie akcji GIE, ten zaginiony się znalazł. Stwierdzam, że stal jest super jakości, bo przeleżał w grzejącym, gorącym gównie, obficie podlewanym wodą i nie ma na nim żadnych śladów rdzy, czy czegoś takiego. Plastik jedynie zmienił barwę nieco.

2 komentarze:

  1. no i widzisz, stale dowiadujemy się czegoś nowego! Teraz wyszło, że plastik jednak się rozkłada dość szybko i katastrofa ekologiczna nam już nie grozi! Gówna można naprodukować na Ziemi Matce że ho, ho! A ja cię proszę, droga (jak ci tam?) a! Colorado droga, ty się ujawnij!!!! W sensie bloga, nie osoby. Ocenzuruj ładnie co trzeba, coś tam uogólnij i wypuść do ludzi ten bestseller! No, może nie seller, ale reader!!!!!!!! Prooooszęęęę.... Goga

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne zdjęcia i komentarze do nich :) uśmiałam się, a ta Wandzia to jest diablica :). MOje torby jutro będą brane pod uwagę z kopytkami, dzisiaj wieczorem im to zakomunikowałam. Ucieszyły się.
    Dzięki za nowy post na dobranoc, pa, rena.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..