piątek, 5 czerwca 2015

kolejny cudny dzionek

wstał dzisiaj, a ja z nim prawie. Aż zdziwiona jestem - 5-ty dzień bez deszczu i z temperatura słuszną, jak na początek czerwca. Z tym, że dzisiaj będzie chyba przyjemniej, niż w środę - bez upału.
Ten środowy upał dał się nam nieco we znaki przy akcjach z sianem.Szczeliło mnie na pleckach nieco przy tym sianie. Zachciało mi się bluzeczki na szeleczkach, coby mi rękawki nie przeszkadzały. W sumie niewiele robiłam, bo "fyrtaczką" Dziecko przewracało. A ja tylko widłami te pokosy, które pod drzewami były,  wyciągałam. Bo rotacyjna skosiła, ponieważ bokiem za traktorem idzie (tzn wystaje) a fyrtaczka równo z traktorem i pod drzewa nie wlazła. Tylko parę pokosów. A rąsia boli i plecki chyba oblezą, chociaż posmarowałam własną maścią nagietkową. Ale raz tylko, bo więcej mi się nie chciało. Tzn. maziuga jest tłusta dość, bo zrobiona na smalcu z lanoliną. I wchłania się po chwili niejakiej. A ubrać się trzeba, więc ten tłuszczyk bluzeczka spija. (Następną zrobię na oleju kokosowym może, w każdym razie nagietki posiane, więc surowiec będzie).
Dzisiaj planujemy to siano zabrać. Luzem oczywiście, bo jak znowu ktoś za prasę policzy, jak Maniek za opryskiwacz, to z torbami pójdę. W każdym razie zgrabiarka załatwiona i przyczepa wyciągnięta, po zimowym garażowaniu w stodole.Szkoda, że ta wysoka, bo pod okapem dachu ciężko będzie się zmieścić wielkoludowi z widłami (jak moje Dziecko). Niestety, na niskopodwoziówce poskładane plastiki po autodestrukcji do wywiezienia do sortowni odpadów. A sortownia odmówiła przyjęcia i powstał problem co z tym zrobić. Mam pewien chytry plan, ale wymaga nieco pracy, a więc i czasu luźnego.

 Oczywiście podczas tego wyciągania przyczepy musiałam asystować w charakterze sterującego kołowrotem, czyli trzymającego zaczep, coby przednie koła nie skręcały gdzie chcą (przyczepa była wyciągana za dupę, na sztywnym holu). Zadanie mnie przerosło, chociaż Dziecko twierdziło, "że przecież to lekko chodzi". Komu lekko, temu lekko...Proponował więc, żebym siadła za kierownicę. NO! Ja w 60-tce i w dodatku na wstecznym! Moje dziecko ma na prawdę zbyt wysokie wyobrażenie o moich możliwościach.
Ostatecznie Starszy sam się domyślił, że jego udział w akcji byłby wskazany i przyszedł i wsiadł.
Światło dzienne wykazało łyse i "skreszałe" opony z tyłu, oraz flaka w jednym kole. Znowu skarbonka....

Starszy tak ostatnimi laty używał tego całego sprzętu na dobicie. Dziecko teraz w permanentnym wqrwie, bo wszytko po kolei się psuje. Wiosną robił traktor.
Teraz pierdolnął opryskiwacz z substancją w środku za 200zł. Dziecko wlało, wyjechało w pole, za chwilę telefon: przylatajcie z jakimiś taśmami, alboczym, bo mi pieniądze lecą w glebę. Okazało się, że strzelił wąż, kolejny raz , na pełnym wqrwie, wymieniany. Przyczyną tego strzelania była awaria pompy. Cza było przelać w czort wie co. Ale cza było pryskać, bo czas. Nie dość że dałam 100zł na remont pierdolniętej pompy, która pierdolnęła natychmiast ponownie, to Dziecko najęło kolegę. Kolega natomiast policzył jak za woły i wziął za 3,5 ha 300zł za pojechanie 30tką z opryskiwaczem. 2 godz pracy i szklanka ropy, bo 30 pali tyle co kosiarka spalinowa. Skarbonka. Tylko, że wyjąć nie ma jak.

Po tym  środowym przewracaniu jeszcześmy ciotę zaliczyli, bo telefoniła, że jej oko spuchło. I co to może być. Alergia na pewno. Mówię, że jak by z alergii, to by spuchły oba, a tak, to musowo czymś zatarła. Solą np, jak ślimaki trzepała. I żeby zaparzyła herbatę, przestudziła, namoczyła chusteczkę, położyła się i położyła tę chusteczkę na oko. Przyjeżdżam, a ta siedzi i jakąś szmatą tę chusteczkę do oka dociska. Qrważ, tłumaczę jak koniu na miedzy, że na opuchliznę nie robi się grzejących kompresów i że jak będzie ręką to miętosić, to jej nigdy nie zejdzie. Zakupione zostały Loratadyna i wapno, bo na pewno uczulenie, a ona się tego uczulenia boi okropnie. (Jak się boi, niech je, zaszkodzić - nie zaszkodzi) Instrukcje wydane jeszcze raz po kolei. Telefon zostawiłam na stole, bo mnie w dupę gniótł w kieszeni. Dziecko pojechało przywieźć, a ta dalej siedzi i to oko miętosi. Związać, czy co? Ciota z każdym gównem wydzwania po ratunek, a potem i tak robi, jak sobie umyśliła, albo jej psiapsióła powiedziała, która lata za guru. Ciota jest ogólnie przewrażliwiona na punkcie zdrowia strasznie (swojego) i wierzy w leki. Je tego kilogramy. Oprócz tych na receptę, pochłania jeszcze jakieś ogólniedostępne. I nie mogą być tańsze zamienniki, bo nie działają, jak oryginały. Konsumuje jakiegoś nasennego psychotropa, którego można nabyć w tańszej wersji. Ale nie, "bo Maryna miała i mówi, że nie działa" Trudno, żeby psychotrop, który się połyka już kilkanaście lat, ciągle działał tak samo. Też nie wiem, na co mi ta broszka. W każdym razie oko spuchnięte nadal, bo Starszy wczoraj odwiedzał siostrunię w ramach świątecznej rozrywki i stwierdził.
A teraz już wstał i raban robi, żeby siano przewracać. A ja, debil, 1000 razy instruowana, jak odpalić 30-tkę, nadal mam z tym problem. Ale może pójdę spróbować. Dziecko zostawiło ją tak, że można wyjechać bez cofania, tyle, że przewracarka przypięta na podnośnik, a tu instrukcji nie było, jak włączyć. Więc chyba jednak włączę Dziecko.

Aha, wczoraj podczas wieczornego psiego spacerku miałyśmy bliskie spotkania trzeciego stopnia ze zwierzyna polową. Na moje sianko w sadzie przyszedł koziołek, rudy calutki, aż miło popatrzeć było. I nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić, na widok psów (na sznurku zresztą). One tak maja te koziołki, że jak się baby zajmują przychówkiem, to łażą takie ogłupiałe. No i wtedy przyjeżdżają te francuskie polowacze i strzelają do nich, jak do tarczy.
Oraz znajomy już zalączek był, któremu śmy włości zrujnowali nieco, kosząc trawę. Zalączek się zadomowił bliziutko i korzysta z jarzynek na grządkach. Na razie, na szczęście u sąsiadki. Ostatnio opierniczył jej czubki fasoli. W sumie - świnia, nie zajączek.

No i jeszcze - piwonie. Mam w sadzie i koło grządek dużo "krzaków" piwonii. Szwagierka Nienajstarsza- ale... posadziła, gdy zakładała tam sobie "działkę rekreacyjną" (+ szpaler, cholera, bzów, które mi całe grządki zacieniają, + brzozy, które akurat, niech tam będą) Część z nich takie zwykłe, piwonioworóżowe, a część - kremowo-białe. I te pachną przecudnie. Zapach, który przypomina dzieciństwo.(Babcia miała taki "klombeczek, w kwadrat - na rogach piwonie, na bokach irysy i narcyze) Piwonie akurat rozkwitły. I to w okamgnieniu, z pączków zrobiły się wielkie kapuchy, pokazujące żółty środek. Zerwałam bukiet sąsiadce dla wnuczek, na sypanie kwiatków. Ciekawe - niezależnie od daty, na Boże Ciało zawsze piwonie kwitną. Ale jaśmin już nie. Zakwitnie sobie niezależnie.


4 komentarze:

  1. A moje piwonie rozsadzone ze 3 lata temu nie chcą coś kwitnąć :(
    Lubię czytać o tych Twoich pierepałkach ze zwierzyną i całym obejściem :)
    Dobrej pogody życzę, w tym i troszkę deszczu, bo znowu sucho na grządkach...

    OdpowiedzUsuń
  2. sporo pracy u Ciebie. U mnie tylko warzywnik i sad...

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj Iwonko, mnie też korci siano robić. Dzisiaj skosili łąki gminne i nie ma komu tej trawy brać, a piękna trawa i pogoda!W zeszłym roku skosili na deszcz, wszystko zgniło. Tylko mocy przerobowych nie ma...może trochę choć wysuszę, tam gdzie koniczyna czerwona..
    agpelo, piwonie za głęboko wsadziłaś, dlatego nie kwitną. Trzeba wsadzić nie głębiej, niż były, bo i za parę lat nie zakwitną.
    Rena

    OdpowiedzUsuń
  4. Bo to trzeba mię pierońskie zdrowie i wątrobę, żeby wytrzymały te garście łykanych tabletek "na wszystko"; moje plecy właśnie obłażą ze skóry, przypiekłam za mocno na grządkach; strzelają i u nas do zwierzyny, słyszę czasami nocą albo tuż nad ranem, wkurzają mnie ci myśliwi jak licho; teraz mi "domowo", trzeba torty jakieś piec na niedzielę, bo jeden osobnik roczek kończy, a syn 30-tkę; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..