poniedziałek, 23 marca 2015

Zaniedbanie

straszne powstało, wobec moich Czytelników. To jest gnojstwa umysłowego ciąg dalszy. I w ciągu dalszym, gnojstwo to jest usprawiedliwiane czytactwem , permanentnym prawie i monotematycznym tj. Marinina na zmianę z Daszkową. Pozyskałam również następne pozycje z Brunettim oraz Hagena oraz Chmielewskiej coś (o dziwo!) nieznanego dotąd.
Natomiast, w związku z panoszeniem się dziwnym wiosny, czytactwo będzie musiało pewnie pójśc całkiem precz.
Do tej pory obraniało się trochę - było kontynuowane w ramach odpoczynku po pracy fizycznej.
No, bo jednak trochę tej pracy trzeba było wokoło wykonać. Po zimowym wycinaniu grusz zostało mnóstwo gałęzi, w dodatku leżących w miejscu nader nieodpowiednim, bo blokujących dostęp do maszyn rolniczych, które niebawem będą przypinane.
Duży traktor został częściowo przez Dziecko rozebrany, z moja pomocą, jako instrumentariuszki -  podawałam Dziecku leżącemu pod maszyną narzędzia oraz obcierałam olej chlastający po oczach. Potem ciągnęłam tłoki, zbierając zjebkę, że źle i nie tak, i że to moja wina, że nie chce wychodzić oraz moja wina, że wpadł w cholerę. Potem było trochę przerwy przed składaniem traktora z powrotem. Przy okazji wjeżdżania ze spuszczonym powietrzem do garażu, bo inaczej by czołem zawadził o nadproże, szlag trafił dętkę w dużym kole. Widmo zdejmowania koła wisiało nad Dzieckiem i potęgowało wqrw u niego. Toteż dla relaksu psychicznego wyciągnęło mały traktor, założyło mu taka specjalna przystawkę i podłączyło do tego traktora starą, przedwojenną jeszcze sieczkarnię. Która to sieczkarnia świetnie się spisała w roli rębaka. Wycięliśmy migiem wielką stertę gałęzi, potem zwieźli jeszcze z ogrodu gałęzie z drugiej gruszy. No i w końcu trafiła kosa na kamień - któraś gałązka okazała się za stara albo za gruba i tym sposobem sieczkarnia zakończyła żywot. A dla mnie została wielka sterta gruszkowych gałęzi do ciupania. Uporałam się z nią w dwa dni, budząc podziw nad tempem u Dziecka, które zajmowało się inteligentniejszymi czynnościami, przerastającymi moje możliwości.

Niestety, do składania traktora zostałam ponownie zaangażowana. I pech chciał, ż eten oporny tłok, który przedtem nie chciał wyleźć - teraz nie chciał wleźć. I zestresowane tym Dziecko zakręciło odwrotnie stopkę na korbowód. Potem długo nie mogło się uporać z odkręceniem, ponieważ zakręciło jak należy, używając strasznej siły przy zastosowaniu, wreszcie, klucza dynamometrycznego (który zakupiło w końcu, nauczone doświadczeniem, że nigdy nie wiadomo, jak straszna ma być siła użyta do zakręcania śrub. I że często ta siłą była zbyt straszna, co skutkowało urwaniem śruby lub zerwaniem gwintu. A potem wykręcenie takiej urwanej śruby jest tak czaso- i nerwo- chłonne, że należy się bronić przed tym ręcami i nogami a najlepiej kluczem dynamometrycznym właśnie. W końcu po to je wymyślili i nawet piszą jaki moment ma być zastosowany do których śrub)
W końcu Dziecko tę stopkę odkręciło (czego się przy tym sąsiedzi nasłuchali, to ich), ale zniechęciło się na teraz, co bardzo mi było na rękę, bo zimno się robić zaczynało i w dodatku, tak sprawna nie jestem, jakby moje Dziecko po mnie oczekiwało. Na szczęście znalazł się kolega, który nie miał nic lepszego do roboty, mechanicznie ogarnięty i zwabiony perspektywa browarka po.
A ja mogłam spokojnie zająć się narzędziem prostym jak siekiera. Potem grabiłam na tempo patyczane resztki z trawy na ogródku, żeby być szybsza niż trawa, która już miała ochotę rosnąć. Potem te patyczki pizgałyby mi po oczach spod kosiarki. Kosiarkę też uruchomiłam w końcu, nie bez sprzeciwu z jej strony. Dziecko musiało interweniować i wymienić świecę, bo się małpa zalewała, a iskry nie dawała. No i wykosiłam ślady jesiennego lenistwa na ogrodzie. Ślicznie jest teraz i nowa trawka może sobie już rosnąc bez przeszkód. Patyczki nawet bardzo nie latały, czyli wygrabiłam skutecznie.

W sobotę posiałam pomidory, bo pisali, że czas siewu owocowych roślin akurat w sobotę. Po dokonaniu zakupów z tym wysiewem związanych zastanowiłam się po raz kolejny, czy jest sens. Bo za te pieniądze miałabym gotowa rozsadę, bez żadnych z mojej strony ceregieli. Z tym, że pewnie kupiłabym to, co byłoby dostępne bardziej niż to, co pożądane. No i stoją dwie kuwety u mnie na oknie, kotom wstęp wzbroniony. Na razie udaje się upilnować, ale nie wiem, czy na zawsze, bo bywa, że Czarna sobie wymyśli spanie na moim łóżku i sama drzwi otworzy. Zamknąć za sobą się nie nauczyła, więc kocia banda wykorzystuje natychmiast okazję do penetrowania jeszcze jednego pomieszczenia.
Z pomidorami byłą znów afera, nazwijmy to "rodzinna" (nazwijmy, bo jest powiedzonko "koza nie bydlę, szwagier nie rodzina", no to szwagierka chyba też) Tatuś radośnie wparował do kuchni i oznajmił, że "ciocia Zosia posiała ci pomidory". Na co we mnie natychmiast szlag trafił, bo jej ubiegłoroczne wysiewy do qrwicy mnie doprowadziły, też nieproszone, a wysadzić musiałam, żeby afery z obrazą majestatu nie było, dwóch majestatów nawet zresztą. I bujałam się potem z gównem, z którego pożytku nie było wiele, bo późne, mało plenne, nieodporne i niesmaczne. A tu masz -wysiała MI. Nie przewidująco, a machinalne jakby, zapytałam "Po co? Prosił ją kto?". No i się zrobiła afera. Tzn. Tatuś idiota zrobił oczywiście, bo on mieszać uwielbia, a cioteczka jest w ogóle jego gwiazdą na niebie, przewodnią zresztą. Ja wiem, jędza ze mnie jakaś się tu objawia, ale nie mam zamiaru opisywać całokształtu działań cioteczki, które by oddawały kontekst objawiania się jędzą wredna z mojej strony. Nie byłoby to zbyt ciekawe i budujące dla czytających. W każdym razie nadziałała się krecio w przeszłości i zresztą jej pozostało na starość. Te krecie działania przyniosły efekty trwałe i negatywne. I pozostańmy na tym w tej kwestii. W tej chwili starcze przypadłości uniemożliwiają jej ciągłe i niezapowiedziane wizyty, natomiast linia do Tatusia jest gorąca od samego rana i każde wydarzenie domowe jest natychmiast szeroko omawiane, z przyjęciem wytycznych do dalszego działania i zajęciem stanowiska.

A ja już pewnie zaczynam świra gonić przed piątkiem. W piątek kolejne spotkanie z piękną Lucy w sądzie. W dodatku będę musiała sama stawić czoła, bo brat załapał się do pracy za kółkiem w obcym porcie i nie ma opcji, żeby mógł wyjechać później. W dodatku ma mi odstawić w czwartek psa na przechowanie i muszę odgrodzić dla tego psa część podwórza. W związku z czym ma przyjść dzisiaj Jacuś Szelma, coby pomóc to ogrodzeni stawiać. Potrzebne prepitety zakupiłam wcześniej, bo miało to być robione na inny termin, na szczęście nieaktualny, bo lało wtedy równo przez 3 dni.
W dodatku moje dziecko Miastowe jest jakoś nadmiernie zainteresowane sprawą, choć jakby nie do końca, bo od trzech tygodni dopytuje systematycznie "gdzie, jak i kiedy", po czym znów wraca do tematu i mylą jej się miejsca i terminy. Czym mnie oczywiście doprowadza do wqrwu nagłego. Nie wiem, czy moje dzieci maja taki wrodzony lub nabyty brak taktu oraz przekonanie, że matka jest skała psychiczna i fizyczna. I można na nią wszelkie smuty wylewać oraz do wszelkiej pomocy fizycznej ją wzywać a ona ani drgnie we wnętrzu i  zewnętrzu. Poza wszystkim zainteresowanie tematem sądowym ze strony młodzieży uważam za przesadzone, bo bez względu na tok sprawy, jej się nic nie zmienia na razie i potem też jeszcze chwilę. A dotychczasowy przebieg sugeruje, że  trochę czasu i pieniędzy upłynie do zakończenia.

Poranna rozmowa z Dzieckiem M. podążającym poniedziałkowo do "ukochanej" korpo odbyta, śniadanko zjedzone, kawunia wypita, koty nakarmione. Pozostaje psy budzić, bo coś im się popieprzyło i śpią jak zabite. W sumie dobrze, bo mogłam śniadanie zjeść bez żebrzących sępów, ale co za dużo, to niezdrowo. Pobudka!
Miłego, wiosennego i nie dajcie się zwariować. Zdążymy ze wszystkim ....Spoko...


2 komentarze:

  1. Tak ...czemu i moje uważają,że matka to wszystko przetrzyma i wszystkiemu da radę...Mimo przeciwności pogody ducha życzę.Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bośmy tak nauczyły - matka zawsze silna, zwarta i gotowa do każdej pomocy -psychicznej i fizycznej. No to teraz mamy....

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..