czwartek, 29 września 2016

Prognozy pogody

 zasadzie można nie czytać w ogóle, bo i tak się nie sprawdzi. Już drugi raz w tym roku meteorolodzy zrobili mnie w balona. (Pierwszy raz w porze sianokosów, które odłożyłam w czasie, bo miało codziennie padać. Tymczasem pogoda była jak kryształ, wyschło by w 3 dni i można byłoby z blichu zabrać. A tak, bujaliśmy się ze stawianiem kop, walcząc z wiatrem i spiesząc się przed deszczem. Potem oczywiście te kopy zlało i część siana ze spodu została)
Teraz też - wieść gminna niosła, że przymrozki za pasem itepe .Sprawdziłam. W/g prognozy od ub. niedzieli miało lać codziennie. No więc jak zobaczyłam rano, że jednak nie leje, to pogoniłam na plantacje zabierać, co moje, z nastawieniem, żeby szybciej, bo ma lać. Tym sposobem tempo sobie narzuciłam dość mocne i uprzątnęłam buraczki, marchew, selery. Jakieś tam marne cebulki sochaczewskie jeszcze się palętały - więc też zebrałam.
W polu został jedynie jarmuż, boćwina i pomidory. No i nagietki, które oczywiście odbiły, po zerwaniu tego co wcześniej uschło prawie. Jarmuż i boćwinę skarmiam kozami, choć te ostatnio nosem kręcą - cała porcja liści boćwiny poszła ałt. Domyślam się, że z powodu iż po tej strasznej ulewie nieco błotem schlastane były. Mądre zwierzątka - wiedzą, że nadmiar gleby w pożywieniu im szkodzi.
No i pomidory! Całe zawracanie głowy z nimi jest, bo krzaki zielone, owoców mnóstwo i jakoś szkoda usuwać, a wypadałoby, póki pogoda jeszcze dopisuje, żeby potem na zimnie i wietrze tego nie robić. Coś tam może jeszcze dojrzałoby na krzaku.
Tak prawdę mówiąc, z tymi pomidorami to w tym roku była porażka wielostronna - za dużo, za późno i niedokładnie takie. Po raz pierwszy jadłam własne pomidory dopiero pod koniec lipca, zwykle już od początku lipca miałam i niekoniecznie betaluksy, które są beznadziejne (choć i tak o niebo lepsze od sklepowych) No i co zrobić z zielonymi pomidorami ? (Dżill z Wyoming zamieściła takiego posta w swoim poradniku. A mnie nie bardzo do głowy przyszłoby, że ktoś może mieć z tym problem, ale może jednak) Przede wszystkim, żadne dojrzewanie pomidorów na nasłonecznionym parapecie. Kupa zawracania głowy, bałaganu i muszek, bo prędzej zgniją, niż dojrzeją. No i trzeba mieć parapety odporne i niedostępne dla kotów - u mnie by się te pomidory walały po całym mieszkaniu pod nogami.
W sezonie zbieram pomidory lekko dojrzałe i zostawiam w zamkniętym wiadrze. Jak chcę, żeby szybciej dojrzały  - wrzucam parę jabłek. (Podobno skórka jabłka wydziela etylen i on przyspiesza.) Tych zielonych, co zerwałam teraz, nie zostawiłam tak na kupie. Na razie są twarde, ale potem zmiękną i takie uwieranie ze strony wyższych warstw na pewno im zaszkodzi. Rozłożyłam w płaskich kartonach (takich po sklepowych owocach, które można łatwo ustawiać piętrowo), co najwyżej dwie warstwy i to tak na mijankę. Spiętrzyłam, przykryłam workiem (takim, jak na zboże - niby plastikowy, ale jednak  ażurowy) i zostawiłam w piwnicy. Istnieją teorie o przekładaniu gazetami, owijaniu każdej sztuki w gazety itepe. Po pierwsze - moje lenistwo zabrania mi dokonywania takich wyczynów, a po drugie - ciekawe, czy któryś ze zwolenników tych teorii byłby skłonny zapakować sobie kanapkę do pracy w gazetę. (Pomijam, przez ile rąk ta gazeta była wymacana, zanim do mnie dotarła. Kiedyś farby drukarskie zawierały ołów. Jak jest teraz - nie wnikałam, ale mogą zawierać jeszcze więcej świństwa. No i jak śmierdzą! Nawet "Prawda", która była dobrym materiałem do zewnętrznych opakowań /np. mrożonkę w worku zawinąć, żeby nie rozmarzła, zanim do domu doniesiemy/, tak nie śmierdziała)
Istnieje też sposób, żeby powiesić. Najlepiej cały krzak, głową na dół. I niech robią co chcą. Kiedyś dawno przerabiałam to z taką polską odmianą pomidorów, które były przewidziane do zbierania na zielono i dojrzewania w ciemności (jakiś Bolek, czy Lolek, nie wiem, czy jeszcze istnieją). Dojrzewały, owszem. Sposób ten ma jednakże zasadniczą wadę - wymaga odpowiedniego miejsca, które można sobie zakrzaczyć od powały i nie jest zbyt zimne (więc stodoła odpada, strych też. Zresztą - taszczyć to zielsko na strych - przecież to ma niesamowitą masę)
Więc preferuję karton. Przykryć można bele czem - kocem, prześcieradłem złożonym na czworo, plastikiem nieperforowanym bym się jednak wstrzymywała. I jak chcemy szybciej -włożyć parę zdrowych jabłek.
No i może na tyle o tych pomidorach w bieżącym sezonie. Na przyszły sezon wnioski wyciągnięte: szybciej, mniej, odmiany wczesne, plenne, odporne.I smaczne. Które to są z tych moich - już wiem.

Przez dwa dni miałam ciężki zapieprz (we wtorek jeszcze 10 litrowy gar buraczków wygotowałam i przygotowałam z tego ćwikłę. Na chrzanie z Krakusa. Który jest bez wynalazków w środku, za to mocny tak, że łzy z oczu wyciska) Wobec czego zdecydowałam w środę wrzucić na niejaki luz i wybrać się do wojewódzkiej metropolii, coby nawiedzić Najważniejszą, znajdującą się aktualnie w szpitalu celem zażycia kolejnej dawki trucizny. Najważniejsza w kondycji zewnętrznej nawet lepszej jakby. Wewnętrznie nie całkiem OK, bo znowu anemiczna jakaś i podreperowują ją, żeby miała siłę się truć. Nastawienie ma pozytywne, tzn. "co ma być, to będzie". W wieku 84 lat jest ono chyba prostsze do przyjęcia, niż w wieku 28 np. No, trochę się pożyło już...
Plus dodatni tych wojaży jest ten, że nabyłam tę durnowata blaszkę do cięcia frytek oraz nożyk do pizzy. Pizzy co prawda nie robię nagminnie, ale używam go do krojenia ciasta na drożdżowe  ciasteczka z jabłuszkiem np.lub bele czem. Ceny naziemne w porównaniu z internetowymi są zaskakujące - ta głupia blaszka była naziemnie dwa razy droższa. Internetem bym jej oczywiście nie nabyła, bo koszt wysyłki wielokrotnie cenę blaszki przewyższał, chyba, że na dokładkę przy innym zakupie.

Na gumnie pojawiłam się prawie równocześnie z Dzieckiem, które okoliczne miejscowości penetrowało służbowo. Dziecko w pierwszym słowie zakrzyknęło "jeść". Przewidziałam. Zakupiłam tuńczyka sensownego nawet jakiegoś i ser żółty w kawałku i zaserwowałam makaron z tuńczykiem. Który robi się niemal błyskawicznie i moi panowie nawet chętnie zjadają. Pomysł odziedziczony w spadku po Gośce, która preferowała dania obiadowe nie wymagające pierniczenia się z garami. Po prostu gotuje się makaron dowolny (ja preferuje ten mniej ciastowaty, np takie fale nr45 z lubelli). Odcedza. Rondel stawia na ogniu, wrzuca śmietanę, rozkruszonego tuńczyka bez płynu (bez względu na rodzaj płynu. No i tuńczyk w kawałkach, bo ten rozdrobniony najwyżej ostatecznie dla kotów), dorzuca makaron, miesza, dorzuca starty ser zółty dowolny. Można trochę popieprzyć. Proporcja jest taka, że pół paczki makaronu, jedna normalna puszka tuńczyka (tak 170gram, w tym 120 - ryba), parę łyżek śmietany i ok 10-15 dag sera wystarcza na trzy osoby o przeciętnym zapotrzebowaniu pokarmowym lub jedną normalną i jedną strasznie głodną. Ponieważ u mnie było jak wyżej, więc ja zjadłam wczorajsza kartoflankę uszlachetnioną solidnym ząbkiem czosnku - a kto mi zabroni?

A tak ałt of topik: wzięłam sobie na drogę "Lesia", bo akurat mi tak w ręce wpadł. Czytałam kiedyś, dawno. I sobie stał. Nie wiem, może mi się próg poczucia humoru zmienił, ale teraz czytałam to z trudem. Nawet nie ze względu, że po raz kolejny, bo z poprzedniego nie pamiętałam nic wcale. W każdym razie jest dla mnie zupełnie niestrawny. Czytałam tylko dlatego, że zawsze lepiej czytać w pociągu cokolwiek niż lampić w okno lub rozgryzać charaktery z twarzy współpodróżnych.

No to lecę. Słoneczka z babim latem!

PS. Prawy Alt mi działa z pewnym zastanowieniem. Jak zobaczę, że się zbyt długo zastanawiał i zrezygnował z akcji, to poprawiam (słownikowi często wszystko jedno). No to wybaczcie, jeżeli gdzieś tam tych ogonków i innych brakło.

8 komentarzy:

  1. Ja znam wersję - Ja jeszcze chcę pożyć (a tu 87 stuknęło).
    kartoflanka z czosnkiem ( a nie z cebulką przysmażaną)- hm, wypróbuję. surowym czy przygrzanym? pls oznaczyć jako kulinaria.
    Czy można prosić więcej w temacie 'drożdżowe ciasteczka z jabłuszkiem np.lub bele czem'
    A myślałam, że nie dorównuję z IQ Lesiowi bo ani niegdyś ani potem go nie kumałam. A śp.JCh. generalnie lubię, nawet bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, a kto nie chce? Pożyć znaczy się. Może to nawet bardziej chce się, jak juz się ta czai gdzies za węgłem, bo przecież nikt nie wie, jak to przejście na drugą stronę wygląda.

      Drożdżowe ciasteczka z jabłuszkiem lub bele czem, to jest ciągle to samo ciasto drożdżowe, co tu się gdzieś wałęsało. To ciasto po wyrośnięciu wywala się na stolnicę, wałkuje na prostokąt, w miarę prostokątny dla oszczędzenia sobie trudu z nierównościami. Kwadratowy tez moż ebyć, lepiej nawet. Potem sie go tnie na, w miare równe kwadraty, tak 7-10cm. Na takim kwadracie kładzie się po przekątnej ósemkę jabłka, pozostałe dwa rogi się zlepia. Potem się toto smaruje rozbełtanym jajem i obficie zsypuje cukrem z cynamonem. Wariacje mogą być różne: połówki śliwek, cząstka brzoskwini (nawet z puszki)), marmolada, osączone wiśnie z konfitury. Analogicznie można się pobawić z kupnym ciastem francuskim. Zabawa nawet przyjemniejsza, bo ponad połowa zachodu odpada, no i ilość taka mniej hurtowa wychodzi. Pamietać tylko, ż efrancuskie jedynie do nagrzanego na jakieś 200st piekarnika, nigdy do zimnego.

      Usuń
    2. No i znajdź tu ciasto co się wałęsa.

      Usuń
  2. Jakoś tak mi w tym roku dobrze się złożyło, że pomidory wcześnie wyszły, zostało jeszcze parę na krzakach, dozbieram je przy najbliższej okazji, i będę mogła spokojnie spać, jak będą zapowiadać przymrozki:-) kartoflanka z czosnkiem to u nas "dziadówka":-) zrobiła mi dziś Mima niespodziankę rano, wywlokła z oczka wodnego żabę, która pluje wodą, i cała woda została przez ową żabę wypluta poza oczko, wychodzę, patrzę, wody w oczku nie ma, pompka chodzi prawie na sucho, a żaba leży gdzieś w krzakach:-) daje nam czadu to psisko, ale bardzo ją lubimy; ta druga część komentarza to zupełnie nie na temat; pozdrawiam wieczorową porą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kartoflankę ponoć moja śp Teściowa robiła codziennie dla swego teścia na śniadanie i nazywało się to u nich "partasik". Starszy, jak zostanie sam na warcie i musi coś uwarzyć, to właśnie kartoflankę warzy. Oczywiście bez czosnku. Ja robię rzadko, jak nie mam pomysła i czasu, a chcę żeby mi Starszy nie wybrzydzał nad talerzem.
      A propos tego nie na temat: odnoszę wrażenie, że najbardziej lubimy właśnie te najbardziej dające do wiwatu zwierzaki. Pozdrawiam na wieczornym luzie.

      Usuń
  3. Z zielonych pomidorów robię sałatkę do mięsa lub chleba. Pokrojone na plastry pomidory, takoż cebula, czasem starta marchew i to zalane zalewą octową do smaku. Nic sie nie marnuje.
    Mam to samo z całą Chmielewską, kiedyś zaczytywałam się i zaśmiewałam, teraz mnie denerwuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Także i w tym względzie. Już w innym punkcie czasoprzestrzeni się znajdujemy, więc inaczej to odbieramy. Ale pozostałe mogę czytać. W większości, choć czasem absurdem tchną. Ostatnio "Hazard" dopadłam. Ale to nie kryminał. Raczej podręcznik.

      Usuń
  4. A propos sałatek octowatych: był czas, że robiłam, pod presja otoczenia zdecydowanie. Sama potem tego nie tykałam, bo octu nie znoszę, węchowo głównie. Więc jak nawet już robię jakąś marynatę, to zawsze ocet zastępuję kwaskiem cytrynowym. (Chętnie bym mlekowym zastąpiła, ale nieosiągalny ostatnimi czasy.) Może nieco zdrowszy, a na pewno tak nie śmierdzi.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..