środa, 12 sierpnia 2015

na szybkiego

tak tu piszę, bo mi trochę wezbrało, a czasu mam mało.
Czemu na szybkiego? Bo zaraz mnie znowu odetną. Od prądu. Wczoraj byliśmy odcięci cały dzionek, tj od 7.00 do 21.00. Niby remont sieci energetycznej. Ale w zw. z doniesieniami mediów tzw. o tym, że prądownie w kraju nie wyrabiają w te upały, domniemywam ukryte planowe wyłączenie.W końcu co tam wieśniakom przeszkadza, najważniejsze żeby w urzędach klimy mogły iść pełna parą.
Nieco jednak przeszkadzało, bo dla zamrażarki w ten upał 14 godzin to jednak trochę długo bez papu. Wieczorem lody były półpłynne.
A dziś i jutro ma ja być powtórki z rozrywki. Podobno jakieś słupy stawiają i podobno dźwig do tego słupa dotarł dopiero po 16-tej. No dobrze, będziemy mieli nowe słupy, co za radość w domu Gucia!
Tymczasem miejscowy markiecik wzbogacił asortyment - przed sklepem stoi agregat prądotwórczy. Prądownia miałaby pewnie jakiś problem, gdyby ten markiecik został odcięty na 14 godzin absolutnie, więc dostarczyła.
Przy okazji wywiązała się dyskusja o awaryjnych zabezpieczeniach szpitali np. I że agregaty mają mieć, które uciągną wszystko. I że niby mają, tyle, że w miejscowym szpitalu agregacik przy przeglądzie nie odpalił. Dobrze, że przy przeglądzie a nie podczas awarii z delikwentem na stole operacyjnym.

Dziś miałam pobudkę przed szóstą. Zgadnijcie! Nie zgadniecie! Obudził mnie przecudny dźwięk kosiarki! Kosiarka na prund, więc biedaki chciały świtem bladym ukosić sobie nieco tego wyschniętego trawnika.
Szlag! Wnoszę o wydanie ograniczenia czasu pracy kosiarek! Jak we Francji, tam gdzie Puma - po 18 już nie wolno. I zapewne przed szósta też nie. W końcu jakaś cisza nocna obowiązuje, na wsi też. Jedynie wyższa konieczność może ją przerwać. A taką są na wsi jedynie żniwa. No i zbiory wszelakie. (Wczoraj sumsiad palił białoruśkę o 4.30, bo cięli rumbarbarum, ale tu słowa nie mówię - upały sakramenckie, a on z tego żyje. Teraz już wyłącznie z gospodarstwa, bo ZNTK został rozpirzony i wszystkich pozwalniali. Dodam, że był to ostatni w okolicy zakład, istniejący jeszcze od peerelu i dający zatrudnienie pokaźnej liczbie osób. Teraz miejscowy byznesman, co spawa nierdzewki, zatrudnia spawaczy za min. krajową, bo i tak przyjdą do niego.)
Aura daje w palnik niemiłosiernie. W związku z czym nie robimy nic nad to, co zrobione być musi. Bo ten upał nie tylko nie pozwala na większy wysiłek fizyczny, ale rozmiękcza szare i niechciejstwo się rozwija.
Uporaliśmy się wreszcie z owsem. Przewialiśmy tyle ile zmieściło się do skrzyni sąsiecznej i zamrażarki. Reszta poszła na strych.Na koniec Dziecko stwierdziło, że papraliśmy się z tymi 3 tonami owsa dłużej niż z 20toma tonami pszenicy w ub roku. Niechciejstwo nas zgubiło - zamiast rurki (której nie chciało nam się przenosić, skręcać i ustawiać, zastosowaliśmy podajnik kubełkowy (Składa się z 2 wiader budowlanych i 2 ludzi - jedno na przyczepie pod zwodkiem, drugie na strychu. Kubełki w ruchu ciągłym - z lewej pełny postaw - z prawej pusty zabierz. A rurka to jest taka rurka właśnie, w której obraca się ślimak. Prądem 3 fazowym on się obraca i wykręca ziarko z przyczepy na strych, po czym oddaje, na z góry upatrzone miejsce. Do obsługi też 2 osoby potrzebne, z tym, że  przy rurce łopatologia odchodzi - na przyczepie na rurkę, a na strychu spod rurki się łopatuje. No i jest przy tym siwy dym, który wchodzi w oczy, uszy, płuca i za kołnierz. Oraz palenie zabronione w przerwach, bo dziecko twierdzi, że taki pył zbożowy wybuchowo się zapala.). I takim sposobem bawiliśmy się z tym przez 3 popołudnia. Już nam owies zaczął wychodzić uszami.

Dobrze, że choć noce stosunkowo chłodne. Koty idą na noc niestety ałt -do kuchni w suterynie. I otwieram na oścież wszystko co się otworzyć da, łącznie z drzwiami wejściowymi. Szczęście mamy takie, że żadni złodziej, bandyci ani gwałciciele po okolicy nie grasują i spokojnie chałupa może otworem zostać na noc.Najwyżej sumsiadów bezczelny kot by się przyplątał, ale on aż takim desperatem nie jest, żeby się moim psom pchać w paszcze.
Czarna wczoraj wykąpana została. Mus był, bo przypięta pod śliwką w czasie, gdy kosiłam trawę,wytarzała się w jakimś cudnym smrodku.
No i mamy siódmą, zaraz mnie odetną, więc na razie.
Ale zaznaczam, że dokończę potem.
I błędy poprawię potem.
Na razie się trzymajcie, nawadniajcie i nie szalejcie z robotą.

CD.
Prądy wróciły. Ja w międzyczasie tzw. ukosiłam trawy dlakóz. Sumsiad od rabarbaru mi kosę poostrzył i próbował kosić, alem mu ją przemocą wyrwała i wygoniła preczWalduś porządny chłopisko jest, pracowity i uprzejmy, ale żonkę ma heterę. Kobieta, która nie mówi, tylko wrzeszczy. I w dodatku wrzeszczy gardłem, nie przeponą, a wrzask gardłowy jest dla uszu niemiły strasznie. Jak tylko zobaczy, że Walduś ze mną rozmawia, zaraz pędzi i goni Waldusia do roboty. Ostatecznie nie kumam, o co jej chodzi, bo Walduś to mój były uczeń. Domniemywam, że chce pokazać "kto tu rządzi". Bo rządzi i Waldusiem i teściową. Na synusiów już jej czasu z tego wszystkiego brakło, bo dwa niewychowane harpagany latają po okolicy i drą paszcze wzorem mamuni. Ostatnio zaszłam do Waldusia umówić się na prasowanie słomy. Dzwonię do drzwi, a z wnętrza wydobywa się wrzask synusia: "Wejść!".
Nosz, jakby tam nikogo więcej nie było, to ja bym ci dała "wejść". Na razie miałam wewnętrzny opad szczęki, bo mi się czegoś takiego usłyszeć nie zdarzyło. Ludziska na wsi są na ogół uprzejmi, nawet do drzwi gościa odprowadzają. Jak się do drzwi dzwoni, to podchodzą i otwierają. A tu - "wejść!"

Mimo wszystko cos trzeba robić. Ogórki meksykańskie napoczęte, czekają na dokończenie. I pomidory zaczynają mnie osaczać, czyli zbliża się era przeciera. Oraz keczupa może, czy jakiegoś chutneja. W związku z czym muszę udać się do miasteczka i nabyć nakładkę z nożykiem do miksera, bo bez miksera nie ma przeciera.

A Klementyna właśnie zaczęła studiować mój kajet z przepisami.

Moje Korpo-Dziecię dotarło wreszcie do Pumy, z trzygodzinnym opóźnieniem, bo autokar się pewnie do asfaltu przylepiał
Nie wiem czemu strzeliło jej do głowy, że najlepiej przysłać mi zdjęcia przez widomość na FB. Jakby mejlem ze smartfona nie było prościej.
Tak więc korpo-gacie na tle dizajnerskich rękoczynów Pumy.



Dizajn obejmuje tę cud szafeczkę z duprelkami, półeczko-szufladko-wieszaczeczek, oraz dolne szafeczki, które ręcznie przemalowała.

Toto na wprost nabyła wczoraj z rana na pchlim targu w takiej postaci


A po południu wyglądało już tak:


Dziewczynki, w ramach diety odchudzającej poszły na lody.(Moje Dziecię, zdaje się, nabywszy za ciężkie pieniądze super szałową kiecę na wrześniowe wesele, zrezygnowało z odchudzania. Jakby zrzucenie kilogramów to była tylko kwestia estetyki. Ale się nie odzywam, bo znaczy, że dołuję Dziecię, jak wspomnę o kg). A tam stoją takie piękne fudtraki, które podjeżdżają na ten parking w porze obiadowej, żeby sobie ludziska, pracujący w pobliskich zakładach mogli coś przekąsić.







2 komentarze:

  1. Cudnie z tą kuchnią , i jeszcze teraz dopatrzyłam się dziurki - serduszka. Czad . Gratulacje i szacun dla Pumy, co to mamy takie samo pismo..:)
    Pozdrawiam, Lhuna

    OdpowiedzUsuń
  2. Tam jest w kuchni jeszcze taka "zamurowana" lodówka, a nad nią wnęka z ceglanym łukiem. I w tej wnęce wisi tez serduszko. Chyba pomalowane taka czarną tablicówką.
    A z Pumą macie nie tylko pismo podobne, także "czad" jest często przez nią stosowanym określeniem. Może byłyście jakimiś siostrami w poprzednim wcieleniu? Tyle, że ona je mięcho, a nawet poluje osobiście, choć raczej rzadko....

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..