poniedziałek, 22 lutego 2016

kwietniowo-marcowo

jest za oknem.

(Luto nie, w żadnym wypadku! Masakra, same anomalie wkoło. Nawet starsze mocno panie szafiarkami zostają, w ucieczce przed alzhajmerem. Zgrozą wieje i powiewa. Co za szczęście, że nie mam plazmy, ani szkła nawet!)

Trochę zimy, trochę lata. Choć w zasadzie zimy nie, raczej takiej wrednej, jesiennej pluchy. Na przemian: jednego dnia leje, drugiego świeci i wieje. Co napadało -to wydmucha. Z tym, że wieje dość intensywnie.
Tak ostatnio jest, że jak wieje, to już wieje. Jak w kieleckim na moście. Bramkę od "zapłotka" przegina mi na drugą stronę. Właściwie, nie wiem, jakim prawem, bo niby wieje z zachodu, a bramka jest PN-PD. Ale wygina. I musiałam widłami podeprzeć, bo urwie.
Świerk, co to kiedyś za choinkę robił, a teraz jest już drzewem olbrzymim, chwieje się jak szalony, nie mogąc się zdecydować w którą stronę. Więc właściwie, to się nie chwieje, tylko trzęsie.
Słoneczko świeci, a termometr od wschodniej strony pokazuje 25 stopni. W kurtce robi się natychmiast za gorąco jak się człek rusza. Natomiast bez kurtki, nie da rady na tym wietrze. No i masz.
Ponoć tu i ówdzie już kwiecie jakieś wiosenne z ziemi wystaje. U mnie jeszcze nie -sprawdzałam przed chwilą właśnie, bo mam te przebiśniegi w dziwnym miejscu -wetknięte pod tuje i tego świerka choinkowego i nie dające się przeflancować w inne, bardziej reprezentacyjne.
Bergenie mi za to cudnie przezimowały, rozłożyły były piękne liście - zielone z bordo. Ale to już czas przeszły. Sąsiadki Zofii kury z kogutem zrobiły swoje skrobate porządki. Bergenie w zasadzie szlag trafił. Zarówno liście, jak i kawałki roślinek walają się w strzępach po rabatce. Jakimś świrem rabatkowo kwiatkowym nie jestem, ale jak je tam posadziłam, no to niech by były. Bergenie kwiecie maja niepozorne, ale sympatyczne i bardzo długo utrzymujące się w stanie nadobnym.

Tak sobie w ubiegłym roku kwitły. Potem się jakoś kłączowo rozmnożyły i nastawiałam się na więcej kwiecia w tym. 

Tak, że mnie też szlag trafił, gdy kolejny dzień z rzędu zobaczyłam kolejne zniszczenia. Czemu dałam wyraz w niekontrolowany sposób, nazywając odpowiednio rzeczonego koguta. Sąsiadka niechcący prawdopodobnie słyszała. Dziś ze zdziwieniem odnotowuję brak kur u sąsiadki na wybiegu. I nie wiem, czy dwóch braci pijaczków odsypia jeszcze niedzielne świętowanie i nie zdążyło do tej pory kur wypuścić, czy może zajęły właściwe miejsce w łańcuchu pokarmowym. Ostatecznie - czasem bywa tak, że albo rybki, albo akwarium.
Właśnie wyjrzałam za okno, sprawdzić, jak tam wygląda sytuacja z kurami. No i niestety są. Ale na pocieszenie, zauważyłam ruch jakiś na choinkowym świerku: te jego drgawki wcale nie przeszkadzają parze synogarlic w pracach budowlanych. Jedna fruwa tam i z powrotem donosząc w dzióbku materiał, druga uwija się między gałązkami.

Właśnie dostawca budulca wyrusza po kolejną partię. Wiją to gniazdko dokładnie na wysokości mojego okna. Fajne towarzystwo się zapowiada. Lubię turkawki... Na lipie zwykle gnieżdżą się dzikie gołębie, ale tam na razie ruchu żadnego nie zauważyłam.



Dziś żadnych wieści na razie od korporacyjnego Dziecia. W piątek użebrała wyjście wcześniej z pracy i rzuciła zezwłok w pierze. Przeleżała tak sobotę i niedzielę, jojcząc w międzyczasie, że projekty jej się przeterminowują. W dodatku junkers wziął i zionął ogniem, skutkiem czego Dziecię zostało bez wody ciepłej dla spłukania schorowanego zezwłoka. Dziś miała zaliczyć doktora w celu uzyskania elcztery.

Koleżanka Pisarka pozostaje uziemiona w lecznicy. Żółte barwy jej nie opuszczają zasadniczo, ale przynajmniej zdiagnozowana jest częściowo. Co odsunęło hipotezy najczarniejsze, stwarzając tym nieco lepsze warunki psychiczne do powracania do barw właściwych. Linia nam się momentami grzeje, gdy zabieramy się za szczegóły programowo -sprzętowe, które mają służyć temu, by przywrócić do życia blog Koleżanki Pisarki.

A poza tym, nic na działkach się nie dzieje. Oprócz tego, że zawzięłam się, by dojść do końca pleców zanapoczetego sweterka. W czym usiłuje mi przeszkadzać Koteczek Areczek. Włóczka bowiem zapakowana jest w plastikową "jednorazówkę", która szeleści, podczas przewalania się w niej kłębków, co niepokoi Areczka. Wczoraj próbował atakować tę torbę łapką. Zabroniłam zdecydowanie. Po chwili usłyszałam "szam-szam" i nitka zwisała mi smętnie u druta, odgryziona przez Areczka błyskawicznie. Zemściła się menda, za brak zezwolenia na szeleputanie torbą.
W działalności dziewiarskiej przeszkadzała mi trochę literatura. Bo jak już zacznę coś czytać, to skończyć muszę. I resztę mogą chwilowo diabli brać (oczywiście z wyjątkiem stałych punktów harmonogramu, od których odstępstwa mogą być w granicach kwadransa może, do pół godziny, w wyjątkowych wypadkach).
Recenzji robić nie będę. Przeczytałam (możecie się chachać do woli) "Znaczy Kapitan", co oczywiście poskutkowało dalszą lekturą "dookoła", w internecie.
Oraz "Nie lubię kotów" - bardzo, bardzo dzisiejsze. I tylko taka refleksja: 5 postaci - 5 życiowych tragedii. Czy faktycznie, większość ludzkich życiorysów, to- w jakimś sensie- tragedie? Może lepiej się zbytnio nie rozglądać dokoła i nie wnikać....

Pędzę zaraz z psami, żeby łapnąć jeszcze trochę słońca. Wezmę lornetkę i polampię na autostradę. Szkoda, że mój fotoaparat, nie ma takich możliwości optycznych, jak to radzieckie ustrojstwo.
Tymczasem zerknęłam jeszcze, jak idą postępy na budowie. No cóż. Kobieta została sama i się miota, bo facet poleciał gdzieś się szlajać. Czyli - z braku surowca, budowa stoi.




12 komentarzy:

  1. "Znaczy Kapitan" i "Szaman Morski"to jedne z moich ulubionych książek! więc ze mnie też może dworować kto chce :)
    Pozdrawiam Iwonko
    Rena

    OdpowiedzUsuń
  2. Ponieważ u mnie zwykle działa prawo serii, więc Szaman będzie następny. Z tym chachaniem było w kontekście tego, że są to książki uważane za "młodzieżowe". Ale tak się złożyło, że będąc młodzieżą, akurat tych nie czytałam. No, to nadrabiam w drugiej młodości...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szamana Morskiego kiedyś czytał w radio w odcinkach J.Bińczycki. Tym swoim cudownym basem, pasującym jak ulał do bohatera. To dopiero było słuchanie. Kooohani moi( naprawdę to było H dźwięczne).

      Usuń
  3. Młodzieżowe? chyba w innej, tamtej epoce bo teraźniejsza młodzież takich książek na pewno nie czytuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w ogóle jakieś czytuje? Oprócz streszczeń lektur obowiązkowych, a i to często nie, tylko ogląda ekranizacje, tam gdzie się da...

      Usuń
  4. A już myślałam, że takie zieloności u Ciebie, jak spojrzałam na zdjęcie:-) chociaż ... trawa zaczyna już rosnąć, w końcu znośne temperatury, deszczyk polewa, a wiatr wcale jej nie przeszkadza; odstałam wczoraj swoje w kolejce na poczcie, tam to można się ugotować żywcem, a nawet kurtki nie miałam, tylko grubszy polar; jakoś nie mogę wdrożyć się do tej wiosny, sił brakuje , kości bolą, zmęczenie szybko łapie, i śpik morzy w ciągu dnia, pewnie moje "meteo" wyczuwa już z daleka fronty i niskie ciśnienie; właściwie to dobrze, że wieje, osusza mi błotko na podwórzu, bo psy jak nieboskie stworzenia, luzem w ogrodzie gonią; coś mi kawa nie pomaga, pewnie muszę łyknąć jakąś pastylkę na ból głowy, z którym dziś się obudziłam, żeby zapobiec większemu, pewnie znowu w niebie jakieś przetasowania ciśnieniowe; pozdrawiam, a Mimi za moimi plecami oprawia następny mężowski pantofel, bo odebrałam jej mój ulubiony pledzik:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koleżanka Pisarka, która jest medycznie oblatana z racji bycia doktorskim dzieckiem zaleca na ból głowy dwie szklanki wody. Myślę, że coś w tym jest, bo moja wiedza, związana z mechanizmami uczenia się, obejmuje fakt, że w sytuacji niedoboru płynów najpierwszy i najbardziej odwadnia się mózg. Nie praktykowałam, szłam na alopatyczną łatwiznę. Ale ostatni, połknięty 3 dni temu ibuprom zapewnił mi takie dodatkowe przeżycia, że pożegnamy się chyba z truciznami i poszukamy innych sposobów.
      Jeżeli chodzi o psy odchowane w mieszkaniu, to miałam szczęście - zero butów uszkodzonych. Ale pilnowałam się bardzo, by nie zostawiać w zasięgu. Za to koty rujnują za wszystkie psy, mając dostarczane im rozrywki i "place zabaw" w głębokim poważaniu.

      Cósik mi się zdaje, że niebawem powącham, jak pachnie ciasteczkowe powietrze. Pozdrawiam rannym rankiem

      Usuń
  5. A właściwie to dlaczego kury sąsiadki cię napastują?
    Jakby włóczkę w kartonik i nitkę przez dziurkę to Areczek miałby co drapać i szeleścić tekturowo. Wot, kocina. Mimi boi się szelestu reklamówek....
    Pozdrowienia dla Żółtej, niech już wraca do białych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ponieważ są to kury lotne. Przefruwają/przeskakują wierzchem przez płot i robią swoje. U siebie trawy maja zero, więc u mnie je nęci zielone.
      A kartonik dla koteczka?! Spracował by w strzępki błyskawicznie. Moje koty uwielbiają kartony -włażą do każdego który się pojawi i natychmiast strzępią po kawałku. Każdą tekturę, nawet tę sztywną bardzo z opakowań zbiorczych po owocach i warzywach.

      Usuń
  6. Włóczkę w plastikowe wiadereczko z dziurką i nawet może się turlać jak uchwyt zdemontujesz :)A co do kur, to sama mam stado od sąsiadki Joli :)))już grządki zdrapane i podchodzą na rabatki. Czekam kiedy wpadną w ciemierniki, które w tym roku pięknie zakwitły.A wtedy chyba będzie rosół ! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak sobie nawet myślałam o pojemniku plastykowym - i trwalszei bardziej estetyczne i nie szeleputa Areczkowi wbrew. Tylko niestety "wiadereczko" sprawy nie załatwi, bo robię z 3 motków naraz. Muszę "wszystko po czypieńdziesiont" zaliczyć, bo te różne kurwery nieco cena odstraszają.
      Ciemierniki już kwitną?! Wiem, że one wcześnie, spod śniegu bywało, ale że aż tak?!

      Usuń
  7. Już od miesiąca :) ale u mnie w zaciszu, pod drzewkiem liściastym mają teraz słoneczko. No i Dolina Baryczy to taki cieplejszy rejon kraju :)

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..