poniedziałek, 13 kwietnia 2015

bo czas goni nas

do roboty!
Nie jest tak, żeby się nic nie robiło. Robi się różne rzeczy. Czasem intensywnie się robi nawet. Ale rąk mało, a ciągle się wepchnie na oczy czy na mózg, że jeszcze to należy zrobić, tu rękę przyłożyć, tamto ogarnąć.
A że ponieważ 18 lat ukończyłam kilkakrotnie więc nie poszaleję z fizycznymi dokonaniami.Oczy by chciały, ale siły nie te.
W czwartek było dużo, bo Dziecko siało owies. Mi siało. No to musiałam SOBIE siewnik przygotować, poprzekładać te narządka wysiewowe z rzepakowych na zbożowe. Owies zakupić, "przemłynkować", spod "młynka" wyzbierać do worków. Resztę zrobiło Dziecko.
W piątek naszło mnie ni stąd ni z owąd na akcję  "gówno". Już patrzeć nie mogłam, jak Stefan zbliża się do sufitu w obórce. Zimową porą był trochę po macoszemu traktowany, tzn. nie usuwałam mu niczego w międzyczasie. A dościelał sobie słomą obficie. Kobietom uprzątałam kilkakrotnie z wierzchu. Ale co z tego, jak ostatnio same sobie rozbebeszyły kostkę słomy i cała tą kostką naścieliły. No, coś tam trochę zjadły uprzednio.  Zaczęłam od Stefana i pojechałam zawzięcie, do spodu. Było tego, no, dość sporo. Stefan obniżył się o jakieś 25 cm.
Ponieważ kręgosłup i ręce nie protestowały zanadto, zabrałam się za salon Andżeliny. Tu było mniej, za to ciężej. I właściwie dałabym radę jeszcze i u Wandzi uprzątnąć, ale sama się przystopowałam, bo nikt mi nie gwarantował, że po tych wyczynach w sobotę ruszę odpowiednio rękom i nogom.   Zresztą, całego ciągu dalszego w postaci zmycia powierzchni płaskich i pionowych karszerem oraz wywapnowania powierzchni pionowych i tak bym nie zrobiła. Choćby ze względu na warunki atmosferyczne, przy których schnięcie zmytej posadzki i pomalowanych wapnem ścian trwałoby zbyt długo. Z tym ciągiem   dalszym trzeba poczekać na ciepło bardziej zdecydowane.
Po dwudniowych akcjach, w sobotę wrzuciłam na luz (tak, jak luz wyglądać może w sobotnim wydaniu housewife!, zwłaszcza, że spodziewałam się w niedzielę gości). Sobotni program obejmował więc krótki wyjazd do mieściny, zwykłe sobotnie zadania hałsłajfowe oraz asystę przy wyjmowaniu silnika z Łamagi.
I tu nastąpi seria zdjątek z nietypowego zastosowania typowych urządzeń (oczywiście przeznaczonych przez producenta do czego innego) W wersji farmer -innowejszyn-modyfikejszyn. 

Mocno przedwojenna sieczkarnia w roli rębaka do gałęzi. Napędzana była pasem poprzez specjalna przystawkę do traktora. To drugie koło -pasowe- miała dołożone już bardzo dawno, ponieważ w czasach przedelektryfikacyjnych i przedtraktorowych napędzana była kieratem. Konie, których w gospodarstwie mojego męża było kilka, cięły sobie słomę na sieczkę.

Łamga w charakterze "chrustowozu". Łamaga znalazła się w zagrodzie w charakterze opakowania silnika.
Po prostu: Dziecko zakupiło silnik Omegi, a reszta to opakowanie.

Właśnie silnik jest "wyjmowany" z opakowania. Jako "dźwig" do demontażu silnika posłużył...

pług obrotowy na podnośniku sześćdziesiątki. Co zapewniło swobodę manewru "do góry-i-w przód" bez użycia, w zasadzie, siły mięśni. Podnośnik miał problem z udźwignięciem silnika na tak długim ramieniu (w sumie było ok 3,5m) i musieliśmy je trochę skrócić  przesuwając punkt zawieszenia w stronę traktora. Na miejsce chwilowego spoczynku silnik został przeniesiony ręcznie  przy zastosowaniu dwóch chłopów mocarnych. Zbyt mało miejsca było, żeby się z tym czymś traktorem obrócić, cofnąć do garażu i tam ładunek upuścić. 

...................................................................................................................................

Zaczęłam o poranku, ale musiałam wybywać do obowiązków i innych zadań. Po czym pojechaliśmy do miasteczka się powqrwiać trochę.  Zaplanowaliśmy parę urzędów obskoczyć. Czego by nie tknąć - wqrw! Cudny jest nasz kraj i jakże obywatelom przyjazny. Nie dziwcie się, że kto może, wypiernicza stąd na cztery wiatry. Młodzi zwłaszcza, bo mniej odporni na wqrw. Starsi już w bojach zaprawieni i śmiechem albo krzykiem wezmą.
W KRUsie był jeden z tematów. Dziecko słabe jakieś, zostało w aucie. Poszłam w kolejkę. Okienek dwa -jedno od ubezpieczeń, drugie od świadczeń. Przy tym właściwym siedzi petentka i zawzięcie druki wypełnia, myląc się przy tym co i raz. Siedziała tak ponad godzinę. Z drugiej strony okienka siedziała pani w moim wieku, tuszy zasadniczej, jedną upierścieniona ręką pokazywała petentce, gdzie ma krzyżyk postawić, a drugą dłubała w nosie. Bo w KRUsie druki wszelkie są ściśle tajne i nie może se petent wziąć do domu i na spokojnie wypełnić, tylko pani z okienka musi mu usmarkanym palcem pokazać gdzie ten krzyżyk. W dodatku myli się w zeznaniach, bo za pierwszym razem informacyjnym dokumentów żądała więcej. Dobrze, że nie polecieliśmy od razu, bo taki głupi wyciąg z rejestru gruntów kosztuje od stycznia 50zł (Wcześniej - 20zł. Czyli 250% ubiegłorocznej opłaty. Cóż, państwo w potrzebie, więc opłaty za druczki-sruczki 2,5 raza w górę, mandaty 25 razy w górę. Żyć-nie-umierać, patriotom być, głosować, koniecznie, na jedynom słusznom partię, która wybawi nas od błędów poprzedników i zbawi nas we wogóle.)
Wyciągów wyszłoby ze trzy. Rachunek prosty. A tylko błąd w zeznaniach jednej dziuni. A miała druczek, na którym było wszystko wypisane. Tylko się sięgnąć po druczek usmarkaną rączunią nie chciało.
Wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że instytucje obsługujące rolników mają na rolnika wyjebane. (Sory, ale delikatniejsze określenie nie odda klimatu)
Kolejne jaja są, bo mapa synchronizacyjna potrzebna. Geodeta dostał zlecenie. Geodeta chciałby zarobić pieniądze. Ale nie zarobi, bo cała dokumentacja poszła początkiem stycznia do Przemyśla. A w Przemyślu została jebnięta na kupę i tak sobie dotąd szczęśliwie leży. Do niczego dostępu nie ma, bo niezarchiwizowane. Może lepiej byłoby spalić? Efekt byłby ten sam, a przynajmniej nikt by tego wozić stąd do tamtąd nie musiał i kupy papierów miejsca by nie zajmowały. Piękny jest mój kraj! 
Niech mnie ktoś przekona, że nie miał racji dziadzio Marks, że "Byt kształtuje świadomość"
Powszedni byt kształtuje totalny wqrw i w dupiemanie wszelkich wyborów, referendów itp.
Niech mnie ktoś przekona, że mam za miesiąc niecały iść i oddać głos na jakiegoś Kartera!

2 komentarze:

  1. Ha mnie wqrw złapał przy wyborach samorządowych-nagle rodzinka przypomniała sobie,że żyję i powinnam oddać głos na tego i tego,inna znajoma,nawet jakiś druk na pracę w Niemcach przy truskawkach za głos na syna proponowała (młodzież nie skorzystała,bo jak poczytałam opinie o tym niemieckim pracodawcy,to włos stanął dęba) a to inna kuzynka na fb o głos na nią się upominała- i ja poczułam,że nie dam się manipulować i olałam wybory i już chyba tak pozostanie.Tak miedzy wyborami mają mnie gdzieś-to ja mogę wybory też mieć gdzieś.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko się nie denerwuj zdrowia szkoda.... :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..