wtorek, 14 lipca 2015

O przetworach

Tak mnie naszło, bo sezon akurat.
Tzw. dobre gospodynie domowe stawiają sobie za punkt honoru przetworzyć wszystko, co się urodziło oraz pochwalić się ilością wykonanych słoików. No, i wiele kobiet, mimo sukcesów zawodowych, MUSI, z różnych powodów, być tą "dobrą gospodynią." Też tak miałam. Przez wiele lat czułam presję (zewnętrzną) na bycie dobrą gospodynią. I zapierniczałam jak zajączek, zarywając noce i poranki. (Po czym po latach i tak się okazało, że nic nie robiłam. Więc, PO CO?)
"Narodziliśmy się bez wprawy i umrzemy bez rutyny", chociaż z czasem nabieramy pewnego doświadczenia i dystansu. Na ogół, będą na takim etapie, że i tak nam guzik z tego. Ale... dobre i to.
W zasadzie, jak wiem (a może nie do końca wiem) czytelniczkami tego bloga są na ogół kobiety w zbliżonym do mojego wieku. Więc one już to samo wiedzą, co ja..
Gdyby jednak się komuś mogło coś przydać, to napiszę, co sądzę i co wiem, o tym przetworowym szaleństwie.
Po pierwsze - nie wszystko co Pan Bóg stworzył musi zostać przetworzone. Nie wykorzystuje nigdy na przetwory tego, co leży pod drzewem (z wyjątkiem jabłek, bo jabłonie mam takie, że o zrywaniu nie ma mowy raczej, więc na przetwory strząsam jabłka) Pod drzewem leżą owoce chore, robaczywe, nadgniłe, przejrzałe. Nie robię przetworów z odpadków. Skoro jabłko nadgniłe jest niejadalne, nawet po mocnym odkrojeniu tego zepsutego, to tym bardziej dotyczy to wszelkich innych owoców. W dodatku, ile zachodu wymaga pozyskanie surowca na przetwory z tych spadów! Nie warta skórka za wyprawkę.
Na przetwory muszą być owoce ekstra -dojrzałe, ale nie przejrzałe, zdrowe i pięknie wybarwione, bo jemy głownie nosem i oczami.

Po drugie - robię w słoiki tylko to, co wiem, że domownicy zjedzą. Żadnych wynalazków! Pojawiają się takie sezonowe mody: a to na keczup jakiś tam, a to na śliwkową nutellę, a to na patisony a la korniszony. Na ogół wymagają zachodu i są kosztowne, a potem okazuje się, że nikt tego nawet nie skosztuje w domu.
(U mnie tak jest. Na zasadzie "Nie - bo nie" I np. dżem z dyni, pyszny zresztą, sobie stoi, bo z dyni. Buraczków z jabłkiem Starszy nie tknie, bo założył, że jest w nich cebula, choć podobno marynowaną jada. Natomiast ogórki z czosnkiem i czili pochłania, choć czosnku tam prawie tyle, co ogórków).
I nie dajmy się zwariować. Nie latajmy po kulinarnych blogach w poszukiwaniu wspaniałości nieznanych nam, bo często są to przepisy chwili, niesprawdzone, nie napisane tak, jak się robiło, tylko pod publiczkę. Istnieje kilka blogów kulinarnych godnych zaufania i z nich można ew. skorzystać.

Moje Dziecko uwielbia gotowe sosy do makaronu. W ub. roku miałam na prawdę dużo pomidorów, więc zrobiłam parę słoików. Moim zdaniem, od sklepowego różnił się tylko brakiem składników typu guma ksantanowa, hydrolizat białka itp. Ale Dziecko stwierdziło, że NIE, bo nie. I sos rozdałam. Dobrze, że Brat wszystkożerny i tych słoików było tylko parę. Ciekawe natomiast, że podobny sos robię "na bieżąco", w garnku, i wtedy jest jadalny. Niestety, fanaberii kulinarnych przeskoczyć się nie da. U mnie takimi fanaberiami wyróżniają się panowie.

Po trzecie - wszystko pasteryzuję. Wszelkie przetwory zapasteryzowane w słoikach mogą być zużyte także w następnym roku. Pasteryzuję "na mokro", bo ten sposób jest dla mnie wygodniejszy, niż pasteryzowanie w piekarniku. Moja spiżarnia ma okno, więc słoiki na półkach przykrywam czymśtam, w miarę nieprzezroczystym, żeby zawartość nie pełzła pod wpływem słońca.

Po czwarte - jak masz zamrażarkę, to jesteś władcą przestworzy. W zamrażarkę można wszystko wetknąć (no, prawie wszystko. Z doświadczenia nie sprawdzała mi się zamrożona papryka np. Między innymi z powodu zapachu, który rozsiewała po zamrażarce) Tylko, nie można iść całkiem na lenia i po prostu wziąć i w tę zamrażarkę wrzucić. Warzywa, które zawierają białko MUSZĄ być zblanszowane, bo inaczej wyjdzie nam mrożone gie. No i popakować w sensowne porcje, żeby potem nie trzeba było rąbać tego siekierą na mniejsze.

No i po piąte: jak nie mamy własnych substratów na przetwory, to raczej nie robimy. Chyba, że możemy pozyskać z pewnego źródła. Ja np. odpieram siłą, mocą i granatem dążność mojego Starszego do tego, że "ma być dużo". Bo jak kisili u niego kapustę, to była beczka. Więc, jak mam te kilkanaście główek, to należy dokupić. Precz! Nie widzę NAJMNIEJSZEGO sensu w kiszeniu kupnej kapusty! Taką samą kupię sobie już gotową i nie będzie ode mnie wymagała żadnego wysiłku. Kiszę tylko swoją, bo mam fajną kapuchę, bez nawozów. Co jest bardzo istotne w przypadku kapusty - uprawiana na sprzedaż dostaje taką dawkę azotu, że w polu jest biało. Ona ten azot kumuluje w sobie. Z tego powodu nie kupuję "młodej kapusty" i ogórków. Ogórkom Starszy nie potrafi się oprzeć, ale jego broszka - jak chce niech je ten syf. Ogórki jem dopiero, jak mam swoje. Innych nie jadam.
Moja kapusta już wycięta, bo po deszczu główki zaczynały pękać i Tatuś sraczki dostawał, żeby JUŻ. Oraz nastawiona do kiszenia. Z własną marchewką. Za tydzień będzie już gotowa, żeby ja przełożyć do słoików i zapasteryzować. I pójdzie raczej w małe słoiki, żeby było na surówkę, ponieważ w innej postaci raczej się nie zjada u mnie. Na wigilijną truciznę zostało mi kilka dużych słoików z ub. roku.

W tym roku moje grządki mnie zawodzą trochę. Częściowo z powodu suszy, częściowo z powodu kiepskich nasion, które nie wschodziły. Częściowo, z powodu zwierząt polowych, które się u mnie stołują. Zalączek opierniczył szparagówkę z wierzchu (tę drugą, bo pierwsza nie wykiełkowała) oraz przepikowany szpinak nowozelandzki. Teraz zwęszył kalarepkę niedawno posadzoną i tez tam sobie ucztuje. Dobrze, że na kupionych 10 szt. dostałam ponad 20 i wszystkie posadziłam. Wystarczy dla mnie i dla szaraka. Nornicom smakują szalenie selery - pewnego dnia wpierniczyły 2 szt. na moich oczach. Na razie nie widzę działalności chomików. Te się pewnie uaktywnią, jak będą dynie. (W ub. roku chomików było mnóstwo, zapędzały się nawet bezczelnie do stodoły po pszeniczkę. Aż dziw, że do tej pory żadnego nie spotkałam, mimo tak łagodnej zimy. Może lisy się nimi zajęły?)

Po tym, jak trochę popadało zrobiło się bardziej zielono. Ale to i tak kicha, bo ta trawa, która już jest lepsza nie będzie. Najwyżej pojawi się odrost tam, gdzie było koszone. Na drugi pokos siana szans żadnych, a to co jest - ubywa strasznie z braku zielonki. Żniwa będą kradzione. Ten niewielki i mało intensywny deszcz położył mi część owsa. Starszy się martwi, co zrobię z taką ilością słomy. Mówię, że będę się martwić, jak ją będę miała. Na razie niedźwiedź hasa po lasach i jak widać - część owsa położone. Taki położony może zrosnąć na pniu i nic z niego nie będzie. Więc będę się myśleć, co zrobić z  nadmiarem, jak będę miała w stodole. Oraz - skąd wezmę na kombajn i na prasę.

Na razie głównie myślę nad tym skąd wezmę. Bo kicha jest totalna, pogłębiona niespodziewanym wydatkiem na lawetę (podkusiło mnie chyba, proponować Młodemu jazdę do KRK. Pewnie jakby nie pojechał, to by się nie rozkraczył pod Dębicą. A jakby się rozkraczył, to gdzieś bliżej i nawet jakby laweta, to by tyle nie kosztowała. Chociaż, Dziecko M. mówiło ostatnio, że znajomy w KRK lawetą się wiózł spod domu do warsztatu i zapłacił niewiele mniej, niż spod tej Dębicy. No, tyle, że to KRK). W dodatku jeszcze czeka mnie bliskie spotkanie trzeciego stopnia w sądzie!

Starszy raczył wstać i zaczęły się opowieści dziwnej treści. Więc PA.
Sory, za to wymądrzanie się przetworowe, ale a nuż coś komuś zaświta.

Na marginesie pobytu (krótkiego)Dziecka M: oczywiście na dzień dobry wzięła się za porządki (bo syf taki tu macie), oczywiście mi poprzestawiała to i owo. np, kawę, którą mam pod ręka na szafce wetknęła do szafki za cukier, skutkiem czego szukałam z wqrwem wewnętrznym. Ale, o dziwo, udało nam się nie pokłócić i nawet trochę pogadać. O dziwo też, nie siedziała cały czas na fb w telefonie, co robi nieustannie i czym mnie totalnie wqrwia. Nawet jakieś poglądy wymieniłyśmy głębsze. Przy czym okazało się, że ten wyjazd do Cannes nie będzie taki "lotem błyskawicy", bo jadą w piątek po południu a wracają w poniedziałek wieczorem. Czyli będzie parę minut, żeby coś zobaczyć, nie tylko zza szyby samochodu, choć i to może być pozytywne (Brat oglądał szwedzkie krajobrazy głównie zza szyby samochodu, a i tak był zachwycony). Wczoraj panowie sponsorzy wyjazdu skłaniali się ku lotowi samolotem, ale okazało się, że nici, z czego DzieckoM. było zadowolone bardzo. (Z powodu jakiś stresowych palpitacji boi się latać ostatnio). Cieszę się, że te moje nakłady na jej naukę francuskiego nie poszły na marne, mimo oporów wielkich (a idiotycznie umotywowanych) ze strony starszego. No i żałuję, że się ostatecznie nie oparłam jego presji i nie zgodziłam na kończenie studiów w Paryżu. Być może miałaby zupełnie inna pozycję wyjściową i nie zapierniczałaby teraz w korpo.
Szkoda tylko, że drugie Dziecko nie wykorzystało szansy i osiadło tu, na gównianych hektarach, mając pretensje do całego świata i beztrosko pozostając na moim garnuszku.

A poza tym cholernie boli mnie lewy bark, niezależnie od wykonywanych, bądź nie - ruchów (chociaż szarpnięcie sznurkiem przez psy sprawia wrażenie, jakby mi sie ta ręka wyrywała całkiem). Domniemywam, że jest to stresoból i, jak sam przyszedł, tak sam przejdzie, bo na razie, żadne działania,nie wpływają na zmniejszenie.

6 komentarzy:

  1. Właśnie, robić, robić, a potem słoiki stoją na półkach za długo, trzeba wyrzucać zawartość, a szkoda pracy naszych rąk; mnie samą czasami skusi jakiś nowy przepis, jak choćby ogórki w musztardzie, nikt nie chciał na nie patrzeć; pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy te ogórki w musztardzie to był regionalny hit któregoś lata?
      Też je zrobiłam i tez wywaliłam. Prawdę mówiąc wyglądały orzygliwie - jak w mleku, nie w musztardzie, chociaż musztarda była z tych lepszych. Tradycyjnie tez wywalam starte ogórki kiszone, zapasteryzowane razem z kwasem. Takie co się po zakiszeniu w wiadrze do słoika nie mieściły. Że niby na zupę ogórkową będą. Tyle, że zupy ogórkowej panowie nie jadają.No to nabierają mocy urzędowej przez zimę, a potem w kubeł. Dobrze, że tego są 2-3 słoiki raptem.

      Usuń
  2. Colorado moja Droga! Żadne streso- ani nerwobóle, tylko najzwyczajniejsze w świecie przepracowanie! Wiem, że to wiesz i wiem, że będziesz nadal zap...ać, żeby zdrowo było. (do jedzenia, znaczy). Ja doszłam dawno już do wniosku, że w naszym wieku cóż jeszcze może zaszkodzić???? Jesteśmy wytworami miejskiej cywilizacji i wpierniczamy smog i słoiki oraz półprodukty - i dobrze, że można je dostać. Inaczej ja z Bratkiem i psami nie mielibyśmy co jeść... A niedługo zjadę (najprawdopodobniej) na włości w pobliżu naszego "matecznika" i na swoich miejskich 10a (nie wiem, ile to, dużo czy mało) sypnę coś. Kwiatki, ziółka albo co innego, żeby rosło. Bo nie sądzę, żeby udało mi się wyhodować coś, na czym mogłabym zarobić (lawendę????), ponieważ kasa to słowo dla mnie brzydkie... nie z własnej winy... Kochana jesteś... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym razem się z Tobą nie zgodzę. Zap..l ostatnio nie bardzo. Unikam niekoniecznych działań. I WIEM, że to jest wqrwoból: wczoraj mnie trochę opuściło, po czym Pan znowu numer wywinął i natychmiast zaczęło napierniczać od nowa. Wracasz do S? 10a z domem, to tak akurat. Moje grządki maja mniej niż 2 ary, a wystarcza jarzyn dla nas trojga i dla kóz. Nie sądzę, byś dała radę grządkować, ale jak sobie choćby sałatę i rzodkiewkę posiejesz, to i tak zarobisz, bo nie kupisz. Może mejlem się wypowiedz bliżej, jak chcesz oczywiście...

      Usuń
  3. Jasne, lecę na maila. Ale krótko, bo mnie wołają - jutro pogadamy dłużej, ok?

    OdpowiedzUsuń
  4. No ja się przyznam, kurka wodna, że luuubię robić przetwory ;) Szczególnie wytrawne. Ale masz rację, z tym uleganiem modom - haha też kiedyś wywaliłam ze 20 słoiczków ogórków w musztardzie ;) A śliwkowa nutella stoi do tej pory chyba w piwniczce ;) Dobrze, że mi przypomniałaś, jutro sprawdzę i wywalę, albo komuś oddam - tylko komu, hehe ;) Teraz robię tylko to co sprawdzone, co rodzina wcina i czasami nadwyżkę lubię ładnie opakować ręczną robótką i podarować jako prezent jakiejś "miejskiej" kuleżance :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..