sobota, 13 czerwca 2015

cudna sobota

Siedze sobie, nic nie robie. Nie do się. Jest taka lampa, że samo stanie na środku podwórka jest wyczerpujące. Całą noc nie spałam, bo było za gorąco. W końcu przegoniłam koty, wyjęłam klamkę z drzwi i otworzyłam okno na ful. Już świtało i ptasi świergot zapanował. Oraz strzały petard raz za razem - sąsiad idiota straszy ptaki, żeby mu nie srały po tujach i cudnym jelonku, co pod tymi tujami stoi. Ze też świat musi być pełen popaprańców! tak mnie te petardy wqrzały, że nadal nie mogłam zasnąć. W końcu najsłodsza kocia zaczęła płakać pod drzwiami żałośnie strasznie. Trzeba było wstać, zamknąć okno i wpuścić kocię. I kocia przylazła na przytulki, natomiast psy poszły precz, bo im było za gorąco. I jakoś zasnęłam około czwartej. O dziwo, bo obawiałam się, że już nic z tego nie będzie, a potem cały dzień będę jak dętka przedziurawiona.
Starszy wybierał się do miasteczka, bo dziś św. Antoniego i Bernardyni maja specjalną mszę dla chorych. (Tatuś przecie całe nasze wspólne życie chory)

Mam napoczęte jakieś śladowe ilości truskawkowej dżemianki. Od wczoraj stoi i czeka na upakowanie do słoiczków. Pójdzie w takie malutkie i będzie latać za rarytas. Truskawki są w tym roku zupełnie bez sensu. Zawiodły mnie całkowicie - liczyłam na potężne zbiory z moich 200 krzaczków i na ogromne ilości dżemianki i konfitur. A tu - nędzne skwarki, malutkie suchutkie i bez smaku w dodatku. Niestety, nie jestem w stanie podlewać - te 200m i potrzebna ilość wody. Ale kupione truskawki z przemysłowych plantacji różnią się od moich tylko wielkością - tez są skwarkowate i bez smaku. Ciekawe, jak wyglądają u "malinowego króla" z tego pola, gdzie ma fertygację? Tyle, że zrobionych z nich dżem świeciłby mi pewnie w spiżarce.

Wczorajszy dzień upłynął pod znakiem agencji i przysłowiowej już niekompetencji i bylejactwa pracowników. Paniusia 3 razy dzwoniła, żeby Dziecko przyjechało po wydrukowane mapy. Po czym się okazało, że mapy wydrukowane bez pojęcia (sąsiednie działki zrobione tak, że każda na osobnej kartce. Ani jak tego obmalować) W dodatku nie wydrukowała wszystkiego. Dziecko we wściku totalnym. W końcu pojechaliśmy i polazłam ja. Udało się wydrukować 4 brakujące działki. I dziewczę co drukowało ogarnięte umysłowo bardziej, bo sąsiadujące wydrukowało na jednym arkuszu. Cóż, myślenie ma przyszłość, tylko nie w każdym wydaniu. Przy tym potwierdziło się znowu, że jest to instytucja króliczka i rodziny króliczka - drukujące dziewczę to dziecię miejscowego byznesmena i powiatowego radnego.

Stepowieje mi. Pokoszone trawy nie odrastają, nie ma już gdzie pozyskiwać zielonki dla kozowatych (a o pasieniu nie ma mowy) Wypuszczam je do psiej zagrody i stawiam taczki z ukoszona trawą. Stefan musi być osobno, bo leja go ostro we dwie. Wpuściłam kiedyś razem, na zasadzie "co będzie, to będzie" i po chwili musiałam biedaka zabrać. A ten niewdzięczny sqrczybyk, zamiast dziękować, że mu gnaty uratowałam wystartował ze łbem do mnie. Mop stał na schodach i zadziałał natychmiastowo - nie, nie lałam go mopem, wystarczy, że nim machnęłam, żeby Stefanowi głupota wyparowała z czarnego łba. Stefanowi w ogóle się coś w dyni poprzestawiało: puszczony luzem pójdzie w końcu za mną (pod warunkiem, że panienek nie ma za siatką).Natomiast po zapięciu linki wbetonowuje się natychmiast wszystkimi czterema łapami w glebę i ani kroku w przód ni w tył. Nawet prowadzenie "na gałązce" nie wychodzi. Wot, cap zaklęty w capa.

Chmurzy się momentami. Starszy wieszczy burzę straszną, z zawaleniem lipy włącznie. Ponieważ ma dziś od rana fazę na narzekanie, jojczenie, manie za złe i czarne scenariusze, otworzyłam w końcu paszczę, więc się profilaktycznie obraził i poszedł se.

Wypadałoby spowodować jakiś placek z truskawkami - choć jeden w sezonie truskawkowym musi być. Ale Dziecko zajęte od rana pakowaniem na przyczepę kolejnej samochodowej skorupy po autodestrukcji (tym razem kolegi), więc nie ma kto pojechać gdziekolwiek w celu nabycia. Przejdę się więc na moje uprawy - zobaczę, co pozyskam. I pewnie wykonam jakąś swobodną improwizację na temat i bez pieczenia, bo aż tak nie nagrzeszyłam, żeby dzisiaj piekarnik włączać.

Plecy po sianokosach nie oblazły.  Domniemywam, że dzięki nagietkowej samoróbce, która obficie je namaszczałam. Natomiast rąsia poparzona żarówką zachowuje się brzydko i przeszkadza, bo oparzenie w tak niestosownym miejscu, że ciągle się o coś uraża. Zalepiać nie chcę, bo plaster mam wodoodporny jakiś a jak przykleje gazik, to potem siano zza niego wybieram. Więc bez sensu.

3 komentarze:

  1. U mnie sobota nie cudna bo upalna...

    OdpowiedzUsuń
  2. Truskawki to i u nas do ..niczego.Zima nie zima rozhartowała rośliny i potem popodmarzały i teraz padają z niedojrzałym owocem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Już nie wiem, jak Ciebie chwalić! Tak cudnie, wspaniale piszesz, że gdyby to była książka, niewątpliwie stałaby się bestsellerem! Teoretycznym, bo musiałabyś wpakować miliony w reklamę, żeby w ogóle ktoś ją zauważył i kupił, a nie tylko wypożyczył z biblioteki... nie warto, coś o tym wiem jako była pisarka... Kocham czytać te Twoje wynurzenia i naprawdę podziwiam!!!! :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..