poniedziałek, 25 stycznia 2016

nie szewski

poniedziałek.

Ożyłam właściwie dopiero dzisiaj po piątku i sobocie. Nawet wstałam o 6.00 i nie bardzo wiedziałam, co ze sobą zrobić. Tak, że mi się kolejność porannego harmonogramu popultała. Ale w zasadzie wykonany, jeszcze tylko spacer z psami i kozy. Jeden punkt mi doszedł, bo jest klient na 100kg owsa i musiałam zaworkować. Zaworkowane.Tylko jakoś spuścić ze strychu trzeba. jak gość będzie w pojedynkę, to będę musiała łapać worki na dole u deski (bo zrobiłam taką zjeżdżalnię: worek na lince sunie po desce zafoliowanej, co by się nie podarł) 
(Aha, zdaje się, że mi się gotuje w centralnym.... No, jeszcze nie, ale niewiele brakuje. Cholera nie kocioł -permanentnej opieki wymaga. Nie można do niego nałożyć i mieć go z głowy na parę godzin, tylko trzeba latać. Bo jak nie zdycha, to znowu hajc jak w piekle)

W piątek Ciota została zawieziona i przyjęta na oddział. Po drodze jej jeszcze fotkę strzelili. Nawet szybko poszło, bo zajęło jedynie 2 godziny. Cud nad Mleczką. Do nocy dręczyły mnie wyrzuty sumienia, bo Ciota dostała przydział na salę 5-cio osobową, na której znajdowały się panie w dość nieciekawym stanie. W tym jedna cały czas jęczała i Ciota od razu zaczęła przewracać oczami.Za poprzednim jej pobytem na tym oddziale też znajdowała się na sali 5-osobowej, gdzie jedna z pań, dotknięta demencją, spacerowała nocami i penetrowała nachtastliki pozostałych pacjentek. I Ciota zażądała przeniesienia. No i ją przenieśli.

Dzieciątko się wybrało w piątek po pracy do domu, żeby starej matce pomóc narychtować drwa na rozpałkę. Albowiem matka została przez brata swego, z teksańską masakrą oswojonego prawie jak z maszynką do golenia (a może bardziej, bo odnoszę wrażenie, ze częściej rżnie niż się goli) odwiedziona od prób oswajania. Moje Dziecko kochają przygody wszelakie, samochodowe zwłaszcza: a to mu się wał przestawi i trzeba lawetować, a to mu paliwa braknie i trzeba gonić z bańką. W reanimowanym poldolocie nie działają czujniki poziomu benzyny ani gazu. W dodatku pijak straszny się zrobił po reanimacji i gazu pochłania ilości kosmiczne (jak wychodzi z dzielenia pojemności zbiornika przez wskaźnik kilomatrazu)
Tym razem brakło wszystkiego w szczyrym polu za Tryńczą. Dziecko opanował wqrw na poldka taki, ze powziął postanowienie porzucenia go w tym polu i powrotu do SW publicznym środkiem. Ja natomiast stwierdziłam, że trochę szkoda, bo nawet jak na złom go oddać, to lepiej w całości, bo zawsze parę groszy więcej weźmie, jak będzie z kołami. A zresztą sprzęcicho grające tam zamontowane za pieniądze przewyższające chyba wartość poldka.
No to zorganizowałam akcję ratunkową, angażując sąsiadkę Danusię w charakterze kierowcy, zabrawszy kasę i bańkę, poleciałam, jak stałam, czyli w wysokognojnych i szelestach ochronnych roboczych.
Dziecko nie zdążyło zamarznąć jeszcze, wlało, odpaliło, o dziwo, bez kabli i pojechaliśmy kolumną. Potem się okazało, że cudem nie puknął debila na rowerze.
Debile w czarnych szmatach, na rowerach bez odblasków nawet, są drugą, po psach (a może nawet przed psami) plagą wiejskich dróg. Dziwne, że Dziecko potem z tego poldka nie wysiadło i bucowi w pysk nie dało. Brat kiedyś wysiadł i bucem wstrząsnął nieco, po tym, jak na dynowskiej dylance cudem uniknął nieszczęścia zamordowania buca i położenia przyczep. Jakoś mi nie przyszło do łba dzwonić do służb, a takich kretynów bez mózgu minęłyśmy z Danką pewnie z dziesięciu.
W związku z obecnością Dziecka, wyszło parę rzeczy do zrobienia. Najpierw pojechaliśmy nakarmić kota cioty i wziąć jej telefon stacjonarny. Po rozmowie z Adasiem z timobajla dowiedziałam się, że prawdopodobnie będzie działał w szpitalu, a jak by nie chciał, to można mu włożyć startówkę za piątkę. (Najważniejsza skwitowała akcję: No, oczywiście, to LOGICZNE, że działa. Bo przecież ma STACYJKĘ! Nosz, qrwa, NIE logiczne, bo informacja dla klienta mówi, że działa w promieniu 500m od domu. I nie sądzę, by operator miał jakiś cel w tym, by odżegnywać klienta od używania telefonu. A stacyjkę, to ma samochód!) Ciotę zastaliśmy w stanie normalnym, podłączoną do kroplówki, która nie leciała. Dostałam polecenie poinformować siostrę. Po czym okazało się, że już ktoś ją informował i zaraz będzie. Ciota uwielbia jak 1000 osób zajmuje się jej sprawami. 
W międzyczasie zakupiliśmy węgiel i w międzyczasie wykonałam kilka prań, bo dziecko nadal bez pralki.
Potem jeszcze kilka prań, obiad, ptysie, odkurzanie auta Dziecku, (ono w tym czasie zwalało węgiel do piwnicy) kozy, psy, koty. Ok. 19-tej w końcu Dziecko zrobiło kawę, ja nadziałam parę ptysiów i usiedliśmy pogadać. (Dziecko się nawet rozmowne zrobiło i samo opowiada o tym i owym). A potem szybko-szybko - trzeba było poskładać to całe wysuszone pranie i spakować sensownie. I Dziecko pojechało w noc.
Po czym za jakąś chwile pojawiło się znów na podwórzu. Pikneło mi w głowie, że znowu coś się spierniczyło w złomowisku. Ale okazało się, że zatankował gaz na orlenie i chce tylko dopływ  podregulować i jestem mu potrzebna, żeby  obroty trzymać. No to potrzymałam, bacząc pilnie, żeby mi z tych 3 tysięcy nie schodziło i pojechał już całkiem.
A dziś zaliczyłam Ciotę i rozmowę z doktórką. Najpierw oczywiście do jej chałupy, bo zażyczyła sobie koszulę na zmianę. (Po czym okazało się, że przebierać się nie będzie, bo przecież ta jeszcze dobra. Ale przynajmniej kota nakarmiłam, bo już miał pusto w miseczkach) Fotograf stwierdził, że żeber pękniętych nie ma. Jeszcze jakieś USG jej robili, ale wyników nie było na razie. Ciota sugerowała, że coś ma na żołądku, bo jej tak powiedzieli i ma dietę - bułkę jej dali zamiast chleba, a ona tej bułki wcale jeść nie może. No i masz. Ciota uwielbia mieć wszelkie choroby istniejące i być najbardziej chora w okolicy. Oraz o tych swoich chorobach, tudzież wypadkach przeszłych opowiadać każdemu po wielokroć. W zasadzie już do obrzygania, bo nie bardzo mam ochotę słuchać kolejny raz jak to sobie nogę kosą pocięła, czy ile razy miała połamane żebra.
Reszta dnia zeszła na niczym wielkim, oprócz tego, że zaraz z rana zaworkowałam 100kg owsa, bo był klient. I przykręciłam dziewczynkom deseczkę, żeby im gębusie wystające do karmideł nieco rozdzielić, bo się prały łbami ostatnio jak jakieś głupie. W ogóle stwierdziłam, że wszystkie deski pomiędzy nimi popękane wzdłuż. I trzeba to jakoś zabezpieczyć, bo wymiana w tej chwili w grę nie wchodzi. Nie ma to jak półwałeczki z żerdzi  - nie ma co pękać wzdłuż, a w poprzek nie da rady.

Przymierzam się zrobienia swetra. Sobie. Z włóczki zakupionej parę lat temu docelowo na sweter. Na razie przerobiłam obczajanie po książkach mądrych i internecie spuszczanie na pachę. A może raglan, bo prościej. Jeszcze jeden moment mam do przerobienia teoretycznego. Na dropsie znalazłam głównie właśnie raglany. Ale opisy z dropsa mi nie leżą. Najlepsza w tej materii jest moja stara kniga oraz opisy  niemieckie. Gdzie jest narysowany wykrój i liczone w centymetrach, a nie przerobionych rzędach. Kto do licha liczy rzędy?!
A najlepiej byłoby ucelować cóś w sh i nie robić. Zakupy sklepowe w grę nie wchodzą. M. in ze względu na ceny oraz cudowne akryle użyte jako surowiec. Akrylom mówimy stanowcze nie.
I idziemy spać. Psy już na pozycjach. I koteł też.

9 komentarzy:

  1. Coś mi ostatnio wcina komentarze ale może były niestosowne, niewarte, nieważne. Chociaż pisałam, że Cię podziwiam i Ci zazdroszczę, nie okoliczności ale sposobu w jaki sobie radzisz z tym całym bałaganem, ciśnieniem, codziennością czy z obowiązkami. Ja nie ogarniam ale to może dlatego, że mam ich o wiele mniej i działa tu mechanizm "zrobię to jutro, później, kiedyś .... I jeszcze masz czas na pisanie tych długich, nocnych listów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Pellegrino, tu nie ma moderacji komentarzy. Twój (każdy)komentarz jest widoczny zaraz po napisaniu. Wszystkie komentarze są ważne, warte i stosowne (chyba, że ktoś by z hejtem wypadł, ale do tej pory takich nie było) Nie usuwam żadnych komentarzy, z dwoma wyjątkami chyba: gdy osoba poprosiła mnie mejlem o usunięcie oraz gdy komentarz się zdublował, tzn. ten sam pojawił się dwukrotnie (dzięki akcjom wujka G.) Jest mi bardzo przyjemnie, że ktoś czyta, to co napiszę, choć do literatury temu daleko. A śladem, że czyta i w dodatku, że go to jakoś obchodzi, są właśnie komentarze. Tak, że przykro mi, z tego powodu, że coś je zjada.Ale cieszę się, z eto zjadanie Cię nie zniechęciło do ponownego zaglądania. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Dużo praktycznych wskazówek i filmików z instruktażami krok po kroku jest u Agnieszki- Intensywnie Kreatywnej. Jest nawet tabelka samolicząca raglan :-) Tylko trzeba mieć sporo czasu, żeby się przez stronę IK czy jej youtube przekopać.A swoją drogą- nie wyobrażam sobie teraz robienia swetra na prostych drutach, ot, kwestia przyzwyczajenia. Nawet skarpetki robię na drutach z żyłką (dłuższą i taką bardzo elastyczną).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Byłam na IK. Ma dobre te filmiki, ale jestem zbyt niecierpliwa, by to oglądać od Ado Zet. Natomiast znalazłam po dzisiejszym przedzieraniu się przez zasoby takie cósie: oczka.blox,sposobynadziergawki oraz abc robótek na drutach. Polecam. Dobre opisy, nie trzeba tyle czasu tracić. Oczywiście mając podstawowe pojęcie. A te skarpetki robisz metodą Magic Loop zapewne. Słyszałam, ale nie zgłebiałam.

      Usuń
    2. Pewnie tak się nazywa , zaczynam od palców i lecę w górę. Oczka i ABC znam :-)

      Usuń
  3. Kiedyś byliśmy świadkiem, jak niefrasobliwy rowerzysta, ze słuchawkami na uszach kręcił na drodze wężyka, że nie sposób było go wyprzedzić, za nim już sporo samochodów, a on pewnie muzę na cały regulator, że nie wiedział, co się za nim dzieje; więc jedni nerwowi wysiedli z auta, dostał od nich parę "buków", i od razu się uspokoił; oczywiście, to ma się nijak do tych użytkowników nieoświetlonych, ale zagrożenie jest z każdej strony; dobrze czułam, że wywróżyłam Ci bakcylka dziewiarskiego, przymierzam się do zrobienia powłoczek na poduchy, takich warkoczastych, do chatki, na bambetle; a sweter w jelonki dalej czeka, a ja czekam na obniżkę cen:-) moje dzierganie tradycyjne, na zwykłych drutach, a skarpety to tylko na "piątkach", tak jak robiła moja mama, a już to zmyślne rozpoczynanie robótek, czy zakończanie, jakieś oczka rakowe czy inne ... nie mam o nich pojęcia; pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Moja wiedza teoretyczna sięga na tyle, że wiem iż oczka rake robi się na szydełku celem wykończenia. Ale praktyki w tym zakresie brak. Poduchy popieram. Robota prosta. A widzę jeszcze prostsze wyjście na leniwca w zakresie poduch -zakupić w SH odpowiednie swetrzyska i stuningować. No chyba, że Ci włóczki zalegają....

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja ulubiona poducha dziana powstała z cudnie miękkiego uroczego w kolorze - komina, którego jako pseudo-szalika odkrywającego całą szyję znieść nie mogłam. Szydełko - obrąbek - 5 min i gotowe. A taka poducha leżąca powstała ze swetra, którego drapliwość dorównywała urodzie. Tylko poprawiać musiałam, bo zapomniałam, że cięte czyli szyć po taśmie.
    Myśle, że sporo w domu się znajdzie fajnych w wyglądzie swetrów, które do noszenia nawet przy pieleniu się nie nadają, ale do celów poduszkowych owszem. U mnie czeka jeszcze taki długi, uroczo kremowy, którego sztywności żaden zmiękczacz nie pokonał.

    OdpowiedzUsuń
  6. A zatem lecę na poniedziałkową wyprzedaż złotówkową, tam różnych swetrów warkoczastych bez liku:-) dzięki za natchnienie:-)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..