środa, 20 stycznia 2016

poranek jak inne

Otwieram oko (nie wiem które, ale otwieram. Któreś.) Ciemnawo. Ale latarnie świecą. Czyli na pewno po piątej. Właśnie coś haratneło o podłogę. Ciężkawo. Byle nie laptop. Ale nie, haratnięcie dochodzi od strony regału.
Spycham Czarną. Spadła na dupsko. Pewnie jeszcze spała. Świecę. Haratnął spryskiwacz z antykocim odsmradzaczem. No to OK. Jest bez strat na razie.
Łazienka. Kuweta się prosi. Uprzątam. Idę od razu po druga, bo nie ma co zostawiać na potem. Potem to mogę mieć kałużę na łóżku jako ostatnie chińskie ostrzeżenie.
Świecę w kuchni. Koty już siedzą w kółeczku, jak koty z Koloseum. No tak, miski puste. Napełniam. Woda? Jest. Przy okazji zerkam na termometr: -8. No to nie ma tragedii.
Areczek siedzi na ostatniej półeczce regalika i spogląda do góry na mnie: Chodź Areczek, dostaniesz jedzonko! Pomyka za mną do pokoju i wskakuje na blat. Odmierzam Areczkowi troszeczkę. Nawet się zabrał dziś za jedzenie.Nie zakopuje miski, jak często mu się zdarza. Właśnie przyszła Klementyna. Usadowiła się centralnie przed Areczkiem i zagląda mu w zęby. Ale nie odpędza od miski. No to niech siedzi.
Nastawiam kawiarkę.
A Księżniczka jeszcze na łóżku. Pomasujemy stare mięsko trochę. Księżniczce bardzo to odpowiada. Przeciąga się i wywraca, wypina dooopkę, ale schodzi, sama. I pod drzwi.
No to czapka i "Chodźcie pieseły" . Czarna szturmuje drzwi wyjściowe. Cholera, może tam znowu coś łazi za tymi drzwiami. Otwieram. Na szczęście nie. "Pieseły, za płotek" Pomykają. Czarna zapomniała co chciała i sznupie. Księżniczka załatwia pierwszą potrzebę i sznupie. Oraz pod bramkę. "Nic z tego, sznupiemy dalej"
Czarna sobie przypomniała, załatwia i pędem do mnie. Wypada zza bramki i leci do domu zachęcając Księżniczkę. Teraz będzie jedzonko. Ona dobrze wie, dlatego tak ochoczo pomyka, bez zachęcania.
Sypię w psie miski, zwracając uwagę, by dostatecznie daleko pod siebie stały. Czarna się niecierpliwi, bo najpierw sypię Księżniczce. Jak zwykle. Jeszcze woda na popicie.
Kawiarka już zdążyła zapluć kuchenkę. Nalewam. O, tu jest jeszcze resztka mleczka. Mleczko jest przedwczorajsze i przez noc przestało poza lodówką. I nic mu się nie dzieje. Mleczko jest kozowe. Z petowej butelki, takie przedwczoraj otwarte, po nocy poza lodówką, poszłoby zapewne do zlewu.
Teraz szybko do hadesu, zanim zdążę zesztywnieć. Bo jak zesztywnieję, to będę musiała z sobą walczyć.
Kawa wystygnie cholera. Trudno. Coś za coś. Paczam na czujnik - 16 stopni. Qrważ, to tam jest czarna i zimna czeluść. Trzeba wyczyścić i rozpalać od zera. Wybieram popiół łopatą. Dokładnie. Starszy znowu wczoraj polazł do kotłowni. Wyczyścił dymnice, które ja z rana czyściłam i przyszedł mi oznajmić, że były tak pozatykane, że nawet palca nie wściubił. No, tak, oczywiście. Szkoda, że nie próbował wściubiać. Ciekawe co dziś będzie znów nie tak. Na pewno znajdzie jakiś popiół w palenisku.
Wkładam gazetki. Jest to "jedynie słuszna gazeta", jakaś warszawska gadzinówka, którą towarzystwo z upodobaniem czytuje, przekazując sobie nawzajem. Nawet nie zerkam na nagłówki. Szkoda zdrowia z rana. Ale ma przynajmniej tę zaletę, że świetnie nadaje się na podpałkę. Jak kiedyś "prawda", która w dodatku byłą olbrzymia i nawet solidne pudło można było nią opakować. Jeszcze tektura. Drę karton po psim jadle. Cholera, po interpelacjach dają mocniejsze kartony. Zawartość przychodzi w całości. Tylko drzeć trudniej. No, urobiłam trochę. Teraz drewno. Zostało mi jeszcze na raz. Trzeba będzie znów gdzieś coś pozyskać, pociąć i porąbać. Węgielek na wierzch i podpalamy. Prosząc Boga, żeby zechciało się rozpalić i nie trzeba było tego naboju całego wyciągać do zera. Pali się. To mogę pomykać do mojej kawy.
Teraz moje śniadanko. Serek, olej, czosnek, sól. Pietruszka by się przydała, ale jest tylko suszona. Też będzie. Robię pastę. 2 kromeczki świńskiego chleba. Pieseły zajmują pozycje do sępienia. Dostają skórki, które są niejadalne zupełnie (jak to kiedyś piekli te chleby, że zanim się go doniosło z piekarni do domu, to cała piętka w wielkim bochenku była obskubana. Czy teraz istnieje taki chleb, w którym ktoś miałby ochotę obskubywać piętkę?) W międzyczasie pieseły podrywają się z wrzaskiem. Jedzie "chłopak od Waldka". Za chwilę wrzask ponowny - jadą razem do pracy. Czyli mamy 7.30.Jakoś zdążyły przeoczyć Jańcię za dziesięć siódma wyjeżdżającą i młodego pomykającego o siódmej do wieśbusa. A może akurat byłam wtedy w hadesie zajęta darciem tektury i nie zwracałam uwagi na darcie psich pysków.
Zjedzone. Kawka już lodowata. Poczytam mejle. Odpowiem na te co trzeba. Jaśka blog mi wisi na oczach o florenckich przebierankach. No dobra, pooglądam tych menów w papuzich szatkach.
Paluchy już mi zdążyły zlodowacieć. Musze pójść zobaczyć co się dzieje w hadesie.
Pieseły zajęły pozycje. Księżniczka posiedziała przed kanapą, popiskała chwilę i, nie mając innego wyjścia, bo pańcia dupska nie ruszyła, wskoczyła sama. Pognieździła się, podreptała w kółeczko, zdarła "narzutę" ( czyli "szmatę" psoochronną) i chrapie jak stary chłop.
Zrobiłam herbatę przeciwzamarzaniową (żeby nie zamarznąć od środka) i lecę zobaczyć, co w hadesie.
Tymczasem słonko cudnie wylazło na niebiosa (niebiańsko niebieskie). Więc zapowiada się ładny dzień.
Czego Wam życzę. Niech będzie Dobry Dzień!

10 komentarzy:

  1. Bardzo lubię kiedy trochę brakuje mi czasu i jestem w ruchu,przynajmniej nie ma nudy.Tobie również słonecznego dnia.Krystyna2

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy czas mamy reglamentowany, wtedy potrafimy się lepiej zorganizować i sprawniej nam idzie, co mamy do zrobienia. Nie odkładamy na później, bo "później" też nie będzie kiedy. I jest OK. Ale jak nam organizacja robót wejdzie w krew przez lata praktykowania, to potem też idzie sprawnie i zyskujemy więcej czasu na nicnierobienie lub robienie-co-lubimy. Różnica taka, że nie ma tego stresu, który nam wcześniej siedział na karku.

      Usuń
  2. Iwonka, jak Ty pięknie i szczegółowo potrafisz opisać szarą rzeczywistość :) Dobrego,ciepłego dnia Ci życzę :)
    pozdrawiam, Rena

    OdpowiedzUsuń
  3. Obśmiałam się. I przestałam wściekać, że mnie Panna Kota o 5.04 obudziła w celu otwarcia okna, jakby kuwety nie miała. A kawusię poranna w ilości minimum 0,5 l robię w takim elektro-zaparzaczu, co oznacza, że się podgrzewa konstans. Praktyczne, choć z kawiarki wolałabym, bo smaczniejsza.
    Aha - w ogrodniczym nabyłam taką białą tabliczkę 'rozpałki do kominka' za ok 3 zeta. I ta -nie ukrywając chemia- pozwala rozpalić błyskawicznie. Jakąśtam chyba podwyższoną temperaturę spalania powoduje. Nie śmierdzi. Bardzo praktyczne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozpalanie mam obcykane. Od 7 roku zycia miałam obowiązek rozpalić pod kuchnią u Dziadków. Oczywiście był najpierw instruktarz (wychowywali mnie przykładowo)Strasznie się wtedy tego ognia bałam, że się okropnie poparzę, jak rękę włożę, żeby dodać węgiel. A w kotle robię taki przekładaniec i to działa. Najwyżej więcej"jedynie słusznej gazety". Ten Twój zaparzacz, to pewnie tzw ekspres kapiący, czyli przelewowy. Miałam, wywaliłam. W porównaniu z kawą z kawiarki (tej tzw."włoskiej", co na palnik stawiasz) kawa z tego kapiącego smakuje jak pomyje (sory, ale mam porównanie i ekspresa przelewowego nie reanimuję już więcej)Taka włoską można gdziekolwiek za jakieś 4dychy nabyć. Nawet nierdzewne bywają. Tylko taką większą, na jakieś 350ml, bo z tej małej pół szklanki Ci wyjdzie. Oni tam piszą 5 filiżanek, ale to sa te filiżanki naparstkowe.

      Usuń
  4. A zdradzisz nam namiar na bloga kolegi szafiarza? Dobrego dzionka i Tobie :D Kocham Twoje opowieści o kotełach i piesełach. Szczególnie uwielbiam Areczka :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Więc specjalnie dla Ciebie donoszę, że Koteczek Areczek zrobił się bardziej kotowaty: daje się głaskać i nawet wydaje z siebie pomruk podczas.Byle raczej nie na ręce, bo to ogranicza jego kocia wolność odobistą. Reaguje na Arkadiusz, a nie żadne tam "kicikici", bo to nie wiadomo, do której kici. Na "Areczek, chodź, dostaniesz jedzonko" pędzi do mojego pokoju i wskakuje na blat (koty są żywione na zwyżkach, bo inaczej psy by popękały). A kolegę sobie zguglaj pomiędzy małpami:@jan@adamski@.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..