poniedziałek, 10 października 2016

Na grzyby by

 może ktoś poszedł. Pod warunkiem, ze nie ze mną. Nie jestem fanem grzybobrania. Latanie po lesie ze wzrokiem utkwionym w ściółkę, a potem dyskusje, gdzieśmy byli i cośmy złowili w ogóle mnie nie dotyczy. Poza tym nie przepadam za grzybami w garnku i na talerzu, więc celu nie ma.
No, owszem, miałam w życiorysie jakieś epizody grzybobraniowe i kulinarne z grzybami w roli głównej. Ale to były rydze i kanie, które tu prawie nie występują, a jeżeli, to są lekceważone, jako grzyby gorszego sorta. Tu się zbiera tylko podgrzybki i prawdziwki, kozaki ostatecznie, maślaki w drodze wyjątku...

A w tym dziwnym bardzo roku grzyby przyszły do mnie. Polne pieczarki rosną wszędzie - nawet na trawniku tuż pod domem. A w sadzie pojawiły się kanie. Dzisiaj odkryłam już drugi rzut. Rosną sobie beztrosko nieopodal brzóz i orzecha. Beztrosko, bo ciągle niedowierzam, że to faktycznie kanie i ich nie zrywam. Pod jabłonią, jak zwykle, pojawiły się miodowe opieńki. W ogromnej ilości. I niestety, byłam zmuszona pójść z koszykiem.
W ubiegłym roku udało mi się oprzeć naciskom ze strony Starszego - w spiżarce były jeszcze słoiki z poprzedniego roku. Nie będę robiła, żeby sobie stały. W domu nikt nie jada grzybków słoikowych oprócz niego. A Starszy dał sobie wcisnąć ten cudowny lek rozrzedzający krew, który nie dość, że drenował kieszeń znakomicie, to jeszcze modyfikował dietę, bo ni stąd ni z owad okazywało się, że z tym czy z tamtym jedzonkiem się niezbyt lubią. Bardzo nie lubili się właśnie z grzybami, więc Starszy początkowo nie jadał grzybów, a potem się wqrzył i wrócił do poprzednio stosowanego leku. Oraz do jedzenia grzybów.
Tym razem nie nalegał na robienie grzybków zmarnowanych i zaczął snuć rozważania, jak by je tu innym sposobem zachować/przechować.
No, to wzięłam jedną z moich książek tzw. kucharskich (mam tego do licha i trochę) pt. "Przetwory z owoców i warzyw" A. Mehringa.  W międzyczasie przypomniało mi się, że dawno-dawno temu mama jednej z koleżanek zamykała w słoikach grzybki przygotowywane tak jak na sos. No i właśnie toto było w tej książce, a nazywało się grzyby apertyzowane.
Jakby kogoś interesowało to robi się je tak:
grzyby oczyszczone kroi się wg uznania i wrzuca do rondla, podlewając odrobineczkę wodą, żeby na początek miały mokro. Potem puszczą sok i w tym soku mają się gotować/dusić jakieś 10min.
Jak się uduszą to dodaje się na 1kg (zważyłam już uduszone grzyby, razem z płynem)
10g soli
30g cukru
4g kwasku cytrynowego
Co do przypraw gość był dość elastyczny, pozwolił przyprawiać sobie w/g gustu, nie odpuszczając jedynie kwaskowi i soli. Sugerował ziele angielskie zmielone, ale chyba go pogięło z tym zielem do grzybów. Nie dałam. Potem się to ładuje w słoiki.(Nie spróbowawszy nawet.) Lejek słoikowy się przydaje bardzo. I pasteryzuje  się półlitrowe słoiki przez godzinę na lekkim bulkaniu . Bulkały sobie przez tę godzinę, doprowadzając mnie do ciężkiego wqrwu - bo ileż można słuchać bulkania słoików. (Mój garnek do bulkania ma taką metalowa wkładkę. Dobra rzecz, bo słoiki nie stoją bezpośrednio na dnie i nie muszę gazet/ściereczek/ kawałków starego prześcieradła im podścielać. Wkładka  jest bez dziur i w trakcie bulkania cała zawartość garnka grzechocze, chrobocze oraz stuka - puka. Taka orkiestra dęta -rżnięta i kopana. Słuchanie tego przez godzinę to próba charakteru.)
Grzybki w tej postaci mają tę przewagę nad zmarnowanymi octem, że można je użyć do różnych celów, np. odcedziwszy (alb i nie) dorzucić do kapusty, albo sosik do kartofelków Panu Starszemu zrobić w ramach Dnia Dobroci dla Zwierząt, ewentualnie do mięska jakowegoś też się nada.
Opieńki nie są takie ostatnie, grzybem pachną i jestem skłonna je tolerować z powodu iż nie trzeba ich poszukiwać w trawie oraz dokonywać marszów wielokilometrowych, żeby ten koszyk napełnić.(Nie żebym była przeciwnikiem marszów - maszeruję dużo  codziennie, ale wolę przy tym podziwiać okolicę, a nie to co pod nogami) Wystarczy sobie przyklęknąć na jedno kolanko pod jabłonią (kolanko w trakcie można zmienić, zawsze są dwa przecież) i tniemy, tniemy a koszyk się napełnia, napełnia.
Niby ostatecznie, jak ktoś musi już jeść grzyby, a nie chce mu się za nimi łazić, to może sobie w lokalnym markecie nabyć pieczarki. Ale, jak mawiał pewien znajomy weterynarz - pieczarka to papier wyhodowany na  końskim gównie. (Żebyż jeszcze choć na tym gównie - od dawna pewnie już na jakimś sztucznym czymś, bo skąd niby końskie gówno w takich ilościach?)

Poza tym, Marii pozazdrościłam jej papryczek nadziewanych rumuńskim serem. Tak się złożyło, że mi trochę własnej papryki jeszcze dojrzało, nie czereśniowej niestety, lecz pomidorowej, ale takiej dziwnej, pokarbowanej. Oraz ser występuje w ilościach ponadnormatywnych. Więc tę paprykę lekko zblanszowałam, lekko podmarynowałam, pokroiwszy uprzednio na ćwiartki. A potem te ćwiartki nadziałam serkiem i wepchnęłam do oleju. W niedzielę Dziecka się zjechały wszystkie i była degustacja. Młody nosem kręcił, że papryka pancerna nieco ( uprzednio konsumował tę z Tesco,  w szklarni wyhodowaną i przemysłowo przygotowaną ), ale papryka tego roku taka jest, przez te upały i susze chyba. (Zresztą nie tylko papryka - dynie są rozrąbywalne jedynie - maczetą)

A dzisiaj,( niespodziewanie trochę, bo miał być w czwartek) odwiedził mnie przesympatyczny wirualno - realny znajomy. Po kozach oczywiście znajomy. W Bieszczady się wybrawszy tak zahaczył. No i własnej "produkcji" ser przywiózł do spróbowania. No, panie! Ten ser to miszczostwo świata! Nawet się nie wygłupiałam, żeby demonstrować moje wytwory. Jedynie twarożek uważam za słuszny i nie poniżający, więc dałam spróbować, akurat wczoraj zrobiony.
Z powodu przyspieszonej wizyty pod niejakim znakiem zapytania stanęła na moment sprawa zakupu "cyganki" dla innej wirtualnej znajomej. Ale w te Bieszczady i tak musiał jechać przez najbliższą mieścinę, więc wsiadłam, zaprowadziłam do sklepu i patelnie zostały nabyte. Okazało się, że nie we wszystkich metropoliach "nie uchodzi" używać prymitywnej cyganki. Albo niektórzy o tym nie wiedzą. Albo mają do tematu stosunek pod tytułem "a kogo to". Co się mieści w moim stosunku do tematu. Że nie uchodzi jedynie być qrwą , złodziejem i idiotą (o czym chyba już mi się wymsknęło).

Poza tym zdecydowanie idzie ku temu czego nie lubię najbardziej. Zatem ostatnia pora na nastawienie eliksiru. Niestety, gnojstwo wyszło mi bokiem, octu jabłkowego w tym roku (przy tym nadmiarze! jabłek) nie wyprodukowałam, wobec czego musiałam nabyć. Płacąc po 10 peelenów za 0,25l! To jest cena ustalona chyba na podobnej zasadzie, jak cena plomby u dentysty - wyczytana z sufitu....

Przylazło szarobure ADHD, legło mi pod łokciem i każe się głaskać, pomruk przy tym wydając właściwy, więc koniec klawiszowania, bo jedną ręka to smsy pisać można. Kotu się należy...

11 komentarzy:

  1. Iwonka, taż to grzech ciężki, że kupujesz ocet jabłkowy, nie ma tam gdzieś spadów pod jabłonkami??? ja dopiero wczoraj nastawiłam swój ocet, dodawszy troszkę miodu dla wzmocnienia siły, i już zaczyna go spieniać, i pięknie pachnie; szkoda, u mnie tyle jabłek leży, może bym Ci podrzuciła:-) a wracając do grzybków. to najczęściej robię właśnie takie, bo te w occie stoją potem tylko i marnują się, dodaję je też do farszów krokietowych, a opieńki także suszę, kiedy jest bezgrzybie na szlachetniejsze, robię z nich uszka:-) zbieraj kanie susz je też, potem można zmielić, pokroić, do gulaszu, bigosu czy innego sosku dodać; na sąsiedzkiej łące było też bardzo dużo pieczarek, wszystkie zmrożone i sczerniałe, a tam latem pasły się konie, więc chyba stąd ten urodzaj; temat grzybkowy bardzo wdzięczny, mogłabym tak długo,chociaż nie ogarnia mnie amok, a przyjemność płynąca ze zbierania, potem to tylko kłopot, co z zawartością kosza zrobić; nie umniejszaj swojemu serowi, na pewno jest pyszny:-) aha! grzybki 2 dni pasteryzuję, dla bezpieczeństwa, żeby się nie zbuntowały w słoiku:-) kwasek dla zachowania kolorów, żeby nie ściemniały, a sól konserwuje, tak mi się wydaje; pozdrowienia ślę zza miedzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jabłka mam nadal, bo reneta sieje obficie. Ale tak mi się wydawało, że za zimno teraz i nie ruszy odpowiednio. Ostatecznie zawsze mogę spróbować nastawić.
      Tak się właśnie zastanawiałam, czy tym grzybkom nie powtórzyć pasteryzacji. Nigdy takich wcześniej nie robiłam, a pan Mehring nie pisał. Kwasek jest konserwantem. Obok soli oczywiście, ale ona tam w dawce konserwującej raczej nie występuje.
      Następna porcja opieńków już zapewne podrosła...
      I przepięknie kwitną nagietki. Zdaje się, że nie było przymrozku, więc je dzisiaj pozbieram.
      Pyszny, pyszny -ale sa pyszniejsze!
      Pozdrawiam porannie

      Usuń
  2. Z tym niewypadaniem mienia cyganki to był dowcip - cytat ze znajomej pasjami kolekcjonującej wyrafinowane gadżety kuchenne i jedynie. Bo cyganka nie pasuje do bladoróżowo -szarego (topowy kolor kuchenny aktualnie) kompletu.
    A ta 'twoja' cyganka to jaką rączkę ma? metalową? to rekawica azbestowa potrzebna.

    Dzięki za przepis grzybowy - marynowanych i mrożonych starczy, kwaszone mi nie wychodzą.
    Pieczarki uparowane na sitku nie czernieją....I kilka dni w lodóce grzecznie leżą, czekając np. na sałatkę pieczarkową. A skoro są własne, na naturalnym podłożu to warto je ogarnąć.
    Kanie ususzyć mówisz. Zapiszę ku pamięci na przyszły rok. teraz mokre wszystko.
    Spróbuj kanię w mleku wymoczyć, odsączyć na sitku i w panierkę ala schabowy. mniam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Azbestowom mówisz? Azbest precz, są jakieś nowomodne takie antytermiczne, mam dwie, ale i tak najlepsza wielokrotnie złożona ściera. No i w zyciu nie udało mi się tak rozgrzać patelni, żebym nie mogła za rączkę gołą ręką złapać. Swoja drogą, oglądam czasem te aktualne pięknie błyszczące rondelki, które mają długie, a co gorsza - małe ucha ze stali. No i jak za takie małe uszka gorący garnek złapać?

      Kanie w panierkę a la' robiłam wielokrotnie, w czasach innych. Ale bez moczenia w mleku.

      Usuń
  3. Dlaczego aż godzinę pasteryzować? a nie lepiej 2x po 1/2godz. W skarbnicy wiedzy doczytałam, że powtórne pasteryzowanie większości słoików ( poza słodkimi)jest konieczne, bo bakterie, które po 1 dniu się wylęgły ponownie musza dostać drugi rzut.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. taka wielokrotna pasteryzacja, czyli tyndalizacja dotyczy moim zdaniem słoików z zawartością posiadająca w sobie białko i/lub skrobię. Np. wszelkie fasolki, groszki, mięcho itp. No i grzyby bez octu, bo w tych marynowanych ocet robi robotę konserwującą.

      Usuń
  4. A ja grzybobrania uwielbiam, tylko grzybów teraz u mnie ani widu, ani słychu po wrześniowej suszy. Zaczęło padać, ale noce zimne, więc na jakiś większy wysyp już nie liczę.
    opieńki zrobiłam kiedyś w słoiki z koncentratem pomidorowym, były pyszne (przepis gdzieś w internecie wygrzebałam).
    Marzy mi się patelnia żeliwna, moja teściowa taką ma- rewelacja ! Tylko ona ma kuchnię gazową, a ja elektryczną, nie wiem, czy na niej dałoby radę używać żeliwnej. Zwykła metalowa- chyba żelazna- (to ta "cyganka", bo nie znam tego określenia ?)doprowadzała mnie do rozpaczy ciągłym rdzewieniem i pozbyłam się jej w zamierzchłych czasach, jakoś nie mogłyśmy się dostroić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy to ja ostatnio byłem na grzybach?
    Nie pamiętam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie. Ale, tak niewiele razy byłam na grzybach, że jak bym się skupiła, to pewnie bym sobie przypomniała. Pewne jest, że było to min 20 lat temu.

      Usuń
  6. To moje marzenie mieć grzyby na działce i od kilku lat, z uporem godnym lepszej sprawy, wyrzucam wszystkie resztki z czyszczenia grzybów (a jest tego niemało, czasem więcej wyrzucam niż spożywam) na leśną grządkę. Ale to tak nie działa, drzewa są u mnie jeszcze za małe.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wydaje mi się, ż eto niekoniecznie zależy od wielkości drzew: mój syn pewnego razu podjął się uporządkowania takiego lasu sadzonego pod dopłaty.Tam jest obowiązek pielęgnowania tego do pewnego momentu, więc te drzewa musiały być jeszcze całkiem malutkie, a grzybów nazbierał mnóstwo. W zasadzie kolega nazbierał, bo on ma taki sam stosunek do grzybobrania, jak ja.

    OdpowiedzUsuń

Prawdziwa cnota krytyki się nie boi.
Ale, jeżeli ktoś ma zamiar wylewać w komentarzach swoje żale, smutki i nagromadzoną żółć, to nic z tego. Będę usuwać. Tak, że szkoda trudu..