środa, 17 lutego 2016

Mysz jest dead

i ja prawie też.
Ale mysz padła stanowczo i ewidentnie. (Ja jeszcze nie) Już od jakiegoś czasu zdradzała objawy niewydolności, ale udawało mi się ją ożywić. Aż w końcu reanimacje stały się zbyt częste - siedząc przy komputerze głównie reanimowałam mysz. No to dałam jej spokój. I odkopałam starą, pieczołowicie zapakowaną w pudełeczko po tej nowej, co właśnie padła. Pamiętałam, że przyczyna zrezygnowania z niej była potworna bateriożerność. Nie pamiętałam, niestety, gorszej przypadłości tej "starej" - ona jest jakaś "lustrzana"! Jak chcę kursor w lewo - to muszę ręką w prawo, jak w górę - to w dół. Już mnie od tych przeciwstawnych ruchów ramię rozbolało. Nie rozumiem, co to za idea. Choć, wydaje mi się, że kiedyś spadła i po tym jej się tak poprzestawiało. Trudno, może w końcu w najbliższych dniach znajdę się w metropolii, zwłaszcza, że tematy do załatwienia narastają, to kupię. Może nawet uda mi się bez sznurka. Tylko...nie wiem, gdzie teraz w metropolii kupuje się akcesoria komputerowe, bo mój ulubiony sklep już nie istnieje.
Ja też, przez cały dzisiejszy dzień, byłam na padnięciu. Prawdopodobnie, z wiekiem, bardziej reaguje się na pogodowe fanaberie. Moje permanentnie niskie ciśnienie własne, w zetknięciu z niskim ciśnieniem atmosferycznym daje takie samopoczucie. Obawiałam się, że jak usiądę, to już nie wstanę, więc wymyślałam sobie zajęcia, żeby być w ruchu. I w dodatku na powietrzu, choć to dzisiaj wymagało dużego samozaparcia. Najtrudniej zebrać się w qpę, żeby wyjść. Potem już jakoś.. Zwierzęta dbają o mnie i zapewniają mi niezbędny ruch. A to Księżniczka odczuwa potrzebę wyjścia raz za razem. A to Wandzia znowu zrobiła sajgon i muszę tańczyć z widłami.

Zawsze na zimę w ten sposób "ogacam" jedną ze ścian na kozich salonach. Tym razem kostki słomy zostały dociśnięte do ściany i zabezpieczone listwami.

Wandzi to wcale nie przeszkadzają te listwy. Najpierw częściowo wyjadła, a częściowo przeznaczyła na posłanie jedną kostkę, tu gdzie widać gołą ścianę. Wykonując to ocieplenie użyłam kostek słomy pszenicznej - zdobycznych - jedynie z tego powodu, że musiałam to zrobić sama. Pszeniczne były dużo lżejsze od owsianych i łatwiej było mi rękoma wepchnąć taką kostkę dużo wyżej mojej głowy. Te zniszczenia, które tu widać naprawiłam i uzupełniłam ścianę kostkami owsianymi, bo już tylko takie mi zostały. No, ale pszeniczna znalazła się niżej. Wczoraj przychodzę, a Wandalek stoi sobie w słomie po pachy. Więc Wandalek na sznurek i taniec z widłami. Przecież to jeszcze nie wiosna, a ona za chwilę będzie tak wysoko, że wierzchem przez ścianki boksu przejdzie!
Dzisiaj, w ramach oddychania świeżym powietrzem, poszłam zobaczyć, co tam słychać i widać na salonach, bo przewidywałam braki siana i konieczność napchania siatek. Ale nie przewidywałam, że Wandal wyciągnie następną kostkę. Powtórka z tańca z widłami. I złośliwie, zepchnęłam jej z góry wiązkę owsianki. Ciekawe co na to powie, bo jak dotąd - owsianka jest be - nie ruszamy, nie skubamy, ogólnie  -fuj (A taka miała być wspaniała i wielozadaniowa ta owsiana - kolejny dowód na "nie wierz chłopu")

Założenie "nie siadania", kończący się właśnie zapas chleba w domu oraz ostatnie dyskusje na temat pieczenia chleba, skłoniły mnie do tego, żeby może jednak upiec. Mój piekarnik od pewnego, dłuższego czasu, piecze tylko na termoobiegu. Średnio wychodziło pieczenie chleba na termoobiegu, ale stwierdziłam, ze "raz kozie śmierć", jak wyjdzie zakalec, to najwyżej - sąsiadki kury się ucieszą. Ale nie wyszedł, kury się obejdą. Dziwnym sposobem wzięłam wąskie keksówki, nie te co zwykle, i pewnie to ułatwiło mu dopieczenie się we wnątrzu.Dziwnym też sposobem znalazł się w cieście olej konopny. Nie wiem, jakie złe mnie podkusiło. Gnojstwo chyba, bo ten konopny wlazł w rękę, zaraz po otwarciu szafki. No, a konopny ma swój specyficzny smak i zapach. Na ciepło chleb wydawał się lekko gorzkawy, ale teraz, kiedy już wystygł, nie czuje się tego smaku.
Przesypując resztkę sklepowej mąki białej (bardzo białej, bo aż 450-tka) zauważyłam na torebce przepis na babkę piaskową. Przepis był prosty, bez cudów, więc postanowiłam wdrożyć. Żeby nie było monotonnie - zrobiłam babkę łaciatą, ze skórką pomarańczową w sobie. Sceptycznie trochę podchodziłam do tej mąki kartoflanej w cieście - nie lubię, nie stosuję - ale efekt jest dobry. Na torebce z mąki razowej, która poszła do chleba, był przepis na razowe ciasteczka. Który zlekceważyłam, bo takie ciasteczka razowe, to ja robię bez żadnego przepisu, wykonując ciasto  jak na szarlottę, jedynie zamieniając mąkę białą na razową, albo część białej zastępując młyńskimi otrębami. (Otręby z młyna są zupełnie inne, niż te sklepowe: jest w nich trochę mąki białej, trochę razowej, trochę drobniutkich łusek i trochę całkiem grubych - spokojnie można z tego próbować upiec chleb. Niestety, w tym roku, po raz pierwszy, nie mam własnej mąki.A co za tym idzie - otrąb też nie. Po prostu, nie sialiśmy pszenicy. A widząc pszenicę sąsiadów i słysząc ich narzekania na choroby grzybowe, straciłam ochotę na kupowanie pszenicy w celu zrobienia sobie mąki. Za to mam mąkę wzbogacona fosforowodorem. Np. Albo cypermetryną.I jeszcze jakąś niewiadomą substancją, która na pewno jest do samej mąki dodawana, by przedłużyć jej trwałość.)
A poza tym w Księżniczce rodzą się jakieś mordercze instynkty. Wczoraj, z Księżniczki-Ciasteczkożercy, o mały włos, zamieniłaby się w Księżniczkę-Kurożercę. "Za płotek" bowiem dostała się jakaś głupia kura. Księżniczka wypuszczona"za płotek" usiłowała ją upolować. Dziwnie młodzieńczego wigoru nabrała, skutkiem czego część trawnika oraz pychol i broda Księżniczki były w białych piórach. Ostatecznie udało mi się Księżniczkę opanować. A głupią kurę, która wsadziła łeb w oczka siatki i udawała, że jej nie ma, złapać i przerzucić za siatkę. Przed chwilą jazgot straszny się podniósł u okna balkonowego prowadzącego do nikąd, który oznaczał obecność kota na ogrodzie. Po czym Księżniczka kazała się wyprowadzić. Prawie natychmiast uskuteczniła sprint zakończony w stodole jękiem. Prawdopodobnie był to jęk rozpaczy, z powodu iż kotu udało się zaliczyć zwyżki, dla niej nieosiągalne, np. drabinę. Tak więc pozostaje w dalszym ciągu jedynie Ciasteczkożercą.
Baran z Inpostu, który notorycznie wjeżdża autem na trawnik, podjeżdżając pod same schody przyniósł dziś zawiadomienie o terminie kolejnych potyczek. Co jakoś dziwnie przeczuwałam i patrzyłam tylko, kiedy się zjawi. Z wrażenia zapomniałam go ustawić odpowiednio.
Oraz Pisarka jest chora.
I właściwie tylko te dwie rzeczy są istotne. A reszta to takie tam bzdury...


PS. skąd ten fosforowodów wyjaśnię: Pszenicę nadającą się na mąkę produkują głównie rolnicy uprawiający zboża na dużych areałach. Przeważnie oni stosują zabiegi agrotechniczne, by ta pszenica spełniała wymagania stawiane pszenicy konsumpcyjnej, czyli miała odpowiednią zawartość glutenu, białka, wyrównanie, opadanie i odpowiednio niski poziom "zagrzybienia". W większości nie sprzedają jej zaraz po żniwach, kiedy ceny są uwłaczająco niskie, lecz przechowują w zbiornikach stalowych, tzw. BINach. I w tych BINach ziarno jest natychmiast atakowane przez wołka zbożowego, który cholera wie, skąd się tam bierze, mimo wcześniejszej dezynseksji. Ponieważ te paskudy potrafią zniszczyć ogromne ilości ziarna (jak wyczytałam jedna para wołków, wraz z potomstwem spłodzonym w ciągu 150 dni swego życia opiernicza swobodnie 6 ton), do binów wrzuca się takie granulki, które systematycznie wydzielają z siebie gaz trujący dziadostwo. I ten gaz to właśnie fosforowodór. Są też jakieś inne, równie przyjemne. Wołki można wytłuc także opryskując ziarno  środkiem zawierającym cypermetrynę. Jak mówi instrukcja, nadaje się ono potem do spożycia przez ludzi i zwierzęta. I nawet nie podają karencji, czyli pewnie można jeść zaraz. A jak nieszkodliwa jest cypermetryna przekonali się np niektórzy koziarze, którzy stracili koźlęta już urodzone, albo jeszcze nieurodzone po tym jak ją zastosowali w kozich pomieszczeniach.

4 komentarze:

  1. A ja piekę chleb z termoobiegiem i udaje się
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. U mnie termoobieg działa tak, że grzeje tylko ta grzałka za wentylatorem z tyłu, wobec czego na ogół przypieka mocniej od tyłu piekarnika. Prawdę mówiąc, ten piekarnik ciągnie już resztkami sił. Ale wczorajszy chleb się udał. Z wodą na patelni wstawioną na dno, dzięki czemu wiatrak go nie obsuszył zbytnio.

    OdpowiedzUsuń
  3. U mnie właśnie bez termoobiegu przypieka od tyłu dlatego najlepiej sprawdzają się okrągłe formy.
    Mysz mam bez ogona, może i bateriożerna ale wygodna. Wszelkie takie sprzęty kupuję w Media Markt na Rejtana, duży wybór i towaru i cen.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszystkie są jednakowo żerne - kupiłam dla Dziecka bez ogona i była normalna. W ogóle była normalna, nie jakaś lustrzana. Mam chyba pecha do żernych urządzeń. Wagę elektroniczną tez mam taką, że baterie potrafi zjeść w ciągu paru dni, nie ruszana nawet. Podobno jest to powodowane jakimś zwarciem we wnątrzu. Cóż, większość tej elektroniki robią małe żółte łapki na straszne wyścigi.
      Myszora nabędę najprawdopodobniej w miejscowym neo. Mają komputery, więc akcesoria chyba też. Ale to jednak nie to, co mój ulubiony sklep komputerowy, obsługiwany przez brodatego pana, z którym można było sympatycznie pogaworzyć. I który był w stanie sprowadzić mi na następny dzień, co tam sobie wydumałam...

      Usuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..