czwartek, 25 sierpnia 2016

Relacja z plantacji

dzisiaj będzie.
Jak napisałam w komentarzu - jestem przybita gwoździem do gumna. Ostatnio ten gwóźdź jakby większy się zrobił, bo lambordżini doszło swych dni i służyć może w zasadzie wyłącznie jako ciężarówka/terenówka do wożenia tobołów z trawą oraz plonów z plantacji. Jeszcze po zakupy do miejscowego marketu można się nim wybrać, bacząc pilnie, czy na parkingu nie stoi autko z niebieskim paskiem. Kierowca lambordżini też coraz mniej sprawny, tak że w ostatnim czasie wyprawy do miasteczka to był lekki hardkor. Wobec czego sąsiednie metropolie powiatowe i wojewódzkie odwiedzam, korzystając z komunikacji masowej w postaci wieśbusa i pociągu. Są to wyjazdy krótkie i celowe: dojechać, załatwić i wrócić najbliższym połączeniem. Żadne snucie się po metropoliach bez celu, bo jakoś dreptanie wokół gumna mniej dokuczliwe jest niż przemierzanie trotuarów.
Więc dla urozmaicenia mam plantacje.
Pytają niektórzy: po co ci to, na co ci to? Te całe kozy, te plantacje? Mogłabyś leżeć pod gruszą, na dowolnie wybranym boku, albo oddawać się rękoczynom.
Od leżenia pod gruszą zapewne natychmiast bolały by mnie boki, niezależnie od wyboru. W dodatku komary by sobie na mnie używały.
Rękoczyny drobne wykonuję niejako mimochodem, jak mnie napadnie na rękoczyn.
Kozy dają mnóstwo radochy. Już samo przebywanie z nimi jest lekiem na wiele zła. A mleczko i serki to taki miły dodatek. Pozwalający uniezależnić się od sklepowego twarogu, na którym napisane, że tylko mleko i kultury, ale mającym miesięczny termin przydatności. Oraz mleka uchatego, które może w tekturze przetrwać lata. Ale z mlekiem ma tylko wspólną barwę, bo ani smaku, ani zapachu, ani wartości...
Podobną niezależność dają plantacje: od papierowego smaku, wszechobecnej chemii i wszechobecnego monsanto. Także przetwory wykonane z plonów plantacji. Gupi dżem ze sklepu składa się ostatnio głównie z wody i syropu monsanto. Owoce zajmują trzecie, czwarte miejsce na etykiecie.
No to ja sobie uprawiam moje plantacje, wbrew jakby rozpowszechniającemu się (co najdziwniejsze - zwłaszcza wśród młodych ludzi) nastawieniu, że po co? Po co siać marchewkę, plewić, przerywać, skoro w biedronce jest po parę groszy. Po co kupować rozsadę kapusty po 30gr i się z nią certolić, jak potem wielką główkę można nabyć za 80 gr.
Ci młodzi ludzie, na wsi mieszkający, żyją chyba w szklanej rzeczywistości, w pole nie chadzają i pojęcia nie mają. Bo nadal, niestety, w polu bywa kapusta "do jedzenia" i kapusta "na sprzedaj". Nawet rabarbar u sąsiada dzieli się na ten "do jedzenia" i "na sprzedaj".

Ponieważ jestem zabetonowanym starym próchnem, odpornym i opornym na nowe, prowadzę swoje plantacje w sposób tradycyjny: Na jesieni wywożę kozie gówienko, ładnie przekompostowane na kupce ( o co dbam przez cały sezon - tak, gówno też wymaga zachodu), potem zostaje to przyorane, na wiosnę przejechane agregatem i do boju. Chwasty usuwam zawzięcie, nie zważając na opinie, że jak to, co to -przecież każdy chwast to ziele jakieś. Owszem, owszem, ziele, jak najbardziej, ale ziół nie uprawiam (z wyjątkiem osobnego ogródka ziołowego, gdzie również tępię, czego nie posadziłam własną ręką)
Chemię stosuję w bardzo ograniczonym zakresie. Niestety, próba ekologicznego wyproszenia mszyc z bobu skończyła się tym, że część kwiatów zniszczyły, zanim (po dwukrotnym zastosowaniu, polecanych jako skuteczne i sprawdzone, naturalnych środków) potraktowałam je chemią. Dwukrotnie też chemią potraktowane były ogórki na kanciastą plamistość . Poza tym pryskam drożdżami i pokrzywą, co daje dobre efekty, zwłaszcza pomidorom służy (Jak widać - tylko dwa opryski, a pomidory w zasadzie pięknie zielone. U sąsiadki już jesienne liście mają i zaczynają usuwać krzaki).

Tak w ogóle, ta cała zabawa w plantacje odbywa się ze względu na pomidory. Dodatkowo - ogórki, które uwielbia Starszy i dynie  - głównie dla kóz (do marca mniej więcej mają przysmaki dyniowate).
Całą reszta jakby przy okazji.


Plantacja dyniowa. Ile tam jest odmian? Właściwie nie wiem. Osiem?
Sadzone były w rozstawie metr na metr. Zagęściło się tak, że trudno stanąć, zeby czegoś nie nadepnąć. Chodzę pomiędzy tymi dyniami, jak bocian.

A ta wyrosła poza plantacją - obok pryzmy kompostowej, gdzie trafiła zawartość doniczki z nieskiełkowanymi nasionkami. Zakryła całą pryzmę. No i na zdrowie. Dyni i pryzmie. Nie znam jej. To nie jest na pewno MUSCAT DE PROVENCE 

Bo muskat to jest to! Wyrosła aż jedna roślina z całej torebki nasion. I ma 3 owoce.

A to jest baby blue. Jedno jedyne nasionko zostało mi z ubiegłego roku. Wetknęłam w ziemię.No i w obliczu tego, że inne, po kilka nasion pchane w dołek  nie były uprzejme, to miło ze strony tego nasionka..

A to? Czyżby Flat White? Ale skąd mi się wzięło, to nie wiem. Żadnych białych nie kupowałam. W ub. roku dostałam jakieś nasionka, po parę, od Lhuny, więc może  z tych. Podobno wewnątrz jest ciemno pomarańczowa. Okaże się.

No  butternut. Której też wysiałam całe opakowanie. Po czym nie wzeszło ani jedno nasionko. Po czym się namyśliły, dość długo to trwało i wylazły całym stadem. Tnę pędy, a te nachalnie włażą w paprykę, w pomidory. Bezeceństwo!

Oprócz tego jest jeszcze miranda, amazonka, ambar oraz hokkaido, która w tym roku spisuje się średnio, z powodu suszy zapewne - owoce są małe, mają cienko miąższu i twardą skórkę.

Na plantacje pomidorów widok ogólny.
Jak już pisałam - pomidorowe krzaczki tnę bezlitośnie i ogałacam z liści, wysłuchując jęków Starszego, który sobie na stołeczku siedzi, obserwuje i przeżywa.

Żółte kameleony. Nie wiem jak się nazywają, ale są olbrzymie i przepyszne.Oraz pięknie wyglądają splasterkowane.

Też żółte. Polska odmiana - Jantar. Bardzo smaczne - słodko-kwaskowate, jak pomidorom wypada. Dopiero zaczynają dojrzewać, bo posadzone były z mikroskopijnych sadzonek. Dobrze. Będą dłużej...

Obowiązkowo Lima. Na przetwory jedyna. W tym roku plonuje obficie, mimo, że podlewania zaprzestałam już dawno dość. Mam 8 krzaczków tej limy i nie wiem, czy dam im radę. Wczoraj sąsiadka dostała wiadro owoców. Niby czemu tylko ja mam stać przy przecierach pomidorowych?

Nagietki. Mają podwójne zadanie: rosną nieopodal pomidorów dla ich zdrowotności, a kwiatki zostaną przerobione na maść i na susz, który potem do herbatki. Niestety, tak już teraz nie wyglądają. Właściwie zupełnie nie wyglądają, bo większość zjadły kozy, a to co zostało, to masakra jakaś. Dla kóz nie wyrywałam, tylko wyłamałam. Korzenie pozostały w ziemi i , mam nadzieję, że odbiją nowymi roślinkami, podobnie jak w ub. roku.

Botwina, czyli burak liściowy. Sieję w zasadzie dlatego, że pięknie wygląda. Niby można ogonki przyrządzać jak szparagi, ale chyba nie w tych suchych latach, bo bardzo szybko stają się włókniste. Za to ratują kozy, w okresie gdy nie ma co ukosić. Liście systematycznie obrywam, nowe wyrastają, jakby poza tym ich ta susza nie dotyczyła. Cebuli już nie ma na plantacjach. Zaschłą sobie przyzwoicie i została zebrana.
Nigdy nie sadzę cebuli zagonkami. Cebula ma nie tylko urosnąć, ale w międzyczasie chronić inne rośliny przed chorobami.Więc jest przeplatanka: rządek cebuli/rządek marchewki/rządek cebuli/rządek marchewki/rządek cebuli/2 rządki buraków (bo buraków też się nie sadzi zagonami, a najwyżej 2 rządki koło siebie)

Cukinie. Mam te żółte i ciemnozielone. Plonują  obficie i skrycie - mimo codziennego przeglądu plantacji zawsze gdzieś pod liśćmi znajdzie się jakiegoś mamuta. Kozy zadowolone. Ja też właściwie, bo na razie udało mi się mamuty wykrywać w fazie zdatnej do krojenia bez odcisków. No i placuszki z cukinii mają wzięcie, odkąd Starszy w pewnym radyju usłyszał przepis (wcześniej nawet nie spojrzał w ich stronę). Na placuszki najlepsze te żółte, mają cieniutka skórkę i można razem z nią zetrzeć.


No i plon niesiemy, plon.. Przegląd pomidorków. Daleko nie wszystkich, bo naliczyłam na plantacji 13 odmian. Z tyłu, centralnie na środku, jest ten żółty kameleon. Obok niego - to nie jest bawole serce, bo nie lubię, więc nie sadzę. Te o kształcie sklepowego pomidora to marmande, jakieś takie sakiewki od sąsiadki, tygrysie "paprykowe" - smaczne, mięsiste i plenne, długi z dzióbkiem - san marzano, obok niego -lima. A te z lewej, żółty i czerwony, to takie "koraliki" giganty - rosną w gronach, te czerwone są najpierw bardzo ciemno zielone, potem żółkną, a potem czerwienieją, jak żadne inne. Wyglądają  na krzaku pięknie, ale więcej ich nie będzie - są tak kwaśne, że powinny się wstydzić. Przyznam się, że wyrzuciłam większość, nawet nie dodawałam do tej całej masy na przecier, bo obawiałam się, że go nadmiernie zakwaszą.
Marmande są pyszne - odpowiednio słodkie na to, by spacerując z psami, skubnąć sobie taki z krzaka, wytrzeć w portki i zjeść po drodze, ociapując się sokiem jak dzidzio (albo dziadzio, jak kto woli). Te sakiewki -takie se, duże, mięsiste, dobre na kromkę i na sałatkę, ale szału nie ma Ciekawa jestem jeszcze Moskvicza. Też z maciupeńkich sadzonek posadzone - dopiero zaczynają dojrzewać. 

Żeby końcem września (lub w październiku - jeżeli przymrozków nie będzie) nie śpiewać ze łzami "adijos pomidory, adijos ulubione, słoneczka zachodzące za mój zimowy stół" - puszkujemy. W dużych słoikach przecier, który później wykorzystuje się na zupkę, sos do makaronu lub po prostu wypija ze słoika. 
W malutkich - pasta pomidorowo-bazyliowo-czosnkowa do chlebka (część bez czosnku, żeby Starszy też miał frajdę zimą) Z tą pastą jest zabawy mnóstwo, takiej dla Kopciuszka. No i z pełnego wiadra pomidorów wyszło tyle co widać.Keczupu się robić nie będzie, bo ubiegłoroczny kiepsko schodził. Ale może jeszcze jakiś czatnej, oprócz ciągu dalszego prostego przecieru.

W kwestii puszkowania: zostały mi jeszcze pomidory na teraz i jabłka. Antonówki lecą na pysk. W tym roku jest ich mnóstwo (w ubiegłym nie było wcale) Ale jak się nie sprężę, to znów szarlotka zimowa zostanie we wspomnieniach. Zastanawiam się, jak ugryzę temat plasterkowania tych jabłek. Wcześniej robiła to przystawka do zelmerowskiej maszynki. Jeszcze wcześniej - szatkowniczka podręczna kuchenna. Niestety, maszynka wzięła i padła. Czyli powrót do szatkownicy.
Na potem - buraczki w postaci ćwikły z chrzanem. Buraczki, dwa razy siane, wzięły się w qpe i rosną ładnie. Niektóre osiągneły już rozmiary buraków pastewnych (sieję opolskie, bom leniwa, a opolskim, brak przerywki zbytnio nie przeszkadza osiągać rozmiarów) W ogóle, w tym roku korzeniowe wyrosły mi niespodziewanie cudnie.
Pustawo się na plantacjach robi tu i ówdzie. Wobec czego wczoraj posiałam rzodkiewkę, rzodkiew i rzepę. Oraz koper. Wiosną wystąpił zaledwie - może teraz nadrobi..

PS. Ten wpis przygotowywałam jakiś miesiąc temu. W międzyczasie nastały manewry personalno -ludożercze i inne takie, więc sobie leżał. Potem nastąpiły inne wpisy i niektórzy mogą  dojść do wniosku, że zaczyna mnie niemiec gonić, bo się powtarzam. Część zdjęć też się przeterminowała - były robione prawie miesiąc temu. A wczoraj wpadły mi w obiektyw dyńki i wyciągnęłam ten wpis z "szuflady".
Pozdrawiam 

13 komentarzy:

  1. Tu gdzie mieszkam rolnicy też mają takie warzywniki w polu jak idę z psem na spacer lubię podglądać co tam rośnie,wydaje mi się jednak , że nie jest to naturalna uprawa bo te warzywa owszem ładnie wyglądają ale coś takie nie naturalnie wielkie. Ja w większości na działce mam sad ,bo kiedy się wprowadziłam na wieś to jeszcze pracowałam a drzewka i krzaki owocowe były najmniej pracochłonne.Warzywnik mam niewielki ,wystarczający na moje potrzeby trochę marchwi , pietruszki i innych warzyw ,tyle co wystarcza do zimy później niestety muszę kupować , gdyż mój domek nie posiadam piwnicy i nie ma jak przechować. Pomidory sadzę tylko pod folią inaczej nic nie zdąży dojrzeć dopada je zaraza i to nie tylko u mnie.A ludzie się dziwią , bo są leniwi ,wszystko można kupić w sklepie i nie zastanawiają się co w tym jest.Tak trzymaj, masz fajne gospodarstwo na własne potrzeby.Krystyna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomidory zostawione same sobie będą chorować, bo tak już jest, że tych różnych grzybów, pleśni itp fruwa mnóstwo. Ja opryskuję najpierw małe sadzonki miedzianem. Raz, dwa razy. A potem w polu drożdże i pokrzywa. I dają radę.
      Nikt nie uprawia jarzyn dla siebie na chemii. Na gówienku/kompoście rosną prześlicznie. Moje w tym roku właściwie na pustym. Tylko pod pomidory i dynie dawałam przekompostowane gówienko w każdy dołek. Marchew mam o dziwo, jak mutanty jakieś, buraczki takoż. Selery niestety porażka, bo seler lubi wodę, a nie dostał. Pietruszki nie sieję, bo bywały problemy ze wschodami i szkoda zachodu, jeżeli zużywam parę korzeni. Resztę mi załatwia naciowa kędzierzawa, która rośnie bujnie i nawet pod śniegiem będzie.

      Usuń
  2. Też tak mam, wypad do miasta celowy, bez żadnego snucia się:-) na Pogórzu klimat dyniowatym za bardzo nie służy, chłodniej, gleba gliniasta, ciężko dopracować się chociaż małej dyni, w tym roku wyjątkowo kilka cukinii będzie; pomidory tylko pod folią, a papryka długo pod agrowłókniną; podziwiam Twoje plony, pięknie wszystko rośnie, z pomocą kozią:-) mąż mój zawsze upomina mnie na początku sezonu, żebym, broń Boże, żadnych dziwadeł nie sadziła, pomidory mają być czerwone, takoż papryka, żadni "czarni księciuniowie":-) obserwuję zbiory malin, plantacje tuż przy ruchliwych drogach, ileż ołowiu i innego paskudztwa muszą mieć w sobie, i gdzie to trafia? strach kupować; mam na oku jedną plantację na uboczu, tam zakupię maliny, też na pewno traktowane chemicznie, przynajmniej spalin mniej; może w końcu dopracuję się własnego, malusiego chruśniaku malinowego:-) kapusty wczesnej nie zdążyłam spożytkować w całości, reszta spękała i wystrzeliła, kozom sąsiadki zaniosę, a zimowej coś podgryzło korzenie, kilka zmarniało na nic; ja to tak w rozkroku, trzeba być i na Pogórzu, i w domu, i tak szarpię się, ciągle w drodze, a wolałabym stacjonarnie:-) pozdrowienia ślę za miedzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zasadzie wyrosłam już z dziwadeł. Ale żółte pomidory sadzę, bo są smaczne. No, akurat te co mam, takie są. Zwłaszcza Jantara sadzę już drugi rok. Smaczny był też złoty ożarowski, ale ma małe owoce.
      A kapuchę może nie podżarło, tylko kiła kapustnych. Wygląda jak podżarte + bulwki na korzeniach, wielce prawdopodobne w obliczu "zmarnienia" pozostałej. Jeżeli tak, to już na tym polu kapusty nie będzie nigdy.
      Moją zjadła właśnie kiła. Ale dziwne bardzo, bo 2 główki się ostały, zdrowiutkie całkiem. Tę drugą wczoraj wycięłam, ważyła 3kg po oczyszczeniu. Dziwne!
      Późnej nie sadzę nigdy, zawsze jakaś porażka z nią jest. A ta "najwczesniejsza" dotąd mi się udawała, w innym miejscu. I kiszenie było początkiem sierpnia, co wielce korzystne jest, ze względu na temperatury otoczenia.

      Usuń
  3. Chemii nie stosuję, chwasty wyrywam co większe, wszystko co bio daję na kompostowniki, których mam dwa, w zasadzie mam co jeść na bieżąco, na zimę słoiczków mam po 5 - 6 na osobę, woreczków w zamrażalce podobnie. Ale podziwiam tych, którym się chce i całą zimę mają swoje.
    W tym i Ciebie miła sąsiadko podkarpacka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie to jest tak, żebyśmy mieli co jeśc na bieżąco my i kozy. Kozy w zasadzie jedzą wszystko to co my (szpinaku im nie daję, bo źle działa) moraz to, czego my nie zjemy. A więc zewnętrzne liście z kapusty, grochowiny ze szparagówki, liście z buraczków ćwikłowych, nać z marchewki.
      Warzyw korzeniowych nie mam gdzie przechowywać. Dlatego nie sieję dużo. Buraczki daję do sąsiada, bo ma dobra piwnicę. Dynie dają radę we własnej. Słoiki robię z uwzględnieniem dzieci - na wynos.
      Niestety, zamrażarka parę lat temu odmówiła dalszej współpracy nie wskazując następcy. Zastanawiam się czy jest sens, bo w tej chwili nie mam tyle tego, by trzeba było zamrażarkę zapełniać.

      Usuń
  4. Pięknie na tych zagonach.
    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pozdrawiam wzajemnie. Szczegóły są piękne. Ogół nie za bardzo. Dlatego zrezygnowałam z grządek przy domu - o tej porze, zwłaszcza przy tej suszy grządki już wyglądają mało dekoracyjnie.

      Usuń
  5. Iwonka w głowie mi się kręci od tych Twoich plonów :) no i znowu muszę Cię podziwiać :) Ja mogłabym się pochwalić jedynie zagonkiem dyń które posadziłam dla kózek, ale są zwyczajne pomarańczowe o miękkiej skórce i kilka Hokkaido. Malin też las wyrósł, owoców tyle, że już butelek nie mam do soków
    i to na tyle
    Pozdrawiam, Rena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co tu jest mnie do podziwiania. Owoce podziwiaj. Sama je podziwiam, że takie piękne natura stworzyła (z ludzką pomocą)
      Oczywiście, że dynie głównie dla kózek, bo kuchni, ze względu na konserwatyzm żywieniowy Starszego, nie używam prawie. A ponieważ u mnie kózek duzo mniej niż u Ciebie, więc zrezygnowałam z dyń dużych (np. Bambino) i sobie mieszankę taką zrobiłam, żeby zobaczyć, które lepsze. Te baternuty już wiem, że dobre, bo miałam w ub.roku: miękka skórka, dużo miąższu, mało pestek. Ambar też miałam i hokkaido, ale tegoroczne hokkaido gorsze niż ub. Ambar jest OK. Nie wiem jak te mirandy i amazonki. Jedna jest bezłupinowa, więc wybiorę trochę pestek. Któraś jest taka bladopomarańczowa, ale skórę ma pancerną niestety - chyba siekierą będę rąbać.

      Malin zazdraszczam, bo nie mam i kupowałam. Posadziłam w ub roku 50szt i nic z tego - wyszły 3.
      Ja zrobiłam jeszcze taki przecierek malinowy na pektynie: rozgotowane, przetarte przez sitko, dodany cukier i pektyna, zagotowane i do malutkich słoiczków (bo to rarytasek taki)Może być do lodów, budyniu, kaszki manny na gęsto, racuszków itp.
      Może trochę więcej pracy niż przy sokach, ale za to rezultat jaki!

      Usuń
  6. Kózki lubią pestki dyniowe bardzo. Zapisuję się na pestki Muscat... bo mi ani jedna nie wyszła, a co chyba najlepsiejsza dynia moim zdaniem. Dwa lata temu przysięgam rąbałam dynie maczetą, żeby kozom dać. Koszmar to był.wyeliminowałam te odmiany.
    A pektynę to skąd mam wziąć? nie widziałam w sklepie.. może być Dr. O ? wprawdzie słoiczków zapełnionych dżemikami pełna piwnica, ale maliny w szczycie
    R.

    OdpowiedzUsuń
  7. No właśnie - koziny bardzo lubią pestki, więć im nie żałowałam. I nigdy dotąd nie pozyskiwałam nasion z własnej uprawy. A chyba muszę zacżąć, ze względu na te pomidory. Tej Muscade de Provence miałam torebkę od Legutki i kilka nasion kupionych w ub. roku na sztuki na all. Wysadziłam wszystko, a co zeszło? No i zastanawia mnie ta na kompoście.
    Żadnych żelfiksów nie używam, bo z nimi nie wolno pasteryzować, a ja maniak pasteryzowania jestem. W mojej sąsiedniej metropolii powiatowej pektyna występowała w jednym only sklepie. A że ja spieszona jestem, a sklep na uboczu, więc przez szacunek dla nóg własnych zamówiłam na all. Z porównań mi wyszło, że najtańsza jest taka w paczuszkach na 4kg owoców. Kupiłam 6 i jeszcze mi jedna została (miałam jedną na 2 z ub. roku). No to widać jak mało dżemianki w tym roku zrobiłam. Tyle, że ta jasielska pektyna jest bardzo mocna, jak się da w/g przepisu to dżem jak beton. Więc nauczona doświadczeniem daję nieco mniej. Do czarnej porzeczki dałam 1 torebkę na 7,5 kg owoców, bo ona i tak sama z siebie staje. Do tego maliniaka dałam też mniej, bo nie chciałam takiego kriepkostoja.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak widzę wszędzie ten ogrodowy zamęt
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..