poniedziałek, 9 marca 2015

Wiosna - akcja II

Po paru dniach namyśliła się i wróciła. Staram się ją na razie ignorować, chociaż popędziła mnie do nabycia nasion pomidorów. I teraz myślę intensywnie, jakim cudem zrobić z tego rozsadę. W mieszkaniu, w którym 3 koty chodzą wierzchem! (o, właśnie jedna drze się na drzwiach wejściowych do pokoju, następnie drzwi trzasną o szafę i Panna Kotta spadnie z takim hukiem, jakby była workiem cementu).
Zanim miałam koty -miałam piękne zielistki.(Niestety, nic więcej nie chciało u mnie rosnąć -tylko zielistki i filodendrony różne) Stały sobie na kwietniku od podłogi do sufitu. A potem koty zaczęły się plażować w doniczkach. Zielistki diabli wzięli, a kwietnik zdemontowałam. Błąd, bo miałyby po czym łazić i nie tłukły by się drzwiami oraz nie wyrzucały mi ubrań z nadstawek (włazi taka łajza na szafę, otwiera z góry drzwiczki od nadstawki i się tam pakuje. Jak potem zeskakuje na glebę, to zawsze coś za sobą wyciągnie).
Czekając w budynku publicznym na Dziecko załatwiające sprawy ukradłam kilka naszczepek zielistek. Że może jednak uda mi się mieć znowu. W końcu u mnie w pokoju stoi beniaminek na kluseczkach i aloes na zdrowie i dają radę. Z fikusa początkowo wygrzebywały ziemię, ale owiązałam doniczkę resztką siatki na komary i spokój. Raz tylko zrzucił z parapetu. Skończyło się pękniętą doniczką, ale fikusik przeżył. Aloesu nie ruszają, może kłujący albo co.
Przyniesione naszczepki wsadziłam chwilowo do szklanki z wodą i postawiłam w kuchni na ladzie. Jakoś mi się tak rzuciło w pewnym momencie na oczy, że dziwnie równe są u góry te listki, ale myślałam, że to skutek niedowidztwa. Później się okazało, że jednak aż tak źle z moim wzrokiem nie jest: przydybałam Łaciatkę jak sobie obżerała zielone wystające ponad szklankę. I miałaś babo kwiatek! Pewnie trzeba się zdecydować - albo koty, albo kwiatki. Zwłaszcza, że koty lubią żreć zielone, a duża część domowego zielonego jest dla kotów trująca.
W ub. roku usiłowałam w pokoju wyhodować jakąś rozsadę. Natychmiast koty zaczęły penetrować ustawione kuwety. Ale teraz mam chytry plan, tylko muszę namówić Dziecko, żeby pomogło.
Dziecko też czuje wiosnę i zabrało się za remont konia pociągowego. Ucieszone, bo zakupione opakowanie silnika Vectry Omegi ma dość miejsca na zapakowanie koła do wulkanizacji. No i tym opakowaniem wybrało się w sobotę na przegląd zasiewów. Nadmierne zaufanie do wiosny poczuło i usiłowało zawrócić na fragmencie pola, gdzie rzepak został do cna wyżarty. No i te półtora tony opakowania, wraz z silnikiem i całą resztą siadło w glebie po osie. Odebrałam telefon: "Matka, a ty byś dała radę wyjechać 30-tką ze stodoły?" No, to już wiedziałam, że gdzieś "siedzi", tylko jak daleko? Niestety, nie dałabym rady, bo po pierwsze-zdążyłam zapomnieć, niestety, jak odpala się trzydziestkę. A po drugie, nawet, gdybym odpaliła, to potrafię jechać tylko do przodu, skręcać mogę, dokładnie nawet, ale wstecznego nie wrzucałam w życiu i mogłoby się skończyć tym, że po odpaleniu wylądowałabym na przyczepie, która sobie stoi w stodole.
Dziecko zmuszone zostało do użycia nóg, pojechałam z nim, zostałam posadzona w opakowaniu i miałam za zadanie kręcić kierownicą odpowiednio. Nawet mi się udało tak pokręcić, że opakowanie, ciągnięte na linie za trzydziestką, ładnie wylądowało równo na drodze. Po czym zamieniliśmy się kierownicami i ja pojechałam do domu traktorkiem, a Dziecko opakowaniem. Ledwie zajechałam do stodoły - Dziecko już tam było, sprawdzając, czy jednak nie zatrzymałam się na tej przyczepie. I tu zaskoczyłam samą siebie, bo udało mi się zgasić traktor w zaplanowanym miejscu! Jeżeli opanuję jeszcze operowanie wstecznym to nie będę musiała się prosić o wywiezienie czegoś w pole, co przekracza moje moce pociągowe przy taczkach....

Dziś może nie będę tak do końca ignorować wiosny i pójdę popracować nad stosem gałęzi w ogródku, który działa mi na uczucia estetyczne. Siekierę Dziecko naostrzyło.Muszę się za to zabrać, zanim trawa zacznie rosnąć. Potem się tych okruchów nie da wydobyć i będą mi skakać po oczach podczas koszenia trawnika. Trawnik bowiem koszę jak kamikadze, bez kosza. Wtedy działa wyrzut boczny i do tyłu tez otwieram, bo boczny nie daje rady. W związku z czym ubieram siatkę od kosy. Twarz mam w całości, ale reszta narażona jest na zmięta trawę i wszystko co pod nóż kosiarki, razem z trawą, wpadło. Więc im mniej w trawie, tym mniej bęcków podczas koszenia.

Aha, no i w ogóle coś ta wiosna przedwczesna wali ludziom na mózgi. W sobotę usłyszałam petardy. Oczywiście psy latały z wrzaskiem po ścianach. Usiłowałam przeczekać w spokojności, ale po czwartym wybuchu ubrałam wysokognojne i udałam się w kierunku, czyli sąsiada z malowaną kostką i największymi we wsi łabądkami. I grzecznie zapytałam, czy mi się coś nie pomyliło, czy może rezurekcję mamy (o szesnastej, ale niech tam). "Wróble straszę". No tak, przecież wróbel żaden nie może srać po malowanej ręcznie kostce brukowej. Wypadało zaproponować rozciągnięcie siatki nad posesją. Ale, może przez siatkę też by srały w locie?

Pan Starszy umiera na nogę. Ma nawrót tego umierania. Jojczy, kwęczy, budzi mnie po nocy i każe się ratować. Afery robi ze straszeniem, że do domu starców pójdzie, bo tam będzie miał dopiero opiekę cudowną. Jak jest z opieką w domu starców, to ja wiem, a on nie wie, niestety. A poza tym nie stać go na dom starców, więc musi ten domowy brak opieki znosić. Pan jest tak zapatrzony i zasłuchany we własne bóle i choroby (całe życie zresztą prawie), że nikt nigdy nie jest bardziej chory od niego i nikomu się, nigdy żadna uwaga z jego strony nie należała. A ponieważ ja czuję się "świetnie", czyli -chodzę siłą woli, więc nie mam zamiaru latać jak zajączek. A on, jakby tak zechciał pomyśleć nieco, to zamiast mnie przywoływać po imieniu, w celu poinformowania na miejscu, że chce herbaty. mógłby tą herbatą wrzasnąć od razu. Miałabym jedna trasę mniej. Ale myślenie pewnie tez boli, przynajmniej w pewnym kierunku...

Nastawiłam buraczki, bo gotowania długiego wymagają, a Pan sobie zażyczył na obiad.
Dzisiaj Marinina poleży. Faktyczniej mniej cudów niż u Doncowej. Z tym, że ta druga bardziej humorystyczna taka. Ale momentami śmieszna za śmiesznie. Nie ma jak Chmielewska w tej dziedzinie...

Na razie lecę szukać wiosny z psami. Rabarbar u sąsiada już wyłazi, podlany w piątek świńskim sikiem, w związku z czym musiałam piesy trzymać krótko, bo miły nosu smrodek nadmiernie je wabił i istniała możliwość, że Czarna by się z przyjemnością wytarzała.

1 komentarz:

  1. Też mi padła wiosna na głowę, poczułam zew ziemi i ryję w ogrodzie, a właściwie to tnę, wygrabiam i wywożę, na PSZOK, bo żeby sąsiadom nie smrodzić dymem, delikatni są; pomidory kiełkują, papryka ładnie rośnie, więcej wysiewów nie planuję, chociaż ... może ogórki do kubeczków; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..