wtorek, 19 stycznia 2016

as the swallow

Dlaczego in inglisz i dlaczego jak jaskółka.
-in inglisz, bo mam czcionkę nagłówkową bez polskich znaków. W takiej sytuacji wyrazy są pisane dwiema różnymi czcionkami na raz, a to mnie wqrza estetycznie okropnie. Zmiana jest zbyt kosztowna czasowo, bo nie wiadomo, która akurat czcionka te polskie znaki ma i należałoby ćwiczyć do oporu.
- co robiom jaskółki? Jaskółki robiom na drutach. Właśnie, od ubiegłego tygodnia robię na drutach.
A zaczęło się z głupia frant: pojechaliśmy byli przed sześcioma królami do miasteczka, coby parę spraw, głównie nie swoich załatwić. Starszy został w aucie, a ja latałam. W końcu starszy zmarzł, a że stał akurat pod szmateksem, to wlazł. Okazało się, że szmateks się likwiduje i rozdają wszystko po złotówce. Więc nabyliśmy kilka przyzwoitych koszul dla Starszego. I znienacka wzrok mi się zawiesił na dżinsach, które wisiały sobie na początku wieszaka i miały rozmiar dla krasnala. Nabyłam dżinsy.Po co na co? A dla lalki.
Otóż rezyduje u mnie w pokoju lalka. Lalka była/jest Kasiowa. Została nabyta w czasach kiedy byliśmy kapitalistami i było nas stać nabyć dla dziecka lalkę gadająco-ryczącą. Lalka szybko przestała dźwięki wydawać. Pochodziły one bowiem z urządzenia, które zamontowane było w  jej szmacianym korpusie. U dziecka numer dwa zdolności poznawcze i talenta mechaniczne zaczęły rozwijać się bardzo szybko i na zasadzie:żeby poznać jak to biega, należy rozebrać. Działania śrubokręta jeszcze wtedy nie opanował, więc najczęściej rozbierał młotkiem. Lalczyn mechanizm też w ten sposób rozebrał i lalka przestała ryczeć, za to zaczęło ryczeć dziecko numer jeden. Ale nic to. Powstałą dziurę wypełniło się czymś miękkim i lalka nadal służyła. Między innymi do ubierania jej w noworodkowe ciuszki własne wyrośnięte, bo jest mniej więcej gabarytów noworodka. I tak sobie siedziała: w niemowlęcym kaftaniku różowym z niebieską lamówką i oczojebnie pomarańczowych, szwajcarskich śpiochach. Co mi działało wybitnie niekorzystnie na uczucia estetyczne. No to śpiochy zostały zastąpione dżinsami. Ale jak jest w dżinsach, to już niemowlęcy kaftanik nie pasuje. Więc wzięłam się i udźgałam sweterek.
Włala silwuple:

Nawet obdziergałam szydełkiem wokół, coby ładniej było. Tylko zapomniałam dziurki na guziki zrobić. Na szczęście to tylko lalka, więc nie zmarznie. Upchnąwszy ją w te dżinsy pomyślałam: co za idiotyzm, takie dżinsy na maleństwo. W dodatku są one tak uszyte, że nie ma mowy o jakiejś pieluszce w środku. No to może jednak są to dżinsy dla lalek. 

Swąd się rozniósł po eterze i dotarł do pewnej babci, która dostałą zlecenie udziergania dla wnuczek kominiarek. A że babcia zarobiona bardzo, więc dzierganie padło na mnie. W życiu żadnej kominiarki nie dziergałam. Czapencje różniaste - owszem. W wymiarach coraz bardziej rosnących. Ale kominiarek nie. Pamiętałam z chorowitego dzieciństwa własnego otulanie twarzy moherowym szlem, jak z jakiś soluksów wracałam i paskudny dyskomfort spowodowany skraplającą się na tym szalu wilgocią wydychaną w mroźny czas. I własnych dzieci nigdy nie zapatulałam w nic zasłaniającego usta. Aż tu kominiarka. I z której strony się do tego zabrać? Stwierdziłam, że najprościej od dołu. Ale kominiarka miała być taka specjalna, z kołnierzykiem jakby, więc oczek około setki. Jak koło setki, to na prostych drutach jedynie. (Dziwną awersję czuję od zawsze do drutów z żyłką. Mam nawet, ale nie używałam ani razu.) Potem ilość oczek została zmniejszona i przeszłam na pończosznicze, bo przecież czapkę się robi wkoło. Moje druty pończosznicze pamiętają jeszcze zamierzchły peerel. Te cieńsze owszem, porządne, natomiast grubsze były plastikowe i za cholerę mi robota na nich nie szła. Pojechałam na następny dzień do miasteczka, z duszą na ramieniu - czy w jedynej pasmanterii dostanę. A w tej jedynej pasmanterii stojak z drutami pończoszniczymi! Do wyboru, do koloru. Opad szczęki po prostu miałam.Ten sklep od dawien dawna prowadzą te same dwie panie. I widać kochają co robią i robią co kochają. Bo w sklepie mają wszystko coby nie pomyślał, a jak nie ma, to za parę dni będzie.
No i śmignęłam resztę tej kominiarki. 

Tak się zaczęła. I przyznaję, że trochę bezmyślnie się zaczęła. Razi mnie ten brzeg i nie wiem, czy nie przerobię go sensowniej.

Na lalkę trochę za duża, ale nie było na kogo wsadzić.

W międzyczasie stworzyłam takie mitenki.

 Pierwsze w życiu! W dodatku moja książka robótkowa, która ma tyle lat co ja i z której się uczyłam, miała oderwane ostatnie strony, gdzie napisano, jak się wyrabia kciuk w rękawiczkach. Obszukałam pół internetu i stwierdziłam, że dzisiejsze instrukcje albo są debilne, albo dla wysoce inteligentnych osób, do których się zapewne nie zaliczam, bo nie byłam w stanie zrozumieć.Robiłam prawe oczka odwrócone. Na ściągaczu i na całości, bo ładniej wygląda taki ściągacz.

Istnieją pewne mitenki, które podobają mi się szalenie. Od dłuższego czasu zresztą. Nawet na podstawie zdjęcia rozrysowałam sobie występujący na nich żakard. Nawiasem mówiąc, korzystając z arkusza kalkulacyjnego, jako tabeli najprostszej do formatowania. Ale one nigdy nie zostaną zrobione, bo po prostu nie są mi do niczego potrzebne. Może gdybym sprzedawała pietruszkę na zieleniaku. Ale wtedy byłoby za ładne i szkoda by było. Wzięłabym zakupiła jakieś magicglovsy i obcięła im palce po kawałku.
Zjeżyłam się tak kiedyś na pewien sweterek, który także podobał mi się szalenie. Piękny był: warkoczyki, dupersztyki, ażurek i trzyczwarty rękawek. Wykonałam, pozszywałam, wyprałam (biały był!) I ubrałam. Ino roz! Wyglądałam bowiem w tym cudnym sweterku, jakby mi nagle 20kg przybyło. Więc, Miłe Panie, z tymi pionowymi, co to wyszczuplają, to jest pewna ściema. Może i wyszczuplają, ale na pewno nie wypukłe wzorki typu warkoczy. Sweterek poszedł w świat i ktoś pewnie z jiego zadowolony. Nawet nie wiem, kto..

Zabrałam się za druga kominiarkę, od głębszych przemyśleń i rachunków. Myślę, ze efekt będzie lepszy. Jednak; "Trzy razy pomyśl, potem zrób, a wyda czyn owoce. Nie będziesz czynił zbędnych prób -trzy razy pomyśl, potem zrób!"

Takim oto sposobem czynności zanikające zeszły na plan dalszy. Wykonywany jest harmonogram a plan czynności zanikających jednym rzutem, żeby mieć z głowy i nie trwonić czasu. Co nie zmienia faktu, że wszystko, od A do Zet, muszę zrobić osobiście i bez żadnej pomocy. Najmniejszej nawet. Nawet polegającej na wstawieniu talerza do zlewu. Starszy od dwóch dni znowu ąkły, rotawirusa złapał, albo co. Albi nie może jeść grejpfrutów przy tych garściach leków, które pochłania. Dobrze, że od dwóch dni dopiero, bo wcześniej zrobiłam mu gołąbki. I byłby nie przeżył, jakby te gołąbki się marnowały, a on nie mógł ich jeść. Znalazłam gdzieś w internecie pomysła na gołąbki w pekińczyku. Ale to jednak nie był dobry pomysł. Pekińczyk się rozwala w praniu i jest ciągnący, tzn -trudno się od tego liścia odgryźć, odciąć -udławić się można. Więc dla leniwców pozostaje włoska kapucha.
Jak już przy tematach żywnościowych jestem, to nadmienię, że nabyłam olej lninny i konsumuje pastę @budwigową@. Ze czosnkiem. Zwykłym, albo niedźwiedzim. Tak, że chodzę i śmierdzę jak jakiś Bułgar albo inny Turek. Jak nie chodżę, to też śmierdzę. Problem tylko taki z tą pastą, ze piszą tam, żeby podczas stosownia ograniczyć ilość pozostałych tłuszczów. A ja nie mam co ograniczać, bo jedyne tłuszcze, jakie zwykle spożywam to ten w twarogu i ten w mleku. No, czasem trochę majonezu. Więc nie wiem, czy mi centymetry nie wzrosną po tej kuracji.
Dziś w ramach obiadu i ograniczania tłuszczu robię "placek jabłkowy z kaszy jaglanej". Nadmienię, że oczywiście to nie jest żaden placek, przynajmniej w moim pojęciu deserowego przeznaczenia czegoś co się plackiem zwie. Np. przegryzienia tym kawusi. Tym czymś żadnej kawusi bym nie przegryzła, natomiast świetnie się to nadaje na obiad. Dla starców zwłaszcza. W dodatku leniwych. W/g przepisu jest prawie wcale nie zajmujące, ale nie robię ściśle w/g przepisu, tylko tę kaszę jednak deko podgotowuję. Za pierwszym, przepisowym razem, na wierzchu zrobiła się skorupka z suchej, w dodatku przyprażonej kaszy, która byłą zupełnie niejadalna. Szkoda kaszy i tego zachodu podczas jedzenia, żeby się owej skorupki pozbyć. No i wyrzucić to trzeba,bo przecież psom nie dam. No i ałtorka pisała, żeby wystudzić, bo się kruszy krojone na ciepło. Ale ciepłe jest znacznie smaczniejsze i niech tam się kruszy do woli.

Poza tym, jak wszędzie, zima się zrobiła. Śniegu spadło deko i se leży. A pekeś dla piesy też se leży, tyle, że  w częściach.

W związku z powyższym pierwszego dnia wróciła do domu tak jak widać i poszła do wanny. I stała się jeszcze bardziej nieszczęśliwa i obrażona, niż to widać na zdjęciu. Ale prysznic jest najszybszym i najbardziej bezbolesnym sposobem na pozbycie się tego śniegu. Teraz śnieg już nieświeży i się tak nie lepi, wystarczy przeczesać szczotką.

W związku ze spadłym śniegiem wzrosła gwałtownie ilość szwendających się psów, co doprowadza mnie do ciężkiej i nagłej cholery.









6 komentarzy:

  1. Iwonka! Aleś Ty zdolna! :) Podziwiam szczerze :)
    Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee, nie ma co podziwiać, bo kunsztu tu żadnego nie wsadziłam. Szukając tych opisów naoglądałam się tyle blogów dłubankowych, że głowa mała. Z odczuciami estetycznymi mieszanymi bardzo. Jedna mnie tylko pani rozłozyła na łopatki starannością wykonania, kunsztem, estetyką. Cudne wzory fair isle! No, cudne! To jest @hobby@Antosi@. Jak ktoś chce oko ucieszyć, to sobie zguglujcie.

      Usuń
  2. łeb ta lalka ma jak z horroru
    od razu mi się skojarzyła z laleczką Czaki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam oj tam, horrorów się Klarko naoglądałaś i Cie byle lalka straszy.Przecież ona ma dość sympatyczną mordę, tylko ten fryz taki nieposkramialny. Ale zrobie jej czapeczkę do kompletu. jak skończe z kuminiarkom.

      Usuń
  3. Coś mi się wydaje, że złapałaś malutkiego bakcylka dziergania:-) zaczynasz od lalczynych drobiazgów, kominiarek i mitenek, a skończy się na jakimś swetrzysku dla Ciebie; mam na oku od zeszłego tygodnia fajny sweter-żakietko, ecru z wrabianymi jelonkami, taki w typie norweskim, trochę dużo za niego chcą, cena nienegocjowalna, coś mi się wydaje, że jak dojrzeję, to już go nie będzie:-) mogłabym zrobić sama, ale mi się nie chce za bardzo:-) też mam takie stronki dziergające, które chętnie odwiedzam, np. U Antoniny czy Swetry Doroty, a teraz pobiegnę do Antosi, napatrzeć się; pozdrawiam zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Były czasy, że dziergałam nieustannie. W każdej wolnej chwili i poza wolnymi chwilami. Nawet żakardy mi się zdarzało popełniać. Tyle że, nie schodzę z drutów poniżej trójki i ilości oczek powyżej setki. Mój masochizm aż tak wielki nie urósł. Podziwiam natomiast Twoje lambrekiny szydełkowe. Szydełkiem umiem tylko obrębić brzegi robótki. I to paluchy nie moje. A teraz są takie ergonomiczne szydełka, z grubą rączką! Pozdrawiam!

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..